Jeszcze 3 minuty czytania

Olga Hund

ZA DARMO: Prezent

Olga Hund

Olga Hund

Czy świętowanie urodzin zwierzęcia to nie lekko średnioklasowy? drobnomieszczański? burżuazyjny pomysł? Inaczej: czy mi się w dupie nie poprzewracało?

Leży rozwalona na skos w moim łóżku i łypie na mnie. Zawsze w moim łóżku jest największa, jakby puchła, jest tu też jakaś szersza i jaśniejsza, zmienia się jak ludzkie ciało pod wodą, nabrzmiewa. Kiedyś była cała czarna, a teraz wygląda jak ulepiona z dwóch modelin: żółtej pod spodem i czarnej na górze. Ma ogon zawinięty w półksiężyc jak u skorpiona, ale intencje czyste i klapnięte jedno ucho. Ludzie, którzy z jakiegoś powodu chcą oceniać kształty też innych niż swój gatunków, mówią jej, że jest ładna. Zgrabna, symetryczna. Daj, babo, żyć tym psom, chcę odpowiadać, gdy mam gorszy dzień, ale gdy lepszy, to się cieszę, „prawda, że zgrabna?”. Na pewno dość duża, za duża w tym łóżku, leży na wygryzionej przez siebie dziurze w pościeli i łypie. Czego chce?

Za dwa tygodnie skończy dwa lata, więc zastanawiam się, jaki jej kupić prezent.

To, co ja czuję, gdy dostaję prezent, to wściekła radość. Euforia. Uczucie, które trudno mi do czegoś porównać. Coś. Dla mnie. Mam to za darmo. Może chodzić o muszelkę, skarpetki, kawę, książkę czy zakładkę do niej, czekoladę, nadprogramowe lody na zakupach. To może być oszukany prezent: darmowa kawa, gdy nazbieram punktów czy pieczątek. Co ważne: nie chodzi o nagrodę, nigdy nie chodziło. Nie musisz najpierw zrobić czegoś dobrze, żeby teraz zbierać pochwały. Nagrody są stresujące, a po prezenty nie zdaje się egzaminów wstępnych, nikt nie ocenia, kto powinien je dostać, a kto będzie stał na scenie przegrany i udawał, że świetnie się bawi. Prezent po prostu jest, dostajesz go i sobie go masz.

Choć może poza dziećmi trudno o większą ode mnie fankę prezentów (a sukces w obdarowywaniu prezentami dzieci leży z grubsza w tym, że dzieci nie mają własnych pieniędzy. Prezent oznacza dla nich mieć coś albo tego nie mieć, boleśnie i realnie), to trudno mi się pisze ten tekst. Bo jak napisać, że jednak w prezentowych potlaczach bardziej mnie cieszy branie niż dawanie, i nie wyjść przy tym na wredną? Że, choć daję prezenty, to najczęściej bez okazji, bo o okazjach zapominam? Jak planując z dwutygodniowym wyprzedzeniem prezent dla psa, przekonać samą siebie, że nie jest się jeszcze szaloną niezamężną Starą Kocią Damą, a po ochłonięciu przyjąć, że nie ma w byciu Starą Kocią Damą nic złego, w końcu kto z nas pod koniec życia nie będzie śmierdział amoniakiem? I czy świętowanie urodzin zwierzęcia to nie lekko średnioklasowy? drobnomieszczański? burżuazyjny pomysł? Inaczej: czy mi się w dupie nie poprzewracało?

Zacznę od końca.
Chcę myśleć o multisporcie i prywatnej opiece medycznej jak o prezencie od dobrego pana pracodawcy, więc pominę część tej opowieści, w której zdaję sobie sprawę, że mam przez te „benefity” również odpowiednio niższą pensję. Dwie minuty piechotą od domu jest osiedlowa sauna, do której wchodzę na multisport, czyli niby za darmo. Lubię ją, sprzedają tam piwo w łódzkiej cenie, a ludzie nie prowadzą rozmów ani o zen, ani o inwestycjach. Naparzania prowadzą panowie, jeden o ksywie jak popularna końska kiełbasa, a drugi jak sympatyczny zielony płaz z przedrostkiem „pan”. Raz w tygodniu, w cenie wejścia, są koncerty mis i gongów tybetańskich, a gdy muzykowi wylecą z rąk instrumenty i zbiera je z podłogi, tłukąc się jak kucharka w przedszkolu, to nikt nie prycha.

Ostatnio razem ze mną grzali się dziewczyna z chłopakiem. Rozmawiali o niemiłej koleżance z pracy, zgryźliwej i złośliwej. A wcześniej o swoich wspólnych wakacjach na Cyprze, z których posłali w świat, jak baloniki w niebo, dużo zdjęć. – Ja wiem, czemu ona jest taka – powiedziała dziewczyna, patrząc w węgielki. – Ona ani dzieci, ani porządnych wakacji.

Struchlałam. Zawrzało. Tak, to ja. Spięłam się i przeżyłam stres w saunie Destresso. Kiedy zaczyna się być tą Kocią Damą?

Na szczęście przyszedł Kabanos i do naparzania włączył swoją muzykę, żadnych relaksacji i fletopiszczałek, tylko zapachy: gorzka pomarańcza, mięta, coś tam i Leonard Cohen. Normalnie afektowanego dziada nie lubię, ale tego dnia byłam Kabanosowi wdzięczna. Patrzyłam na dziewczynę i chłopaka siedzących naprzeciwko mnie i słuchałam:

They’re lining up the prisoners and
The guards are taking aim
I struggled with some demons
They were middle-class and tame
I didn’t know I had permission
To murder and to maim
You want it darker

[Ustawili więźniów w rzędzie
i strażnicy wznieśli broń
w głosie biesów z mojej bitwy
brzmiał średnioklasowy ton
nie wiedziałem, że mi wolno
wziąć na cel ich grzeczną skroń
miało być mrocznie]

Tego wieczoru doszło do mnie, że: to wam się w dupach poprzewracało, nie mnie.

Dobrze, a prezenty? Taki miły temat, a jednak: ile z nimi w dorosłym życiu kłopotów!
„Zobaczmy, jakie prezenty przygotował premier Kołodko dla boskiego Michaela – mówi dziennikarka w reportażu z wizyty Michaela Jacksona w Polsce, a kamera sunie za nią do wyściełanych złotem i krwistą czerwienią salonów. – Premier podarował Jacksonowi kilka albumów z fotografiami polskiego krajobrazu, komplet nagrań muzyki Chopina w wykonaniu polskich artystów oraz swoją książkę «Strategia dla Polski» z dedykacją”. Kamera zatrzymuje się na otwartej książce. Odczytuję zawijasy: „To Michael Jackson with strong believe, that the well-being of the nations is based upon two pillars – culture and economy” [Michaelowi Jacksonowi z mocną wiarą w to, że dobrobyt narodów opiera się na dwóch filarach – kulturze i gospodarce]. I podpis: Greg Kołodko.

Nie wiem, czy Jackson ucieszył się z tych podarków, ale że prezent może zniszczyć psychicznie, wiemy nie od dziś, sama taki kiedyś dostałam. Pod choinkę. Zapakowany w papier, wyciągnięty przed chwilą z szafy, stary sweter mojego nieobecnego już wtedy ojca. Wydaje mi się, że mogłam go nawet założyć, dzieci mają naturalną zdolność do boostowania cudzych dram, mogłam go założyć i patrzeć najpierw na matkę, a potem na siebie w lustrze, jak na oznakowane w lesie drzewo. 

O, albo mój były współlokator Patrik i jego babcia. Kiedy niechcący urwałam fragment przykrywki rondelka, usłyszałam historię czterech garnków. Babcia całe życie oszczędzała pieniądze dla swoich dwóch wnuków: Patrika i jego brata. I jak już miała nazbierane tyle, że mogła niejedno życie uszczęśliwić, do jej słowackiej wsi pod Żarem nad Hronom jak wilk do osady przyszedł domokrążca. A babcia była w domu sama. Chłopcy dostali prezenty: po komplecie czterech zwykłych garnków za prawie dziesięć tysięcy złotych. Dziesięć lat temu. „Gdybym teraz tego człowieka spotkał, dusiłbym” – powiedział mi Patrik.

Inny znajomy opowiadał mi o swojej matce, że widział ją z okna, jak kupuje na straganie kwiatki, a potem wchodzi do domu z bukietem i opowiada, że dostała je od zalotnika. „Niepoważny” – śmiała się, a my śmialiśmy się z niej. Najpierw tak po prostu, z kłamstwa i potrzeby atencji. Potem już wcale, gdy zrozumiałam, że robienie sobie samej prezentów to nie to samo, co dostawanie ich od innych. I że w życiu trzeba mieć obie te rzeczy. 

I w końcu moja historia. Tydzień temu kupiłam przez internet używaną kurtkę zimową. Na zdjęciach wyglądała jak nowa, a kosztowała tylko 20 złotych. Podejrzana mi była ta cena, bo to jednak nie szmateks, w internecie ludzie się wyżej cenią, licząc na fart. Podobne do tej kurtki inni sprzedawali drożej. Najpierw pomyślałam: tu musi być jakiś haczyk, i przekonana o tym, że tak jest, postanowiłam napisać do sprzedającej, czy nie da taniej o pięć złotych. Kto nie sknerzy, ten nie pije szampana. Ale na szczęście przypomniałam sobie pewne opowiadanie, w którym ludzie mający pieniądze targują się z porzuconą przez męża matką trójki dzieci, która zmuszona jest sprzedać swój dom. Nie wiem: targują się dla sportu, bo można, czy dlatego, że widać, że kobieta jest w sytuacji, w której zgodzi się na wszystko. Nigdy taka nie będę! Zamówiłam tę kurtkę.

Do paczki sprzedawczyni dorzuciła gratisy. Prezenty! Dwie wizytówki zakładu fryzjerskiego na Śląsku i płytę CD „Silna Polska w silnej Europie” z wystąpieniem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego pt. „Co Polska wnosi do UE”. Płyta, podobnie jak zamek w kurtce, nie działała. I znów: najpierw jak Patrik chciałam dusić. A potem pomyślałam o tym, co się stanie z tą trójką dzieci, które straciły ojca, a teraz stracą matkę. I napisałam: „Dzień dobry, dziękuję za kurtkę, ale zamek nie działa, nie wiem, co się robi w takiej sytuacji”. Pani odpisała, że przeprasza za kłopot, wystawiała wiele rzeczy i rzeczywiście zapomniała o tym wspomnieć w opisie. Żebym przesłała jej numer konta, a ona przeleje mi całą kwotę za kurtkę, którą mogę sobie zostawić. Tu zaczęłyśmy się przekomarzać, że przecież całą kwotę to nie, że będzie stratna, mi się zrobiło wstyd, mam świetną kurtkę za 20 złotych, wystarczy wymienić zamek, jakoś się dogadałyśmy. Człowiek, który robi prezenty, nie może mieć złych intencji.

No i co tej Miszce podarować? Czekacie na bon mot, na prezent idealny, na zaskakującą pointę? Poprzedniemu psu co roku w maju pisałam rymowany wiersz, Miszki to nie ucieszy (kto wie, czy tamtego cieszyło), ma inny charakter, nie jest jak Pinat – Hiobem Męczennikiem. Myślałam o zabawce logicznej, niech sobie otwiera te pojemniczki, wącha, wyciąga smaczki.

Bez wakacji i bez dzieci mogę zastanawiać się nad tym już teraz, stara maleńka Kocia Dama, może coś wymyślę. A może też będzie tak, że jej kupię prawdziwe parówki i nara. Bez ekscesów, wielkich emocji i podrygów serca, ale też bez dram. Podaruję, co mam pod ręką, zrobię jak Greg. Bo kto wie, może Michael Jackson się z tych prezentów ucieszył?