Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Św. Sebastian

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

Finał 16. Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena. Pełna widownia Filharmonii Narodowej (dużo wejściówkowiczów na stojących miejscach), pełna estrada (orkiestra, chór, soliści-śpiewacy, solista-aktor, dyrygent). Wielki Piątek.

„Męczeństwo św. Sebastiana” Claude'a Debussy'ego nigdy nie było wykonane w Polsce. Zgroza. Wielkie, przedziwne dzieło francuskiego kompozytora do słów misterium w pięciu aktach Gabriela d'Annunzia (tekst narratora: Martin Mosebach) miało premierę 22 maja 1911 roku w paryskim Théâtre du Châtelet (inscenizacja Armand Bour, choreografia Michel Fokin). Muzyka trwa godzinę, ale na premierze była tylko dodatkiem do tekstu d'Annunzia, bo całość zmieściła się w pięciu godzinach. Sukcesu zbiorowego nie było. Recenzenci pisali o brakach w tekście i scenografii, i kostiumach (Rosjanin Léon Bakst), ale muzyka zebrała duże pochwały.

Nic dziwnego. Palestrinowskie chóry, stylizacje chorału gregoriańskiego, orientalizmy; słodycz, zmysłowość, wagnerowskie z ducha namiętności; „opary złota, krwi i kadzidła”, jak ładnie pisze w książce programowej festiwalu Marcin Trzęsiok. Podobno dzieło powstawało szybko (styczeń-kwiecień), a Debussy część instrumentacji dał do zrobienia André Capletowi (to do niego pisał w liście o misterium d'Annunzia m.in.: „Nie muszę Panu mówić, że kult Adonisa łączy się tam z kultem Jezusa: jest to bardzo piękne z samego założenia”). Nie szkodzi. Jest tu wielkość pomieszana z kiczem (słowa), nastrój baśni z żywym dramatem, jest słowo mówione (Narrator, Święty) i śpiewane (solowo i chóralnie), są głosy-symbole: Vox Sola, Vox Coelestis, Anima Sebastiani. Dekadencja i wyznanie wiary.

Premiera w Paryżu miała jeszcze jeden wymiar. 8 maja 1911 roku Kongregacja Św. Oficjum w Rzymie wpisała dzieła d'Annunzia na kościelny indeks. 16 maja arcybiskup Paryża ogłosił w liście pasterskim, że każdego, kto pojawi się na premierze „Le Martyre de Saint Sébastien”, obejmie ekskomunika, bo to dzieło „w najbardziej nieodpowiednich warunkach zniekształca historię jednego z naszych najchwalebniejszych męczenników”. Ale nie tylko o d'Annunzia chodziło. Rolę Sebastiana – recytowaną i pantomimiczną – miała zagrać Ida Rubinstein, wówczas 26-letnia tancerka i aktorka (właśnie po rozwodzie z Baletami Rosyjskimi Diagilewa), zamożna Żydówka rosyjskiego pochodzenia otoczona aurą skandalu. Kościołowi nie mogło się podobać, że „jednego z naszych najchwalebniejszych męczenników” ma zagrać kobieta, na dodatek Żydówka i biseksualistka. Męczennika, który miał być kochankiem cesarza Dioklecjana, a to właśnie cesarz skazał go na śmierć.

18 maja, na trzy dni przed premierą, Debussy udzielił wywiadu: „napisałem moja muzykę tak, jak gdyby zamówiona została ona u mnie dla kościoła. [...] Kiedy w ostatnim akcie święty wstępuje do raju, myślę, że wcieliłem wszystko to, co odczuwałem i czego doznawałem na myśl o Wniebowstąpieniu. Czy mi się powiodło? To mnie już nie obchodzi. Nie mamy już w duszy tej wiary co niegdyś”. Może być, że nie mamy.

Dziwię się, że żaden polski teatr operowy nie sięgnął jeszcze po „Męczeństwo św. Sebastiana”. Na przykład z niemą projekcją „Św. Sebastiana” Dereka Jarmana brzmiałoby to i wyglądało pysznie. Skandal jak się patrzy. Na przykład w Poznaniu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.