Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Show!

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

Wrocław, radiowe studio koncertowe i ostatnia w tym sezonie seria spektakli „Jerry Springer – The Opera” Richarda Thomasa w reż. Jana Klaty (premiera 24 marca, Teatr Capitol). Świetnie skrojony i doskonale reżysersko poprowadzony musical o tym, że nic, co ludzkie, nie może zostać ukryte. Tylko wywleczone na wierzch na współczesnej kozetce psychoanalityka, czyli w programie Jerry'ego Springera (Wiesław Cichy), który podsyca jeszcze emocje występujących, wyciskając z nich brudy jak barman cytrynę do drinka. Na zdrowie!

Oto Dwight (Tomasz Sztonyk) opowiada swojej żonie Peaches (Bogna Woźniak-Joostberens), że ją zdradza, a po pojawieniu się kochanki mówi im obu, że w jego życiu jest jeszcze ktoś inny – transseksualista Tremont (Janusz Radek). Oto Montel (Tomasz Jedz), rozebrawszy się do pieluchy, wyjawia swojej żonie Andrei (Magdalena Wojnarowska), że lubi być dzieckiem i robić w gacie. Oto Shawntel (Emose Uhunmwangho) przy wtórze refrenu „W dupie to mam” ujawnia, że zawsze chciała tańczyć na rurze, i kompletnie nie przeszkadza jej, że robi to w obecności własnej matki (Barbara Kubiak) i zidiociałego męża Chucky'ego (Cezary Studniak), który tak naprawdę okazuje się zoofilem i członkiem Ku-Klux-Klanu. Pod koniec I aktu w wielkim zamieszaniu ktoś strzela do Jerry'ego. Ten trafia do piekła, gdzie Szatan (Konrad Imiela) zmusza go do zrobienia nowego show, w którym domaga się przeprosin od Jezusa – a jeśli to się nie stanie, Jerry zostanie „wyruchany kaktusem w dupę”.

Dalszej fabuły nie zdradzę. Powiem tylko, że w tej kaskadzie przekleństw i feerii świństw – wyśpiewywanych albo w quasi operowych podniebnych ariach, albo jazzujących songach z domieszką gospel – Klata wydaje się jeszcze podkręcać elementy rozrywkowe. A wszystko po to, żebyśmy zdrowo rechocząc, nie zorientowali się, że w tej świątyni telewizyjnej próżności stajemy się jej częścią, klaszcząc jak nam zwielokrotniony do nieskończoności Jerry Springer każe. Jedyny bóg. Show!

Kiedy we Wrocławiu trwają ostatnie spektakle w serii, w Warszawie wybitne grono ludzi sztuk wizualnych postanawia nie wziąć udziału w telewizyjnej debacie prowadzonej przez Kamila Dąbrowę. Umówieni na program live, 5 minut przed jego rozpoczęciem wysyłają smsa o treści: „Strajk artystów i kuratorów, dzień bez sztuki”. W świecie wiecznego spektaklu, w którym słupki oglądalności (albo lajki) decydują, czy jesteś, czy cię nie ma, to gest dość odważny – nawet jeśli wygląda na strzał do własnej bramki. Z dyskusji wychodzą nici, zostaje monodram wiceprezydenta Warszawy, który nie mógł nawet zamarzyć o takim show. „Kultura, głupcze”. Tak, to by nie mogło trafić na plakat wyborczy. Albo billboard. Ale w telewizji? Czemu nie.

Mniej więcej w tym samym czasie jeszcze ukazuje się majowy numer magazynu „Exklusivz tekstem tego samego Kamila Dąbrowy, który jest polemiką z listem środowiska teatralnego „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”. Dyrektor radiowej Jedynki, który niegdyś deklarował, że antena pod jego przywództwem nie będzie zajmowała się ekstremami typu muzyka poważna, tym razem opowiedział się głośno za rynkowym modelem organizacji życia teatralnego. Wolno? A jakże, tym bardziej, jeśli dostaje się zaproszenia na premiery.

Nawet jeśli nie była to prowokacja, to uderz w stół. Najmocniej odezwali się proklamatorzy marcowego protestu – Monika Strzępka i Paweł Demirski – którzy w opublikowanym na e-teatr.pl felietonie, chlaszcząc Dąbrowę niemiłosiernie, postanowili na zawsze usunąć z jego ręki długopis, jeśli nie pióro. Wolno? A jakże, a jakże, skoro sam się o to prosi.

Dąbrowa zareagował niemal natychmiast – tym razem gościny udzieliła mu matka Agora. Siebie samego nazwał „gnijącą neoliberalną świnią”, felieton duetu Strzępka-Demirski „pysznym mięsnym jeżem”. Kolejne nożyce nie kazały na siebie czekać. Oto Jaś Kapela na swoim krytyczno-politycznym blogu rozerwał odpowiedź Dąbrowy na strzępki, nie szczędząc jakże trafnych złośliwości. Wolno. A jakże, a jakże, a jakże. Zresztą, Kapela a capella potrafi jak mało kto. Tylko kto następny? Dąbrowa Kapeli, czy Strzępka-Demirski Dąbrowie?

Można by zacytować jeden song z musicalu o Springerze. Który? Tyle tylko, że taka wymiana zdań, poza festiwalem błyskotliwości i abstrakcyjnym laniu się po gombrowiczowskich gębach, nic istotnego nie wnosi. Wszyscy (może poza Kamilem Dąbrową...) wydają się zwycięzcami. Przegrywa tylko kultura. I nawet sztuka. A nawet: sztuka tym bardziej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.