SAM NIE WIEM: Festiwal we Wrocławiu (3): zderzenia
Meksykański reżyser, Carlos Reygadas, bohater jednej z retrospektyw na tegorocznym festiwalu, ma wyraźna obsesję na punkcie zwierząt. W jego filmach ludzie bezustannie zadają im ból. Odrywają ptakom głowy, biją psy po pyskach, kopią je w podbrzusze, podduszają. Krew leje się z zarzynanych świń, konie leżą z wywalonymi wnętrznościami. Tego typu atrakcje.
Prawdziwy Meksyk. Reygadas uwielbia w specyficzny sposób zestawiać ze sobą sceny, ujęcia, przedmioty i bohaterów. Najpierw chłopiec wykopuje piłkę prosto w niebo. W następnym ujęciu ogier wskakuje na klacz i zaczyna z nią kopulować. Metafora futbolu? Trudno powiedzieć, wiadomo tylko, że reżyser jest fanem piłki nożnej. Na festiwalu pokazuje zresztą wideoinstalację, w której dwie żeńskie drużyny biegają między dwiema bramkami wysoko w górach. Inne zderzenia: w „Post Tenebras Lux” scena z imprezy rodzinnej, na której burżuazja rozmawia o wyższości Czechowa nad Tołstojem i wyższości giełdy nad literaturą, sąsiaduje ze sceną, w której wieśniacy świętują Najświętszą Panienkę, jedząc z plastikowych talerzy, pijąc ciepłą wódkę; w „Bitwie w niebie” kamera płynnie przechodzi z brzydkiego ciała mężczyzny, który kocha się z brzydką żoną, na piękne ciało Chrystusa, widoczne na ścianie w postaci taniej malarskiej reprodukcji.
Niczego tu się widzowi nie ułatwia. Reygadasa w zasadzie nie interesuje fabuła, niewiele wiemy o motywacji bohaterów, oni sami niewiele mówią. Elipsy natomiast panoszą się i plenią. Nachodzą na siebie różne płaszczyzny czasowe, w życie wdzierają się też majaki. Bohater „Japon” jedzie w góry, żeby się zabić. Bohaterowie „Bitwy w niebie” wpadają w panikę, bo umarło im dziecko, które niedawno porwali. Nie ma sensu pytać „dlaczego?”, nie ma na to zresztą specjalnie czasu, bo oto już na scenę wchodzą: szatan, wyglądający jak różowa pantera, który w „Post Tenebras Lux” pojawia się w mieszkaniu z podręczną skrzyneczką na narzędzia; staruszka, która za chwilę będzie uprawiała seks z co najmniej dwadzieścia lat młodszym od niej facetem; szofer z nożem; mężczyzna z kotwicą przywiązaną do nóg; dwie policjantki, które trzymają w rękach roztopione lody.
Bach, Pärt, Dreyer, Bresson i Tarkowski – mistyczna artystyczna międzynarodówka jest dla Reygadasa głównym punktem odniesienia. Otwierająca „Japon” symfonia Szostakowicza od razu wprowadza specyficznie podniosły nastrój. Długie panoramy i nerwowe, przeciągnięte ujęcia kręcone z ręki, kamera zagląda ludziom między nogi, wchodzi do ich gardeł, przygląda się zmarszczkom na twarzy, a z lotu ptaka – spękanej ziemi. Meksykaninowi zdarza się być ironicznym, częściej jednak jest bardzo poważny. Jego kino podszyte jest trwogą, krąży wokół wielkich tematów: odkupienia, wykorzenienia, upadku i łaski, śmierci i ekstazy.
Raygadas często powtarza, że przed filmem trzeba klęknąć. Gdybym był złośliwy, pewnie zapytałbym, czy trzeba wykonywać tę figurę tak, jak jedna z bohaterek „Bitwy z niebie”, która w otwierającej sekwencji klęczy przed zwalistym, nagim facetem, trzymając w ustach jego penisa. Tak czy inaczej, pozostaję nieufny wobec takich wymagań. Wielkość tego kina pełnego nie tylko montażowych atrakcji, budowana tak ostentacyjnie, jednak delikatnie mnie odstrasza.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).