Jeszcze 1 minuta czytania

Anda Rottenberg

NO NAPRAWDĘ:
Jak to jest

Anda Rottenberg

Anda Rottenberg

Otwarcie tegorocznych targów sztuki Frieze w Londynie zbiegło się, jak zwykle, z bogatą ofertą przygotowaną przez liczące się muzea i galerie. Royal Academy pokazała szeroko reklamowaną retrospektywę Anisha Kapoora; Whitechapel Gallery – dużą, nieco zbyt nasyconą dziełami wystawę Sophie Calle; Serpentine – kilka wątków z twórczości Gustava Metzgera; w obydwu lokalach White Cube pokazano nowe obrazy Anselma Kiefera, a w Hayward Gallery – wielką wystawę Eda Rushe. W Tate Modern otwarto retrospektywę Johna Baldessariego, laureata Złotych Lwów za całokształt twórczości na tegorocznym biennale w Wenecji. Ale pierwsze strony londyńskich gazet, w tych gorących dniach, poświęcone zostały „kontenerowi” Mirosława Bałki w Hali Turbin.

Hala jest rozległa. W głębi wnętrza biegnącego wzdłuż całego budynku, artysta umieścił rzeźbę o wymiarach 13x30x10 metrów. Jej zewnętrzna forma przypomina wyniesiony dwa metry w górę i oparty na stalowych przyporach ogromny kontener, strukturalnie i substancjalnie nawiązujący do przemysłowego charakteru architektury tego muzeum, i generalnie do przemysłu ciężkiego. Trzeba przejść wzdłuż całej konstrukcji, aby zobaczyć, że jest otwarta. „Odłożona klapa” ściany tworzy pochylnię, czy też rampę, prowadzącą w górę, zapraszającą do pochłaniającego światło, „wypełnionego czernią” wnętrza. Zasysani przez tę miękką, niematerialną czerń, zaczynamy uruchamiać zmysł dotyku, słuchu, węchu, badamy przestrzeń, wyciągając przed siebie ręce i ostrożnie macając grunt pod stopami. Ogarnia nas ciekawość, niepewność, lęk. Stajemy się żywym dopełnieniem rzeźby.

Rzeźba w Hali Turbin mogłaby stać się punktem wyjścia do obszernej książki na temat twórczości Mirosława Bałki, gdyż odnajdują się w niej wątki podjęte w wielu wcześniejszych dziełach. Takie jak odniesienia do literatury, rozpoczęte młodzieńczym odwołaniem do „When you wet the bed” Jamesa Joyce’a, a teraz podsuwające przypowieść Samuela Becketta o bezowocnej walce z bezwładem materii, zawartą w tytule rzeźby: „How it is”. Jak to jest. Bez znaku zapytania. Po angielsku. Tak jak po angielsku nazywał swoje inne kompozycje, na przykład syczące wideo „Blue Gas Eyes” albo ciche „Dawn”. Używał też nazw niemieckich brzmiących bardziej kategorycznie: „Die Rampe”, „Lebensraum”, „Kein warum”. Jeden rozdział książki powinien być zatem poświęcony poezji brzmienia tytułów. Inny zasysaniu. W wielu wariantach, w których silny ruch powietrza i towarzyszący mu dźwięk tworzyły materię dzieła. Kolejny rozdział o oślepiającym świetle, mogącym stanowić równoważnik dzisiejszej czerni. Następny o rzeźbach „zwróconych do wewnątrz”, wsłuchujących się w swoją zamkniętą, niedostępną zawartość. Ale i o tych, które zapraszają do środka, a czasem nawet zmuszają do przejścia przez swoje wnętrze, aby otworzyć widza na doznania. Poddać próbie uczuć. Wydobyć cień empatii dla tych, którzy niegdyś wystawiani byli na podobne doznania. Ciekawości, lęku, samotności. W takim uczuciowym zamęcie można sobie nagle przypomnieć, że tamci, inaczej niż my, nie mogli wrócić do światła.

Tak więc pojedyncze wątki dzieła z Hali Turbin już kiedyś w twórczości Bałki zaistniały. Nowym, poniekąd konstytutywnym elementem londyńskiego przedsięwzięcia, jest rozmową z architekturą. Z jej strukturą i jej industrialną pamięcią. Lecz także z jej przesłaniem: jako budynku i jako miejsca naznaczonego obecną funkcją. A więc i z rolą, jaką pełni muzeum. Ogromna, mozolnie zbudowana konstrukcja o pustym, czarnym wnętrzu, mówi o relatywizmie wartości i trywialności rzeczy. Z tego punktu widzenia można ją rozpatrywać jako współczesną alegorię Vanitas. Marności tego, co doczesne. Paradoks polega na tym, że jest to temat od średniowiecza podejmowany przez sztukę, która jednak sama w sobie i poniekąd wbrew swemu ostrzegawczemu przesłaniu dodaje wartości wszystkim muzeom świata.

Na inauguracji tego dzieła pojawiły się liczne telewizje. Korzystały z obecności światowej krytyki, by przybliżyć swoim widzom trudną sztukę polskiego artysty. Zabrakło tylko telewizji polskiej. Po kilku tygodniach (zapewne poświęconych na weryfikowanie tego sukcesu) rodzimy „Pegaz” przeprowadził z Mirosławem Bałką kameralną rozmowę i przy tej okazji zapytał o zdanie kilku polskich krytyków. W ten sposób pozostaliśmy na naszym polskim podwórku. Za dwa tygodnie Museum of Modern Art w Oksfordzie pokaże wystawę wideo Bałki i Pawła Althamera. Zaraz po Nowym Roku mamy więc szansę obejrzeć w polskiej telewizji kolejną rozmowę z artystami. Będą siedzieć w studio i opowiadać, co zrobili w Anglii. Anglii nie zobaczymy. Bo i po co? W końcu artysta to nie sportowiec, a muzeum to nie stadion.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.