Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
To jeszcze nie koniec

Jakub Socha

Jakub Socha

Polacy odpadli. Chwilę później Ewa Wanat napisała na swoim blogu: „No i dzięki Bogu koniec!”. Potem wzięła się za wyliczanie wszystkiego, czym powinniśmy się teraz zająć, gdy mamy już z głowy to całe Euro. Jest tego trochę: polityka prorodzinna, reforma kultury, zdrowia, legalizacja miękkich narkotyków, dokończenie autostrad, legalizacja związków partnerskich, liberalizacja ustawy antyaborcyjnej, etc. Nie mówię, że nie powinniśmy (powinniśmy!), tylko co ma z tym wspólnego udział Polaków w mistrzostwach Europy w piłce nożnej? To przez nich nie bierzemy się do pracy, to mecze przeszkodziły w modernizacji? 3 razy po 90 minut, poświęcone na poprawę zamiast na piłkę, by nas zbawiło? Czy gdyby nie futbol w połowie czerwca, byłaby gotowa dobra ustawa o związkach partnerskich?

Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie mówię, że jest pięknie i nie uważam, że dzięki wybudowanej za ciężkie pieniądze strefie kibica pod Pałacem jest jeszcze piękniej. Jednak wydaje mi się, że Ewa Wanat swój apel mogłaby wygłaszać w zasadzie przez cały rok: po wielkiej majówce, po wakacyjnych urlopach, Bożym Narodzeniu, Festiwalu w Opolu, za każdym razem, gdy coś, co odstaje od zwykłego dnia pracy, się kończy. Już niedługo weekend, więc będzie można sobie znowu krzyknąć: „mamy już z głowy niedzielę i wreszcie możemy zająć się ważnymi sprawami…”.

W swoim wpisie Ewa Wanat proponuje program całościowy, namawia również byśmy wrócili do kultury i znowu zajęli się „pisaniem i czytaniem poezji, odwiedzaniem galerii i teatrów, kręceniem dobrych filmów (to znaczy – nie śmiertelnie nudnych i deprymujących,  o Holocauście albo o maltretowanych dzieciach i ich zapitych matkach) i oglądaniem ich potem z przyjemnością i bez koszmarów nocnych”. Nie wiem jak blogerka, ale ja w trakcie Euro czytałem poezję, mimo że oglądałem mecze. Wierszy nie pisałem, ale jakby nie było Euro, pewnie też bym nie pisał. Filmów też bym nie kręcił, a jeśli już, to raczej nie brałbym sobie do serca słów Wanat. Jej prosta teoria na temat tego, czym jest dobry film – dobry film to taki, który nie opowiada o Holocauście i maltretowanych dzieciach – wydaje się podejrzana. Nie można nakręcić niezłego filmu o Holocauście i maltretowanych dzieciach? Kilka przykładów by się chyba znalazło. Poza tym nie wiem, co złego jest w nudnym i deprymującym kinie. Na zachodzie, w kierunku którego tak tęsknie spogląda autorka, największe sukcesy na festiwalach osiągają właśnie ci, którzy kręcą filmy deprymujące i nudne (przykłady dwa z brzegu: Haneke i Tarr).

Wanat pewnie cieszy się z przygnębiania kibiców znad Wisły, którzy naiwnie wierzyli, że może jednak tym razem się uda. „Chromoli haratanie gały”, ale sama przygniatających filmów do poduszki nie chce oglądać, bo woli, żeby jej się dobrze śniło. Ci, którzy kibicują polskiej reprezentacji, pewnie też wolą. Dlaczego ich sen ma być mniej szczęśliwy? Bo jej kino jest ważniejsze od ich piłki?

I na koniec wyznanie: lubię deprymujące filmy, bo coś zmieniają, skłaniam się ku temu, że nuda atakuje najczęściej nudnych, oczywiście, trochę szkoda mi polskich piłkarzy, trochę przykro, że w taki sposób odpadli, ale mistrzostwa zamierzam oglądać dalej. Teraz pewnie nawet z większą przyjemnością, bo w większym spokoju.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).