SAM NIE WIEM:
Tomasz Raczek albo umysł geometryczny
„«Zakochani w Rzymie» należy do tych filmów, które się Allenowi udały. Zamiast nawiązania do «Dekamerona» mamy nieoczekiwany flirt z surrealizmem spod znaku Luisa Buñuela i jego «Dyskretnego uroku burżuazji». Subtelny flirt bez pretensji do czegokolwiek (co przeszkadzało mi w «O północy w Paryżu»), za to zostawiający trochę miejsca na draśnięcie społecznym i antycelebryckim pazurem” – pisze na swoim blogu Tomasz Raczek. Nie mam zamiaru spierać się o film Allena, bardziej interesują mnie słowa blogera. Próbuję rozsupłać ten wywód. Zastanawiam się, dlaczego niby surrealizm ma stać w opozycji do krytyki społecznej? To Buñuel nie umiał drasnąć? Wnikam w delikatną strukturę zwrotu: „subtelny flirt bez pretensji do czegokolwiek” i ciągle nie wiem, czy to po prostu jest pastisz? Czym jest coś „bez pretensji do czegokolwiek”? Czym w ogóle jest to „cokolwiek”? I dlaczego „cokolwiek” miałoby być przeszkodą w krytyce społecznej? „Nie wiesz, co mówić, to mów niewyraźnie” – przypomina się taka fraza.
Krytyk jednak nie zawsze tak ma. W komentarzu, który Raczek zamieścił niedawno na FB, wykłada ze smutkiem i zgrozą kawę na ławę: „obejrzałem najnowszego Batmana czyli film «Mroczy Rycerz Powstaje», na premierze którego w kinie w Denver szalony fan zabił kilkunastu widzów. Film rozczarował mnie i ze smutkiem stwierdziłem, że pojęcia Dobra i Zła zostały w nim tak gruntownie pomieszane przez reżysera Christophera Nolana, że próba udowodnienia, że takie filmy nie mają wpływu na psychikę ludzi (także tych zakłóconych) i nie doprowadzają ich do postawy relatywizmu etycznego, wydaje mi się skazana na niepowodzenie. Nie oczekiwałbym też Oscarów w związku z tym filmem...”. W związku z czym? To znaczy co: Nolan nie ma co liczyć na Oscara, czy tego typu kino nie ma co liczyć na Oscara? Pierwsza kwestia mnie nie interesuje – będzie, jak będzie; druga – bardziej. Czy rzeczywiście filmy, w których dochodzi do pomieszania wartości, nie mają szansy na zwycięstwo? A „To nie jest kraj dla starych ludzi”? Tu nic się nie miesza?
No dobrze, wolno przecież Raczkowi odbierać najnowszego Batmana – film, w którym naprawdę nietrudno odgadnąć, kto jest dobry, a kto nie – jako opowieść o dramatycznym zatarciu się granicy między wartościami. Nurtuje mnie jednak odrobinę, co też według niego jest synonimem sztuki precyzyjnie rozdzielającej jasność od ciemności? Westerny? Kreskówki? Bo pewnie nie Bergman, Allen czy Pasolini? Znalazłoby się w historii kina sporo filmów, w których wszystko jest raczej szare niż czarno-białe.
Można by machnąć ręką na tę notkę, gdyby nie to zdanie: „próba udowodnienia, że takie filmy nie mają wpływu na psychikę ludzi (także tych zakłóconych) i nie doprowadzają ich do postawy relatywizmu etycznego, wydaje mi się skazana na niepowodzenie”. Ciekawe, jak w tym antropologicznym rozpoznaniu mieści się na przykład klasyczny film „Na los szczęścia, Baltazarze”, w którym wszystko postawione jest na głowie i jedyną dobrą osobą jest tak naprawdę osioł.
Tomaszowi Raczkowi wystarczył jeden szaleniec, który wdarł się na pokaz najnowszego Batmana, a następnie zabił kilkunastu widzów, by przedstawić teorię. Już nie raz słyszałem tę jeremiadę: „w gry grają, strzelają do ekranu, zaraz będą strzelać do ludzi”; „słuchają Slipknota, więc czemu się dziwić...”; „nie wierzę, że ci, którzy lubią kino Takashiego Miike, na dłuższą metę mogą być normalni”... Teraz jeszcze ten Nolan. A co z tymi, którzy zabijają po Mozarcie? Skąd relatywizm u czytelników Conrada? Raczek nie zadaje sobie tego pytania, nie sili się na subtelności, nie zważa na różnicę. Jego wywód to nawet nie jest populizm, tylko zwyczajne brednie geometrycznego umysłu, który powtarza: jeden plus jeden to musi być dwa.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).