Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
I po olimpiadzie

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

Zakończyły się igrzyska olimpijskie w Londynie 2012. Zdobyliśmy 10 medali – 2 złote, 2 srebrne, 6 brązowych – i razem z Azerbejdżanem zajęliśmy 30. miejsce w klasyfikacji medalowej (dla porównania: USA zdobyły kolejno 46, 29 i 29 medali, zajmujące drugą pozycję Chiny – 38, 27, 22, Czesi – 19. miejsce – 4, 3, 3, Kenia – 28. miejsce – 2, 4, 5). Komentatorzy sportowi mówią i piszą, że to najsłabsze igrzyska dla Polaków od ponad pół wieku. Jeden tylko cytat: „nasi stosują bowiem znaną z teorii wojny taktykę «flood the zone», czyli zalać strefę – jak się wysyła 217 olimpijczyków, kilka niespodzianek musi się trafić” (Radosław Leniarski, „Gazeta Wyborcza” 11-12 sierpnia 2012).

Podglądając tylko niektóre z wydarzeń, mogę powiedzieć, że dawno się tak nie śmiałem, jak podczas walki judoczki Darii Pogorzelec, która stojąc na macie przed kontuzjowaną rywalką, postanowiła jej nie podcinać i… przegrała. Dawno się tak nie wstydziłem, kiedy w ćwierćfinałach polscy siatkarze, po alarmującej grupowej porażce z Australią (1:3), trafili na Rosjan i zostali przez nich zmiecieni z parkietu (fakt, Rosjanie zdobyli później złoty medal, ale to my przecież jechaliśmy na igrzyska jako faworyci, i to my mieliśmy wygrać wszystko). Dawno tak się nie dziwiłem, jak podczas konkursów skoku o tyczce, kiedy najpierw tyczkarka Anna Rogowska skoczyła pod tyczką zamiast nad tyczką, a tyczkarz Paweł Wojciechowski (mistrz świata z 2011, ostatnio kontuzjowany, bez minimum olimpijskiego, włączony do kadry na wniosek PZLA) trzy nieudane próby w Londynie na 5,35 m (mistrzostwo świata w Daegu wywalczył skacząc 5,91) skomentował tak: „Liczyłem na to, że trafię z dniem, z formą... Zresztą, jaką formą? O formie nie można w moim przypadków mówić. Niestety, nie trafiłem. […] Gdybym nie spróbował wystartować, to nie mógłbym sobie potem spojrzeć w oczy”. A lustro ma?

217 olimpijczyków (dla porównania: Amerykanie wysłali 539 sportowców, Chińczycy – 384, Czesi – 134, Kenijczycy – 50). Plus trenerzy i sztab medyczny, plus tabun działaczy. Plus wielomiesięczne, a nawet wieloletnie przygotowania (olimpiada dzieje się raz na cztery lata). Nie, nie chcę pisać, ile to nas wszystkich kosztowało. Kosztować musi. (Chińczycy wydają na sport wyczynowy, niekiedy o niewolniczych znamionach, ok. 800 milionów dolarów rocznie…)
Chcę tylko zapytać, dlaczego organizujemy wieloosobową wycieczkę do Londynu, zamiast dokonać ściślejszej selekcji. I wysłać tam tylko tych, którzy nie pękną (a nie jak kajakarka górska Natalia Pacierpnik, która prowadząc przed finałem, tak się tym zestresowała, że zgubiła trasę i szanse na jakikolwiek medal), będą walczyć do końca – z rywalem albo własną słabością (a nie jak jeden z członków lekkoatletycznej sztafety 4 x 400 m, który postanowił pobić kolegę z drużyny… pod prysznicem), a jeśli już przegrają, to wynik wzbudzi w nich sportową złość (a nie jak Agnieszka Radwańska, która po przegranym już w I rundzie meczu powiedziała, że w zasadzie to nic się nie stało, bo od igrzysk ważniejsze są turnieje Wielkiego Szlema – od chorążego polskiej reprezentacji, jak od kapitana na statku, wymaga się więcej).

Czyli będą jak: złoci – Tomasz Majewski (rzut kulą) i Adrian Zieliński (podnoszenie ciężarów); srebrni – Sylwia Bogacka (strzelectwo) i Anita Włodarczyk (rzut młotem); brązowi – Julia Michalska i Magdalena Fularczyk (wioślarstwo), Damian Janikowski (zapasy), Bartłomiej Bonk (podnoszenie ciężarów), Przemysław Miarczyński (żeglarstwo), Zofia Noceti-Klepacka (żeglarstwo), Beata Mikołajczyk i Karolina Naja (kajakarstwo).

Pracuję w kulturze. Od kilku lat słyszę, że jest kryzys, więc trzeba zaciskać pasa i cieszyć się tym, co jest. Ale nie przeszkadza to wcale polskim twórcom odnosić kolejnych sukcesów. (Co nie oznacza oczywiście, że wydatki z kultury trzeba przesunąć na sport, bo twórcy i tak sobie poradzą, a polski sport dotyka dna, bo nie ma wystarczających dotacji.)
Zapewniam tylko, że gdyby odbywało się coś takiego jak igrzyska olimpijskie w kulturze (na wzór tych w sporcie), nie byłoby sytuacji, w której Aleksandra Kurzak zgubiłaby się w gąszczu nut ze stresu, Polska Orkiestra Radiowa stanęłaby w miejscu w konfrontacji z Czajkowskim albo Prokofiewem, instalacja Mirosława Bałki zginęłaby w gąszczu innych prac, a Andrzej Seweryn pobiłby Krzysztofa Globisza pod prysznicem wieczór przed pokazowym spektaklem. Albo Jacek Poniedziałek Andrzeja Chyrę. To nie ten poziom.

PS. Po pierwszym, gorąco przyjętym pokazie „2008: Macbeth” w reż. Grzegorza Jarzyny (na otwarcie Międzynarodowego Festiwalu w Edynburgu), Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski powiedział: „To było mocne wejście i od razu – złoty medal”. Nie pierwszy i nie ostatni. Tylko że medale w kulturze inaczej się sumują. W ogóle kultura się liczy  inaczej. Niestety.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.