Jeszcze 2 minuty czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Czym (nie) warto się martwić?

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

„Wiesz co, nie martwmy się tym. Nie martwmy się przyszłością, martwmy się teraźniejszością” – mówi ze śmiechem Dorota Masłowska w rozmowie opublikowanej w pierwszym numerze tegorocznej „Lampy” (nr 1-2/2012). Autorka „Wojny polsko-ruskiej” opowiada naczelnemu Pawłowi Dunin-Wąsowiczowi (PDW) między innymi o tym, że księgozbiór nie istnieje w jej hierarchii wartości („Nie lubię być zakładnikiem rzeczy. […] Książki, które naprawdę lubiłam, to komuś dałam albo pożyczyłam. Mam parę, które mi się ostały z jakichś zawieruch, ale to jest przypadek”), czy o tym, że jej najnowsza powieść nie ukaże się już nakładem Lampy i Iskry Bożej, i będzie rodzajem ucieczki od rodzimej rzeczywistości i polityczności polskiej literatury („Mam tak absolutnie dość uwikłania w taki czy inny skrajny system wartości proponowany mi jako mój, że chciałam napisać coś tym niezatrute”).

Cytuję zdanie Masłowskiej o tym, żeby nie martwić się przyszłością – które odnosi się do przewidywanej przez PDW kary za nieodpłatne pożyczanie książek innym osobom (i „nieodpłatne rozpowszechnianie elektroniczne”) – bo wydaje mi się ono ciekawe nie tylko w kontekście głównego tematu podwójnego numeru „Lampy”, ale także – bardziej ogólnie – niewesołej sytuacji warszawskiego miesięcznika, albo też – zdecydowanej większości rodzimych pism literackich/kulturalnych. Prowadzenie pisma literackiego tożsame jest ze zmaganiem się z licznymi modlitwami o dotacje, kryzysami, trudnościami, niepowodzeniami i znakami zapytania dotyczącymi nie tylko planów na najbliższe lata, ale i najbliższego numeru, który nierzadko ukazuje się z nieprzyzwoitym poślizgiem. We wstępniaku PDW przyznaje, że i „Lampa” po raz pierwszy przekroczyła „granice przyzwoitości” (numer 1-2/2012 pojawił się w sprzedaży w marcu), a tłumaczy to opóźnienie na kilka sposobów.

Po pierwsze, zdemoralizowały redaktora przykłady innych pism literackich (kwartalniki, których pierwsze numery ukazują się pod koniec roku, czy dwumiesięczniki spóźniające się kilka miesięcy z kolejnym wydaniem). Po drugie, jako winni wskazani zostali także współpracownicy pisma. A propos rozprężenia wśród autorów „Lampy”, w numerze marcowym (w sprzedaży pojawił się w kwietniu), w dziale recenzji odnalazłem niecodzienną uwagę naczelnego, który przeprasza wydawców za „niesumienność” osoby, która „nie wywiązała się ze swoich zobowiązań, nie zwracając redakcji publikacji dla ewentualnego innego recenzenta”. Po trzecie, a chyba i najważniejsze, wpływ na opóźnienia ma „niejaki kryzys rynku wydawniczego”, na który składa się kryzys ekonomiczny oraz zmiana sposobów pisania i czytania tekstów.

To właśnie konfrontacji „nowego” ze „starym”, tradycyjnego z nowoczesnym czy analogowego z cyfrowym, poświęcony został w dużej mierze omawiany numer „Lampy”. W obszernym szkicu  „Krótka historia nowych światów” Urszula Pawlicka zgrabnie podsumowuje dziesięciolecie literatury nowych mediów w Polsce oraz przygląda się bliżej dyskursowi walki obowiązującemu w dyskusjach miłośników hipertekstu, twitteratury czy literackich remiksów ze zwolennikami papieru. Pawlicka twierdzi na przykład, że argumenty zwolenników papieru utrzymane są w „romantycznym duchu”, tj. odwołują się do miłości, wolności, intymności, sumienia i metafizycznego przywiązania. „Nowoczesnym” nie pozostało nic innego, jak głosić śmierć „starych” kategorii lub też „tworzyć wdzięczne metafory, odwołujące się do wyobraźni – ukształtowanej przez pismo – i mające za zadanie obrazowe wytłumaczenie hipertekstu”.

Wstydliwie przyznaję, że sam póki co należę raczej do obozu papierowych fundamentalistów i wiernych rycerzy Gutenberga, co spowodowane jest tak przyzwyczajeniem („metafizycznym przywiązaniem”?), jak setkami godzin spędzanych przed ekranem komputera (gdybym miał tutaj jeszcze pochłaniać literaturę, już w ogóle nie musiałbym wstawać od biurka). O wstydzie piszę oczywiście z przymrużeniem oka, ale być może powinienem wstydzić się całkiem serio, gdyż, jak pisze Pawlicka: „Niestety to, co dla mnie jest tak naturalne jak oddychanie, dla innych niekoniecznie. W 2011 roku ciągle dziwię się, że każdy artykuł o hipertekście rozpoczyna się szkolną formułką […], że na konferencjach naukowych padają podsumowujące słowa o charakterze «Jestem przekonany, że Internet będzie zmieniał świat», […] a w wywiadach mogą pojawić się jeszcze foniczne pytania: «Więc nie boi się pan Internetu?»”.

Tekst Pawlickiej czy – dużo słabsze i niekoniecznie warte uwagi – omówienie dwóch tytułów krążących wokół hipertekstu autorstwa Teodora Ajdera, stoją w jakimś sensie w opozycji do samej „Lampy”, Pawła Dunin-Wąsowicza, a nawet Doroty Masłowskiej. Ta ostatnia w cytowanym już wywiadzie pod znaczącym tytułem („Jestem dinozaurem”) mówi o swoim technologicznym opóźnieniu oraz braku czytnika książek: „Na pewno będę go miała, ale jak to już będzie żenada go nie mieć. Albo jak zlikwidują księgarnie. Wiesz, ja mam ciągle Nokię 123…”. Z drugiej strony, z rozmowy wynika, że Masłowska nie jest takim znowu dinozaurem, przynajmniej w porównaniu z jej dotychczasowym wydawcą. W 2012 roku mija dokładnie 10 lat od premiery „Wojny polsko-ruskiej” i nakładem Lampy i Iskry Bożej ma się ukazać coś na kształt jubileuszowego wydania powieści. PDW proponuje, by była to „Wojna…” z przypisami à la Biblioteka Narodowa, a Masłowska myśli o „pierwszej polskiej powieści w 3D, z okularami w bonusie”.

Niejako na przekór Urszuli Pawlickiej i innym entuzjastom literatury nowych mediów, na przekór posiadaczom Kindle'ów, iPhone’ów i Ipadów, jak również na przekór zdecydowanej większości Polaków, którzy nie radzą sobie z tekstem obszerniejszym niż trzy strony, Paweł Dunin-Wąsowicz wciąż wierzy, że „dłuższe prozy, eseje, rozmowy lepiej czyta się na papierze”. Wierzy, że „Lampa” powinna być wciąż pismem niszowym, które oświetla „różne kulturowe norki” i wypełnia luki, a nie porywa się na „objaśnianie świata”.

Obecnie „Lampa” jest de facto wzorcową wręcz, choć wynikającą ze smutnej konieczności (czytaj: brak kasy), realizacją idei DIY (od: do it yourself). Cała redakcja pisma składa się z Pawła Dunin-Wąsowicza, który zajmuje się w „Lampie” dosłownie wszystkim. Można, oczywiście, narzekać na – delikatnie mówiąc – kulejącą korektę pisma i innego rodzaju mankamenty, ale warto pamiętać, że „Lampa” korekty, fotoedytorów, a obecnie nawet lokalu redakcyjnego nie posiada. „Lampa” posiada Pawła Dunin-Wąsowicza. Więcej nawet: „Lampa” jest Pawłem Dunin-Wąsowiczem. I, jak to określiła ostatnio moja znajoma, każdy kolejny numer miesięcznika, który w końcu trafia do sprzedaży, jest rodzajem cudu.

Podpowiadam więc, że wysławianie cudu polega w tym przypadku głównie na kupowaniu kolejnych wydań miesięcznika.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.