KULTURA 2.0.:
O ciekawości i kosmicznych prawach autorskich
Oh man! / Wonder if he'll ever know / He's in the best selling show / Is there copyright on Mars? David Bowie
6 sierpnia, po niemal dziewięciu miesiącach lotu, na Marsie wylądował łazik amerykańskiego projektu Mars Science Laboratory. Imię dla łazika – Curiosity, ciekawość – zostało wybrane w konkursie. Wygrała dwunastoletnia Clara Ma, która napisała: „Ciekawość to pasja, która wiedzie nas przez codzienne życie”. Nie wiem, jak wygląda kwestia praw autorskich do tej sentencji. Podobnie trudno jest określić stan prawny autografu dziewczynki, wyrytego na pojeździe, który – gdy czytasz ten tekst – sunie po powierzchni Marsa z prędkością półtora cala na sekundę.
A to dopiero początek przygód praw autorskich na Marsie.
Curiosity to maszyna zaprojektowana na modłę społeczeństwa, które ją stworzyło. Każdy, kto posiada smartfona podpiętego do konta na Instagramie, na które ładuje dziennie kilka zdjęć swoich butów, wypitej kawy, czy grafitti, musi poczuć emocjonalną więź z pojazdem wyposażonym w 17 kamer. Pierwszą rzeczą, którą Curiosity zrobiła po wylądowaniu, by poinformować Ziemię, że wszystko jest w porządku, było przesłanie zdjęcia własnych kół. Fakt, że zrobiła to aparatem o rozdzielczości dwóch megapikseli – słabszym od tego w przeciętnej komórce – wzbudził w internecie falę żartów i niedowierzania. Zespół NASA wyjaśnił, że gdy zaczęto budować Curiosity w 2004 roku, był to sprzęt z wyższej półki. Jak w historiach o lotach z prędkością światła, naszą planetę na Marsie reprezentuje pojazd o sprzęcie niemal antykwarycznym.
Klikając w link do pocztówek Curiosity z Marsa, warto mieć świadomość, że agencja kosmiczna NASA zgodnie z amerykańskim prawem nie posiada praw autorskich do swoich wytworów – w tym do zdjęć zrobionych przez Curiosity. To efekt mądrej polityki, która zakłada, że finansowane z federalnych pieniędzy agencje generują dobro wspólne, a nie prywatne treści, które trzeba chronić prawem autorskim. To jednocześnie mechanizm skutecznej „dyplomacji kosmicznej” – nieobarczone prawami materiały NASA można znaleźć wszędzie, wykorzystywane za darmo w telewizji i prasie, na kalendarzach i kubkach.
I to jednak nie uchroniło NASA od problemów z prawem autorskim. W czasie lądowania Curiosity agencja publikowała na bieżąco materiały wideo na swoim kanale na Youtube. Jeden z nich, 9-minutowe nagranie dokumentujące moment lądowania, w pewnym momencie zostało zablokowane przez Youtube jako naruszające prawa autorskie Scripps Local News. Komercyjny wydawca – jak twierdzi niechcący – uznał nagranie za własne podczas procesu re-publikacji materiału NASA. Uruchomił więc proces zablokowania filmu jako naruszającego jego prawa autorskie. Jak twierdzi NASA, takie przypadki zdarzają się co miesiąc – stanowią więc doskonałą ilustrację tezy, że puchnące prawo autorskie chętnie zawłaszcza domenę publiczną.
Fakt, że NASA jest oświeconą agencją kosmiczną, działającą w domenie publicznej, pozwala na chwilę odłożyć na bok pytanie o prawa autorskie w kosmosie. Ale jeszcze w tym miesiącu na orbitę okołoziemską ma wylecieć Lem, pierwszy polski satelita, także wyposażony w aparat fotograficzny. Jaki jest stan prawny robionych przez Lema zdjęć? Za chwilę przestanie to być kwestia retoryczna.
Fundamentalne pytanie brzmi: czy na Marsie są prawa autorskie? I czy dotyczą robotycznych łazików? Jeśli martwimy się o skażenie Marsa ziemskimi bakteriami, to może w podobnych kategoriach należy traktować eksport praw własności intelektualnej na Czerwoną Planetę? Zdaniem profesora Adriana Sterlinga, prawnika i autora jednej z nielicznych dostępnych w Sieci publikacji na temat praw autorskich w kosmosie, wiele międzynarodowych porozumień, takich jak Konwencja Berneńska, nie jest ograniczonych do powierzchni państw, które ją ratyfikowały. Jest to więc konwencja uniwersalna, pankosmiczna – czy tego chcą Marsjanie, czy nie. To tylko jeden z dowodów istnienia własności intelektualnej poza Ziemią.
Pytanie też, czy prawa autorskie do fotografii należą się Curiosity. Czy łazik-robot jest zdolny do „działalności twórczej o indywidualnym charakterze” – niezbędnej, by zaistniały prawa autorskie do utworu? Najprawdopodobniej nie. Choć dzielący włos na czworo prawnicy wzięliby pewnie pod uwagę fakt, że Curiosity jest zdalnie sterowana – wprawdzie bardzo nieudolnie i powolnie, poprzez bezmiar kosmosu, drogą radiową. Jednak na drugim końcu sygnału siedzi człowiek, zdolny do „działalności twórczej”. Pytanie więc, czy jego wkład w wykonanie zdjęć na Marsie jest wystarczający, by móc spełnić minimalny standard twórczości. Pytanie też, kiedy przyjdzie uznać twórczy charakter działań robotów.
Curiosity to oczywiście wielki projekt badawczy, i łazik na Marsie zajmuje się poważnymi sprawami. Jednak w oczach sieciowej, masowej publiczności (strumień na żywo z lądowania oglądało w sieci ponad 3 miliony osób), Curiosity jest aparatem fotograficznym wysłanym na Marsa za 2,5 miliarda dolarów (do czasu, gdy urządzenia badawcze udowodnią, że na Marsie istniało życie). Warto więc porównać Curiosity z jeszcze jedną tegoroczną marsjańską superprodukcją: filmem wytwórni Disneya „John Carter”. Ekranizacja marsjańskiej powieści Edgara Rice’a Burroughsa kosztowała ponad 350 milionów dolarów i przyniosła straty szacowane na 200 milionów. Pytanie, czy projekt Curiosity nie broni się jako lepsza inwestycja publiczna także w kategoriach kulturowych? Co ciekawe, nikt nie rozlicza finansowo Curiosity tak, jak rozliczamy klapę „Johna Cartera”. Ale zestawienie tych dwóch projektów – jednego o znaczeniu cywilizacyjnym, drugiego nieco bardziej trywialnego – daje rzadką szansę do myślenia wspólnymi kategoriami o sztuce i nauce.
Curiosity tymczasem regularnie przesyła monotonne pejzaże Marsa. A także ujęcia swoich wysięgników, narzędzi, kół i kodu QR wyrysowanego na obudowie w celu kalibracji aparatu. Czasem Curiosity jest tylko cieniem na uwieńczonym na zdjęciu marsjańskim pyle. A jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym projekcie nie chodzi o badanie Marsa, lecz o melodramat wysłanego w dal łazika, który dzięki zasadom własności intelektualnej NASA tworzy marsjańskie dzieła. I wszyscy mamy do nich prawa.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).