Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Jak zostałem Janem

Jakub Socha

Jakub Socha

Na razie nie mam odcisków, więc to mnie nie boli, że Krzysztof Koehler na swoim blogu przechrzcił mnie z Jakuba na Jana. Wpis, opublikowany na Portalu Filmowym, nosi tytuł „Krytyk wie lepiej, krytyk ci opowie”. Nie jest to jednak kolejne polowanko na zoila. Moja skromna osoba, a raczej napisana przeze mnie recenzja z filmu „Szczęście ty moje”, jest tu tylko trampoliną – być trampoliną dla poety, od niedawna publicysty zajmującego się kinem, to nic złego.

Koehler nie zgadza się z moim rozpoznaniem; w filmie urodzonego w Baranowicach (dzisiaj Białoruś, kiedyś – ZSRR) Siergieja Łoźnicy, który wręcz rozkoszuje się błockiem, w którym brodzą po szyję ciemni ludzie-dzikie zwierzaki, widzi coś więcej niż kicz. Ja widzę kicz, bo kicz, jak głosi moje ulubione zaklęcie, to po prostu sztuka spełniania potrzeb i oczekiwań. Ale dzisiaj nie o mnie.

Publicyście nie przeszkadza stereotypowy, powielany jak na ksero obraz Rosji i Rosjan. On go wyraźnie przyciąga. O jednej z kluczowych sekwencji „Szczęście ty moje” pisze tak: „jarmark odbywa się dosłownie koło cmentarza. W pobliżu albowiem są krzyże wystające z chaszczowiska, ale jest tak, jakby nikt absolutnie nie dbał o groby, jakby jacyś inni ludzie zamieszkali miejsce, na którym kiedyś mieszkali zmarli, i że ci nowi, ci zniszczeni ludzie, nie chcą mieć przeszłości. Stąd są okrutni i zachowują się jak dzikie zwierzęta: bezrefleksyjna, dzika, jakby przed-moralna bezwzględność, władza oparta na sile i brutalnej przemocy”.

Autor wiersza „Odpowiedź”, wchodzącego w skład słynnej „Antologii polskiej poezji inspirowanej tragedią 10 kwietnia 2010 roku”, akapit niżej pisze tak: „Taka jest diagnoza. Ale też Łoźnica stawia hipotezę, być może radykalną, ale chyba ważną, próbując wskazać na przyczyny owego stanu. Jest taka scena, jedna z kończących film, podczas której obłąkany najwyraźniej starzec, w strzępach dawnego sowieckiego uniformu, idąc zimową drogą, na zbliżeniu, wypowiada monolog, z którego część może warta jest zacytowania: «Wszystkich położyłem, wszystkich, w jednym zbiorowym grobie. Żaden skurwysyn mi nie uszedł, nie zmarnowałem ani jednej sprawiedliwej kuli. Towarzyszu generale, za ojczyznę, za pokój światowy, wszystkich skurwysynów ułożyłem głowa koło głowy, dziura w dziurę, jakby byli jedną nitką zszyci. Rozkaz wykonano. Suki będą w ziemi leżeć, dzieci będą się śmiać a gwiazdy będą jaśnieć na niebie».
Może to polski akcent, może oto słyszymy wyznanie wykonawcy rozkazu z Katynia, Miednoje, albo znad innego zbiorowego grobu toczy się ten słowotok, kogoś, kto nie miał nigdy możliwości rozliczenia się z tego, co zrobił, i uciekł w obłęd, alkohol, nieludzką wierność złu?
Nierozliczone, nie przyjęte na siebie, nie odkupione winy zatruwają, wywołują dzikość, dzikość społeczną, wspólnotową, dzikość osobistą. Rosja według Bałabanowa, Łoźnicy stała się pustynią. Rosjanie (czy może ludzie, o których mówią) nie stanowią społeczeństwa, żyją trochę jak cyklopi z „Odysei”, bez praw, poza polis, poza społecznością, stąd nie przestrzegają zasad postępowania, szacunku dla gości, poszanowania starszych”.

Pomijam tezę na temat znaczenia kompleksu polskiego w rozwoju dzisiejszej kinematografii rosyjskiej; żeby się jej dobrze przyjrzeć, trzeba by pewnie powrócić do filmu Władimira Chotinienko „Rok 1612” i galopującego w tym filmie jednorożca, który idzie z pomocą rosyjskiemu synowi cieśli i krzyżuje plany polskiemu hetmanowi. Bardziej ciekawią mnie te „nie odkupione winy”, których pośrednią konsekwencją jest kino opowiadające o „dzikich, przed-moralnych i bezwzględnych”.

Oglądam sporo filmów amerykańskich, zdarza mi się też od czasu do czasu zobaczyć film japoński, belgijski czy turecki. Mimo że Amerykanie wykończyli Indian, Japończycy są odpowiedzialni za masakrę nankińską, Belgowie za Kongo, a Turcy za rzeź na Ormianach, nie przypominam sobie, żebym często widział w ich filmach ludzi podobnych do tych, których pokazuje Łoźnica. Naiwnością jest myślenie, że sumienie jest tym, co przekształca i warunkuje życie wspólnoty. No, chyba że wyrzuty sumienia miałyby mieszać w głowach tylko tym, którzy wykończyli Polaków?

Cała konstrukcja myślowa Koehlera wydaje się chwiejna. Co właściwie znaczy teza, że Rosjanie zamienili się w zwierzęta? A czy kiedykolwiek byli kimś innym? Czy my byliśmy? Czy jesteśmy? Koehler mówi o upadku w dzikość, o braku etyki i moralności. Co jeśli, jak mówi Nietzsche w „Jutrzence”, całe zjawisko moralne da się wyprowadzić od zwierząt?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).