Sny

Sny

Co śni się poetom? Waldemar Dąbrowski i dalekie kraje? Laminowane blaty, stołówki, urząd pocztowy, rzepak. A czegoście się spodziewali?

Jeszcze 1 minuta czytania

Sny śnią się same, spisane – mogą być literaturą… kuchenną i piękną, horrorem lub kryminałem. Wpierw jednak praca snów musi się spotkać z rzemiosłem ich właścicieli. Poeci nie śnią wierszem, choć sypiają z wierszami. A może poetom śni się nasze życie?

„Gdyby ludzie chcieli szczerze opowiadać, co im się śni, łatwiej byłoby z tego odczytać ich charakter niż z twarzy”
Georg Lichtenberg

Bohdan Zadura
16 marca 2004

Mieszkam w jakimś pensjonacie, nie wiem od kiedy; jakbym stracił rachubę czasu. Schodzę na śniadanie do stołówki, niezmiennie to samo: gołe laminowane stoliki, metalowe krzesła z siedzeniami i oparciami ze sklejki, kromki bułki i biały twaróg. Kucharze jak lekarze. Ktoś mi proponuje dodatkową porcję, ma dziś jakieś badania, musi być na czczo.

Z okien hotelowego pokoju na Krakowskim Przedmieściu spoglądam na podwórko nie uniwersytetu, a przy uniwersytecie. Dwie czternasto-, piętnastoletnie dziewczyny znęcają się nad chłopcem. Prowadzą go na smyczy jak psa, biją, kopią, upokarzają. Boję się, że zatłuką go na śmierć. Krzyczę do nich, odkrzykują, że to nie moja sprawa.
Przed bramą uniwersytetu dozorca o wyglądzie lumpa, w średnim wieku, nieogolony, tęgiej postury, w bluzie od dresu, na plecach widzę numer 0. Chłopiec był w T-shircie z takim samym numerem. Upewniam się, że chłopiec jest synem dozorcy. Mówię mu, jaka jest sytuacja. Jedna z dziewczyn to starsza siostra chłopca, druga to jej koleżanka. Dozorca mi dziękuje, przyniesie mi narty na wydział filozoficzny.

Czekam na niego, nie wiem, czy w dobrym miejscu, w sekretariacie dziekana, do którego wchodzi się wprost z ulicy. To kwadratowy pokoik. Jest w nim trzech mężczyzn. Z ich rozmowy wiem, że dziekan ma dyżur, ale poszedł do swojego pokoju. Jak na studentów są trochę za starzy, może to jacyś asystenci. Myślę, że skoro już tu przypadkiem jestem, to może spróbuję załatwić sprawę swoich niedokończonych studiów, swojego magisterium.

Nie wiem, kto jest dziekanem, z rozmowy wynika, że zajmuje się ontologią. Myślę, że mam może jakieś szanse, pracę, którą napisałem, wydrukowano mi w naukowym piśmie filozoficznym, uświadamiam sobie, że mój niedoszły promotor od dawna już nie żyje. Nie mogę sobie przypomnieć, w którym roku rzuciłem studia. D. podpowiada mi, że w 1976. Wskazującym palcem prawej ręki dotykam nosa, zdrapuję jakiś strup, mam palec we krwi, szukam chusteczki. D. wyciąga z torebki chusteczkę higieniczną...


Adam Wiedemann
3 kwietnia 2009

Podobnie jak wielu polskich intelektualistów, zostałem zesłany w głąb Rosji za poparcie abordażu kobiet. Pracuję z postawnym mężczyzną i wydaje mi się, że to Waldemar Dąbrowski; wynosimy z szopy ciężkie, zardzewiałe metalowe elementy i wrzucamy je do jamy w ziemi. Wydaje się, że będzie tak bez końca, bo nie mamy żadnego kontaktu z krajem, telefony nam odebrano, a Maria Pastyrczyk, która zjawia się jako roznosicielka listów, też twierdzi, że nic stąd nie można wysłać. W pewnym momencie pod zwałem żelastwa znajduję zegarek – staromodny, na łańcuszku, ale elektroniczny. Chowam go do kieszeni, choć „Dąbrowski” ostrzega, że grożą za to kary. Potem nagle jesteśmy na jakimś dworcu, widzę tam budkę telefoniczną i próbuję z niej zadzwonić, ale natychmiast zjawiają się tajniacy – podsłuchali, że ktoś rozmawia po polsku.

Festiwal filmowy w Budapeszcie – przyjeżdżam tam, nie mam pieniędzy ani załatwionego noclegu. Jestem umówiony z Piotrkiem Czerniawskim, ale na razie kręcę się po mieście, wchodzę do budynku, w którym mieści się coś jakby siedziba kierownictwa poczty, błądzę korytarzami, wchodzę do pokoju, w którym, jak wyczytałem na drzwiach, pomaga się naklejać znaczki, tam, przy małym drewnianym biureczku, siedzi kobieta i strasznie mnie opierdala, że wszedłem bez pukania. Otwieram drzwi innego pokoju, ten okazuje się pokojem jakby hotelowym, i choć widać, że jest zamieszkany, rozgaszczam się tam jak u siebie, przebieram, biorę prysznic, zostawiam bagaż, znów wychodzę na miasto, spotykam Piotrka, gdzieś próbujemy zdobyć program tego festiwalu, ale okazuje się to nie tak proste, wracamy do tego „mojego” pokoju, kładziemy się na rozkopanym łóżku i chyba śpimy jakiś czas, bo budzi nas kobieta, nie tyle nawet wściekła, co zdumiona naszą obecnością w jej mieszkaniu. Zbieramy się szybko i już nas tam nie ma, idziemy koło katedry, przed którą stoi mnóstwo ludzi, w związku z czym uświadamiam sobie, że jest niedziela i dlatego wszystko w mieście pozamykane, nieczynne. Piotrek opowiada, że poeci śląscy załatwili sobie nocleg i wyżywienie gdzieś za miastem. Co do programu festiwalu, to wszystkie filmy grane są jednocześnie, no i tu powstaje problem, bo wszyscy chcą iść na ten sam film, co Andrzej Sosnowski…


Edward Pasewicz
27 kwietnia 2009

Jestem w swoim dawnym miejscu zamieszkania – Międzyrzeczu Wielkopolskim. Idę ulicą Poznańską, z jednej strony pola, z drugiej jednorodzinne domki. Na polach kwitnie rzepak. Wśród pól jakiś żydowski kirkut. Dziwię się, bo nigdy go tu nie było, a teraz jest i to na jakimś wzniesieniu. Nagle, ni stąd, ni zowąd pojawia się mój dziadek – jest w mundurze oficera SS. Podchodzimy do macew i dziadek odczytuje na głos napisy z tablic – „Tu leży Błogosławionej Pamięci Szmula, córka Jakowa”. Pojawia się jeszcze kilku innych Niemców i wszyscy odczytują napisy z macew. I nagle dziadek chce zdjąć ze mnie skórę, pochyla się nade mną, ciągnie, skóra zaczepia się na moich uszach. Wtedy podchodzą pozostali Niemcy i pomagają dziadkowi…

Ciąg dalszy nastąpi...

Opracowali: Jarosław Borowiec i Paweł Soszyński