Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Do Tomasza Machały
(przecież nie Lisa)

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

To, że jeden ekstremista na swoim blogu rzuca groźne dla zdrowia społecznego myśli na wiatr, jestem w stanie nie tyle zrozumieć, co przyjąć. (Oczywiście, nie przyjmuję treści tych myśli, ale o nich nawet szkoda gadać.) Ale tego, że szanujacy się (chyba, tak dotąd myślałem) portal przepisuje te myśli bez żadnego krytycznego komentarza, a nawet z określeniem: „ciekawe porównania”, już kompletnie nie rozumiem.

Jakiś czas temu redaktor naczelny NaTemat.pl Tomasz Machała w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim (kulturaliberalna.pl) powiedział, że „model tworzenia treści nie polega na przerabianiu treści innych, ale szukaniu własnych historii reporterskich”. Jeszcze: „Tworzymy większe, autorskie historie”. Czym jest więc artykuł dziennikarza, którego „ciekawi” to, że Janusz Korwin-Mikke, „polityk znany z kontrowersyjnych wypowiedzi”, „szokuje”? Rozumiem, że „czasy się zmieniają” (Machała), ale nie rozumiem, że zwalnia nas to z wszelkiej odpowiedzialności. Bo co? Bo wolność słowa? Cholerne wymagania klikalności, które likwidują filtr i odbierają rozum? Co się stało?

Jasne, że analogowy model pracy dziennikarskiej – tak krytycznej, opisowej, jak informacyjnej – który wyglądał tak, że ktoś tekst pisał, a ktoś inny go redagował, akceptował i przeznaczał do publikacji, odszedł częściowo do lamusa. Że dziś w świecie cyfrowym sam(i) sobie jesteś(my) autorem, redaktorem, korektorem, wydawcą, nierzadko też fotoedytorem i fotografem. Ale czymś innym jest blog, w którym jak we własnym mieszkaniu możemy robić prawie wszystko, czymś innym portal, który miał być „czymś więcej niż serwisem informacyjnym i czymś więcej niż platformą blogową”, i nadal posiada coś takiego jak redakcja.

W modelu analogowym redakcja była pośrednikiem między autorem a czytelnikiem. Dzięki niej czytelnik dostawał pewną całość, do której mógł mieć zaufanie. W modelu cyfrowym pośrednik – ze względów technicznych – nie jest konieczny, tekst może być opublikowany niemal w tej samej chwili, w której został ukończony. Każdy może sobie publikować, co chce i gdzie chce. Tym bardziej jednak rośnie druga rola redakcji – filtrowanie treści. Stąd ogromna potrzeba nie tylko sprawnych dziennikarzy, ale i kuratorów treści. Ludzi, którzy z tej współczesnej wieży Babel, jaką jest internet, wyłowią to, co najistotniejsze, nie tylko to, co najciekawsze. Bo im wszystkiego więcej, tym ważniejsze, żeby ktoś wybrał, nie tylko ze względu na jakość, ale także oszczędność czasu, żeby czytelnik nie musiał szukać wśród bzdur.

I jeszcze jedno. Od kilkudziesięciu z górą lat uznaje się, że każda ekstremistyczna wypowiedź szerząca nienawiść powinna zostać wysłana w niebyt. Bo jest groźna (dlatego na przykład zdecydowano, że przemówienie Breivika z sądu nie będzie transmitowane). Gdzieś przecież leży granica ludzkiej nieprzyzwoistości, której media muszą powiedzieć nie. Elementarne poczucie wstydu, które spowoduje, że zaproszona przez nas osoba, prezentująca na przykład jawną pogardę dla słabszych i wykluczonych, zostanie poddana ostracyzmowi.

Chęć zysku – naturalna, zrozumiała i wymagana w projektach komercyjnych – powinna mieć swoje granice. Może ją wyznaczać zwykła ludzka przyzwoitość. Inaczej świat jest miazgą. To co, „idziemy skacząc po górach”?

PS. Na mój felieton – choć nie na temat – odpowiedział Tomasz Machała. To, że w ciągu 18 godzin, jak pisze redaktor naczelny, NaTemat.pl skomentowało wpis „kontrowersyjnego polityka” w dziewięciu innych materiałach, nie ma tu nic do rzeczy. Natura mediów cyfrowych jest fragmentaryczna, wybiórcza. Czytelnik może trafić tylko na ten jeden artykuł, o którym piszę. I dalej pójść w swoją stronę. Wejdzie, poogląda i wyjdzie nowym oknem. Przeklejanie nienawistnych słów bez redakcyjnego filtra nikomu i niczemu nie służy (poza autopromocją autora, któremu o to chodzi), a to, że skomentowano ich treść gdzie indziej, to osobna sprawa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.