Szyk-szok
Bob May CC BY-NC-SA 2.0

15 minut czytania

/ Obyczaje

Szyk-szok

Rafał Księżyk

Codzienność rozmienia nas na drobne. A przecież powinniśmy w niej rosnąć. Rozpraszamy się w teraźniejszości. W nierównym starciu jednostki z otoczeniem jest moment, gdy szok pobudza szyk – przedpremierowy fragment książki „Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach i mutantach”

Jeszcze 4 minuty czytania

Od eksplozji hałaśliwych ulic w dziewiętnastowiecznych przemysłowych metropoliach po cyfrowy potop informacji XXI stulecia, wciąż żyjemy w szoku nowoczesności. To chaotyczne doświadczenie, które kawałkuje i upłynnia. W odpowiedzi na zewnętrzną opresję pojawiają się indywidualne gesty przeciwstawiające się masie, kulturze, zastanemu światu. Ta podszyta neurozą autokreacja sama w sobie szokuje.

Szok-szyk. Szyk-szok.
Rytm. Sposób na rozpraszaną w codzienności energię.
Szok-szyk. Szyk-szok.
Spełniona sztuka życia to ta, która potrafi organizować czas i przestrzeń. Łapie rytm.
Szok-szyk. Szyk-szok.
„Kreatywność bierze się z serii szoków, które zmuszają cię, byś spojrzał na siebie. Zewnętrzne staje się wewnętrznym i vice versa” – na własny sposób tłumaczył W.S. Burroughs.
Szok-szyk. Szyk-szok.
Ten rytm ujawnia, że jedynym sposobem na chaos jest pakt z chaosem.
Szok-szyk. Szyk-szok.
Uchwycić te iskrzące momenty na granicy szoku i szyku, które wyzwalają kreatywny impuls inicjujący nowe sposoby radzenia sobie.

Sposoby radzenia sobie służą przetrwaniu indywidualności. Najważniejsze, by radzić sobie skutecznie. Skuteczność gwarantuje przećwiczona, funkcjonalna technika. Można by, za Michelem Foucaultem, powiedzieć: „technika siebie”. Co wyróżnia opisywane tu sposoby radzenia sobie? Należą one do taktyk pokonanych, przechwytują i adaptują wrogie sobie siły, a równocześnie podszyte są neurozą, stanowią mieszankę heroizmu i dekadencji. Radzenie sobie to osobliwa kategoria, jak przystało na zespół praktyk celebrujących indywidualność. Zdecydowanie nieformalna i ekscentryczna, sama w sobie rozproszona i ulotna. Radzenie sobie jest doraźne, związane z życiem codziennym, z którego czyni centrum kosmosu. Stawką sąopór i przetrwanie w niesprzyjającym otoczeniu, w przestrzeni, gdzie brak niewzruszonych punktów orientacyjnych. Od religii po racjonalną rachubę wszystko zdążyło zostać zakwestionowane. Nawigacja po omacku wymaga szczególnych środków, podejmuje raczej kwestie uwagi, energii i wyobraźni niż związane z ideologiami. Radzenie sobie zdane jest na techniki wypracowane w życiu codziennym. Techniki te to drobne praktyki bazujące raczej na gestach estetycznych i eksperymentalnym podejściu do życia niż szukające oparcia w gotowych systemach.

Spotkanie autorskie z Rafałem Księżykiem

Zapraszamy 22 października do Baru Studio na Placu Defilad 1 w Warszawie, o godzinie 19. W rozmowie, którą poprowadzi redaktorka naczelna Dwutygodnik.com, Zofia Król, udział wezmą: Rafał Księżyk, Natalia Sielewicz i Konstanty Usenko.

WIĘCEJ

Dandys, brikoler, hipster aka Biały Murzyn, sytuacjonista, adept Neo-HooDoo, mutant – to postaci nowoczesności, które ucieleśniają techniki radzenia sobie. Techniki radykalne, kwestionujące i demontujące zastaną kulturę. Ukazują szokujący szyk, na który składa się nieforemny zbiór rytuałów, procedur, rutyn, rygorów i ekscesów. Tam, gdzie stawką jest przetrwanie, wszelkie chwyty są dozwolone. Sztuczny gest, maska, brikolaż, improwizacja, akty magii i prywatne mity liczą się bardziej niż racjonalne rachuby. Drobiazgi ponad systemy. Paradoksy ponad prawa. Funkcjonalność ponad moralność. Estetyczny materializm ponad uduchowiony racjonalizm.

 1. Wyzwanie z fałd materiału

„Kiedy w pośpiechu przechodziłem na drugą stronę bulwaru, usiłując umknąć powozom, moja aureola odczepiła się i potoczyła w błoto na asfalcie” – notował w „Dzienniku poufnym” Charles Baudelaire. To najbardziej lapidarny zapis szoku nowoczesności, który w połowie XIX wieku wdarł się w życie codzienne mieszkańców Paryża. Na tych samych stronach, nieco dalej, rzuca Baudelaire zdawkowe hasła o „kulcie samego siebie” i „duchowym szlachectwie”. Ze wstrząsu rodzi się dandys, który na szok odpowiada szykiem, a za swój cel przyjmuje ustanowienie odrębnej, własnej czasoprzestrzeni. Potoczne wyobrażenie dandysa ukazuje wyelegantowanego snoba, w najlepszym razie ekscentrycznego estetę, o istocie dandyzmu stanowi jednak całościowa sztuka życia. Baudelaire przechwycił i zaadaptował tę figurę w przełomowy sposób. Wyprowadził dandysa na ulicę, przydał mu ducha i uczynił zeń nowoczesny mit. Mit buntowniczy, którego bohater uosabia pewne techniki, sposoby radzenia sobie jednostki w niesprzyjających okolicznościach. Sposoby o tyle szczególne, że wypracowane z pozycji rozbitka, który na gruzach starego porządku nie znajduje już oparcia ani w religii, ani w rozumie, stawia zatem na gest estetyczny i pakty z chaosem. Oto kruche „ja”, które rozprasza się i równocześnie wynajduje scalające techniki. Szok-szyk. Szyk-szok.

„Była to postać, na widok której człowiek staje jak osłupiały” – wspominał ich pierwsze spotkanie Nadar, autor słynnych portretów fotograficznych Baudelaire’a. Poznali się w początku lat czterdziestych XIX wieku, w tym krótkim okresie, gdy przyszły autor „Kwiatów zła” i „Paryskiego spleenu” rzeczywiście żył jak dandys. Po uzyskaniu pełnoletności urodzony w 1821 roku Baudelaire otrzymał spadek po ojcu i rezydował w mansardzie na ostatnim piętrze słynącego z literackich konotacji paryskiego Hôtel de Lauzun, tego samego, w którym parę lat później zawiązał się odwiedzany przez niego Klub Haszyszystów. Młody poeta wypełniał swój pokój bibelotami i dziełami sztuki, wylewał na dywany flakony perfum i znalazł sobie kochankę Mulatkę. Rychło jednak rodzina oskarżyła Baudelaire’a o rozrzutność i ustanowiła zarząd nad majątkiem, co pchnęło go do próby samobójczej. W zapiskach Nadara zachował się opis stroju młodego poety z lat świetności. Dominuje w nim czerń. W takim kolorze są frak, wąskie spodnie ściągnięte strzemiączkiem oraz nienagannie wylakierowane buty. Kontrastuje z nią śnieżnobiała biel koszuli z szerokim, wyłożonym kołnierzem i wywiniętymi mankietami, a na tym tle krwistoczerwony krawat i bladoróżowe rękawiczki. Do tego trzymany w dłoni cylinder, który i tak nie przykryłby bujnych włosów opadających na ramiona. Nadar odnotował też charakterystyczny krok Baudelaire’a, który po latach przypomniał w nekrologu poety: „nieregularny, nerwowy i zarazem ostrożny”, koci, starannie wybierający każdą kostkę bruku, „jakby bał się rozgnieść jajko”. Dandyzm będzie zaklinaniem niepokoju, który ujawnia się w tym ruchu. Zaczyna się na samej powierzchni, gdzie elegancja przemieniona w rygor przygotowuje indywidualność do konfrontacji z wielkomiejskim otoczeniem.

Pierwszy gest dandyzmu Baudelaire’a jest techniką bycia na ulicy. Techniką żmudnie wypracowywaną w odpowiedzi na uraz wrażliwego wielkomiejskiego spacerowicza. Dandys przydaje flâneurowi dyscyplinującą praktykę elegancji, nieskazitelnej i sztucznej. To sposób na to, aby być, jak chciał tego Baudelaire, „w środku świata i w ukryciu zarazem”. W studium „Baudelaire” (1947) Jean-Paul Sartre pisze: „Baudelaire chce zadziwiać, aby zbić z tropu patrzącego. Agresywność jego ubioru jest niemalże manifestacją, rzucone wyzwanie odruchem pogardy – prześmiewca czuje się zdemaskowany i sprowokowany tą ekstrawagancją. Gorszy się, gdyż z fałd materiału odczytuje zuchwałe wyzwanie: »Wiedziałem, że będziesz się śmiał«. Jego zgorszenie zostało dokładnie zaplanowane, wpadł w zastawioną pułapkę” – pisze Sartre. Dandys ujarzmia iluzoryczność i zgiełkliwość nowoczesnej ulicy, operując jej własnym językiem. Mistyfikacja oraz działania nieumotywowane i niepotrzebne, jak twierdzi Sartre, to jego podstawowe obrzędy.

Paradoksalnie, Baudelaire nie przystawał do opisywanego przez siebie ideału dandysa, który miał być bogaty, wychowany w luksusie i zajmować się jedynie próżnowaniem, a przy tym w swym wyniosłym chłodzie pozostawać odpornym na porywy emocjonalne. Stawał się dandysem w swoim odbiciu w zszokowanych spojrzeniach innych. Stąd stanowił, że dandys, zawsze dążący do wzniosłości, „musi żyć i spać przed lustrem”. „Lekarstwo okazało się groźniejsze od choroby – komentuje Sartre. – Każde wyjście z domu zamienia się w ceremonię”. Dandyzm staje się religią o surowych prawach. Jej drobny wykład daje Baudelaire w szkicu „Malarz życia nowoczesnego” (1863): „Dziwny spirytualizm! Dla tych, co są zarazem jego kapłanami i ofiarami, wszystkie złożone warunki zewnętrzne, którym się podporządkowują, od nieskazitelnego stroju o każdej godzinie dnia i nocy aż do najbardziej karkołomnych czynów sportowych, są tylko gimnastyką umacniającą wolę i nakładającą reguły duszy”. Sadomasochistyczne rozdwojenie na kapłana i ofiarę odpowiadało doświadczeniom współczesnych Baudelaire’owi paryskich elegantów, żurnalistów i złotej młodzieży, o których pękniętym statusie pisał Kracauer: „Ograniczyli się do odgrywania roli outsiderów, a to dlatego, że byli uzależnieni materialnie od społeczeństwa, którego nie akceptowali. Gdyby wystąpili otwarcie, wówczas pozbawiliby się swych dochodów, a do tego przecież nie chcieli dopuścić. Te intraty pozwoliły im ubrać protest w formę nieróbstwa”. Charakterystyka ta pasuje również do sieciowych dandysów zadających szyku na facebookowych pasażach i zblazowanego towarzystwa z hipsterskich lokali, bo jeśli wszechobecne słowo „hipster” znalazło gdzieś uchwytny sens, to w postaci placówek gastronomicznych z pretensjami. Dandyzm, który nie dba o reguły duszy, zmienia się w pozę. Jakie zatem są owe reguły duszy? 

2. Duch do zrobienia

Przyjaciel z jego ostatnich dni wspomina Foucaulta jako wojownika. W tej właśnie kondycji francuski filozof dał najlepsze rozpoznanie tego, czym może być gimnastyka reguł duszy. „Wojownik to taki człowiek, który może obejść się bez prawdy, zna tylko założenia, swoje i przeciwnika, i ma wystarczająco dużo energii” – pisze Paul Veyne w szkicu „Ostatni Foucault i jego moralność” (1986). Postawa ta jego zdaniem łączy się u Foucaulta z przeświadczeniem o daremności racjonalizmów i racjonalizacji oraz koncentracją na teraźniejszości. Warto o tym pamiętać, gdy Foucault mówi o duchowości. Jak wtedy, gdy inaugurował w Collège de France wykłady o hermeneutyce podmiotu: „Nazwijmy zatem »duchowością« zespół badań, praktyk i doświadczeń stanowiących cenę za dostęp do prawdy, do zapłacenia nie przez świadomość, lecz przez podmiot […], aby uzyskać dostęp do prawdy, podmiot musi się przekształcić, przemienić, przemieścić, stać się do pewnego stopnia i w pewnym sensie innym od samego siebie”. Stawką jest przemiana, a nie prawda. Duchowość to proces, ducha trzeba stworzyć. „Ja, które traktuje siebie jako rzecz do zrobienia, podtrzymuje moralność, której nie wspiera już ani tradycja, ani rozum” – podsumował postawę Foucaulta Veyne. Dawał przy tym mimowolną kontrę w stosunku do krytyki dandyzmu przeprowadzonej przez Alberta Camusa w „Człowieku zbuntowanym”: „Rozbity jako jednostka bez reguły uzyska spójność jako postać […], tworzy swoją jedność środkami estetycznymi […], gra swoje życie, skoro nie może go przeżyć”.

„Życie każdego indywiduum – czyż nie mogłoby ono być dziełem sztuki?” – mówił Michel Foucault do profesorów Berkeley, gdy w 1983 roku odwiedził ich uniwersytet. Fascynowała go wówczas sztuka życia uprawiana w starożytnej Grecji i Rzymie. Zaczęło się od pracy nad monumentalną, wielokrotnie przeredagowywaną i niedokończoną „Historią seksualności”. Niejako na marginesie rozważań o tym, jak antyczna „troska o siebie” zastąpiona została przez chrześcijańskie „poznanie siebie”, wyrósł „projekt badawczy poświęcony »sztukom samego siebie«”, który stał się ostatnim wielkim tematem Foucaulta. Refleksja, ledwie zarysowana, bo przerwana przedwczesną śmiercią filozofa w 1984 roku, dała o sobie znać w wykładach „Hermeneutyka podmiotu”, które miał w początku 1982 roku w Collège de France, oraz prowadzonych jesienią tegoż roku na uniwersytecie w Vermont wykładach „Techniki siebie”, szkicu „Sobąpisanie” z 1983 roku, a także w wywiadach z epoki. Foucault nie zdążył wypracować terminologii owego projektu. Mówi o „sztuce życia”, „kształtowaniu siebie przez Siebie”, „technikach siebie”, „estetyce istnienia”, „kwestii stylu”. Jedno jest pewne: „Nie można nauczyć się sztuki życia, techne tou biou, bez askesis, którą należy rozumieć jako pracę nad samym sobą”. Przypominając, iż dla stoików asceza była czymś zupełnie innym niż w chrześcijaństwie, nie oznaczała wyrzeczenia, lecz namysł i panowanie nad sobą („jest to proces stawania się bardziej subiektywnym”), Foucault równocześnie uwalniał stylizację i estetyzację z aury błahości czy wręcz niemoralności, którą nasyciła je kultura chrześcijańska.

Rafał Księżyk „Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach i mutantach”. Wydawnictwo Czarne, seria Dwutygodnik.com. Książka wydana we współpracy z Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym, premiera 24 października 2018Rafał Księżyk „Wywracanie kultury. O dandysach, hipsterach i mutantach”. Wydawnictwo Czarne, seria Dwutygodnik.com. Książka wydana we współpracy z Filmoteką Narodową – Instytutem Audiowizualnym, premiera 24 października 2018W wykładach o dandyzmie z 1982 roku wspominał bezpośrednio tylko raz, przywołując Baudelaire’a – obok Stirnera, Schopenhauera, Nietzschego i anarchistów – w kontekście nowoczesnych prób „odtworzenia etyki i estetyki siebie”. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż projekt badawczy Foucaulta podąża szlakiem Baudelaire’a, który przyrównywał do stoików owo wirtualne bractwo ducha z mitu błyskawicznego, w stoickim duchu pojmował wagę ascezy, a jako pierwszego dandysa wskazywał Alkibiadesa, bohatera sokratejskiego dialogu Platona. Foucault za kluczowe, pierwsze dzieło filozoficzne podejmujące temat troski o siebie uznaje właśnie „Alkibiadesa”. Na długo przed tym, zanim zainteresował się technikami siebie, uprawiał pracę nad sobą, tworząc kolejne teksty, przekonany, iż pisze się po to, aby zmienić siebie. W jednym ze swych ostatnich tekstów, „Sobąpisaniu”, podejmował temat pisania jako jednej z technik stoickich ćwiczeń askesis. Ze spuścizny antyku przywołał tam hypomneumata, wywiedzione z handlowych rejestrów prywatne zapiski utrwalające rzeczy ulotne, by służyć mogły jako duchowy przewodnik. Hypomneumata są zbiorem rzeczy już powiedzianych, gromadzącym rozproszoną wiedzę różnych czasów i tradycji, zbiorem fragmentarycznym, lecz starannie dobranym i funkcjonalnym. Ich pisanie to „tworzenie swoistej »przeszłości«, do której zawsze można się odwołać”. „W tym, co się pisze, powinno się stworzyć własną duszę”. Czyż genealogiczne wyprawy Foucaulta nie prowadziły do sporządzania podobnych rejestrów w jego własnych książkach? Hypomneumata to bardzo nowoczesna praktyka brikolażu niejednorodnych elementów, który uczy nas posługiwania się „sztuką prawdy rozmaitej”, wynajdującej w tym, co zostało już powiedziane, rezonans z bieżącymi okolicznościami. Reguła duszy okazuje się niezmienna. Foucault odnajduje ją w przesłaniu Alkibiadesa: „Musisz martwić się o swoją duszę – oto zasadnicza aktywność dbania o siebie. Troszczyć się o siebie to troszczyć się o tę aktywność, a nie o duszę jako substancję”.