SAM NIE WIEM:
Przypadki filmowców
„Jacek Bromski […] wczoraj przyniósł mi pomysł zamknięcia tego, co w powieści Żeromskiego, w ramę zdarzeń katyńskich. Tamto życie kończy się strzałem w tył głowy… Bolszewicy dopięli swego i rozprawili się z Polską, która odważyła się stać im na przeszkodzie w drodze do Europy. W pierwszej chwili rzecz szokująca i trudna do przełknięcia, bo «Przedwiośnie» jest świętością dla mnie na pewno, ale przecież szukam właśnie gotowego materiału o tych czasach, które mord w Katyniu definitywnie zakończył, powinienem więc ten pomysł przyjąć co najmniej ze zrozumieniem”.
Andrzej Wajda myślał o tym, żeby zekranizować opowieść o Cezarym Baryce przez lata. Jak widać jego myśl nierzadko biegła zupełnie dziwacznym torem, prawdopodobnie ścigana przez desperację. Wajdzie kilkukrotnie wydawało się, że jest naprawdę blisko, niestety ciągle był w lesie. Domyślam się, że taki przebieg całej tej sprawy mógł tylko pogłębiać frustrację Mistrza. Czy położył jej kres film Filipa Bajona? A może finalny kształt Bajonowej ekranizacji jeszcze ją wzmógł? Albo z innej strony: gdyby Wajdzie udało się swego czasu wcielić w życie projekt z zakończeniem podsuniętym przez Bromskiego, dzisiaj pewnie nie mielibyśmy ani takiego „Przedwiośnia”, ani takiego „Katania”. Żal, czy jednak trochę ulga? Spróbujcie to roztrzygnąć.
Tadeusz Lubelski w świeżo wydanej, ciekawej książce „Niebyła historia kina PRL” – która idealnie nadaje się do dzielenia włosa na czworo, zabaw w stylu „co by było, gdyby…” – tropi niezrealizowane projekty wielu polskich reżyserów, ale głównym bohaterem jest tu bez wątpienia autor „Lotnej”. Wajda, zapobiegliwy tytan pracy, praktycznie zawsze pracował równolegle nad kilkoma projektami. Lubelski skrupulatnie wylicza, że na 37 filmów, które reżyser zrealizował, przypada około 150 niezrealizowanych. Są wśród nich rzeczy tak niebywałe, jak szkic filmu o dwóch klerykach, którzy po pierwszym roku w seminarium na Śląsku idą, zgodnie z odgórnymi wymogami (na dodatek incognito), do pracy w jednej z górniczych kopalni. Znajdziemy tu także projekt zatytułowany „Jesteśmy sami na świecie”, osnuty wokół autentycznej historii młodej dziewczyny, która, ukryta przez swojego chłopaka w podmiejskich ruinach, rodzi tam ich wspólne dziecko – dzisiaj brzmi to prawie jak kino braci Dardenne. A tak w ogóle przy pracy nad tym filmem pomagała reżyserowi „polska saganka” – Monika Kotowska, wtedy nastolatka.
A inne „cuda – wianki”? Entliczek: projekt „Różowy horyzont” Kazimierza Kutza, opowiadający o setce polskich rodzin z Górnego Śląska, które w połowie XIX wieku, pod wodzą mnicha Leopolda Moczygemby, wyemigrowały do małej miejscowości w USA, tuż przy granicy z Meksykiem. Pentliczek: słynny „Osioł grający na lirze”, według scenariusza Jadwigi Kukułczanki, do którego przymierzał się Wojciech Jerzy Has. Oparty na „Gilgameszu”, Biblii, Koranie, Kabale, dziełach filozofów projekt, w którym do jednej z ról, w roli samego Boga, przymierzał się nie kto inny jak Orson Welles. Może już starczy tej wyliczanki.
Tak czy inaczej, nic z tego nie wyszło. Nie szkodzi – nie ma co płakać, śnić o arcydziełach. Bo przecież żaden z tych projektów, tak atrakcyjnie wyglądających na papierze, mógł się nie udać, prawda? Oczywiście mogło być zupełnie inaczej, ale czy nawet wtedy historia potoczyłaby się lepszym torem? Czy jedno nie wypchnęłoby drugiego, czy to, że powstałby film X nie przeszkodziłoby w powstaniu jakiegoś filmu Y?
Kto to wie. Nie chcę się tu rozwodzić nad duchem dziejów. W książce Lubelskiego najbardziej interesuje mnie przypadek, podobny do pojawiającej się znikąd burzy, która zrujnowała „Don Kichota”, wymarzony, ale nigdy nie ukończony film Terry’ego Gilliama. W swej najbardziej spektakularnej wersji przypadek dał o sobie znać właśnie przy projekcie Hasa. Jego niepowodzenie Lubelski opisuje w ten sposób: „Projekt koprodukcji z Francuzami był zapięty na ostatni guzik; na wtorek 15 grudnia 1981 roku ustalono w Paryżu podpisanie umowy w tej sprawie. W sobotę 12 grudnia miała odlecieć do Paryża oficjalna delegacja: Wojciech Jerzy Has – przyszły reżyser, Janusz Weycher, który miał być drugim reżyserem, autorka kostiumów Magdalena Biernawska-Tesławska, Konstanty Lewkowicz przewidywany na kierownika produkcji i Jan Szymański jako szef produkcji Zespołu; z mężczyznami także żony (lub partnerki). Ale panie nie zdążyły z wszystkimi fryzjerami i zakupami, więc panowie usłużnie przesunęli odlot na niedzielę 13 grudnia; no a 13 grudnia, jak się okazało, nie można już było odlecieć!”.
To też jest pomysł na film.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).