SEZONY: Luty
Na polach wokół Okęcia, Włoch, ale i na Łąkach Golędzinowskich nad Wisłą usłyszymy już skowronki
Trwa zimowy sen, ale raczej wśród roślin. W społeczeństwach zwierząt i zwierzątek, pozaludzkich osobowości i indywiduów, widać już pierwsze oznaki wiosny. Niektóre z tych oznak nie wynikają jednak z własnej woli tych sympatycznych pozaludzi. Prędzej ze zmian klimatycznych, których częścią są krótsze, łagodniejsze i bezśnieżne zimy. Ale też gwałtowne powroty chłodu po okresach ciepła.
Płazy, na przykład ropuchy szare, w większości zimują na lądzie: potrzebują darni, wszelkich dziur i szczelin. Nadają się też do tego dziuple u podstawy drzew, splątane korzenie, nory kretów. Także stosy gałęzi i kamieni. Ale czasem, kiedy nastaną cieplejsze dni, można spotkać ropuchy na powierzchni ziemi. O tej porze roku są odrętwiałe, więc łatwiej im się przyjrzeć. Jak najszybciej należy też przysypać je kupką liści, jeśli to my przypadkiem je wykopaliśmy czy odsłoniliśmy – przysypać bez dotykania. Wcześnie zobaczymy też żaby trawne i moczarowe. Te drugie w czasie godów przybierają intensywnie błękitny kolor. Żaby w kolorze nieba spotkamy na przykład w Dolince Służewieckiej, w oczkach wodnych wokół Lasu Kabackiego. Takie oczka i bagienka, często zasypywane śmieciami, osuszane i zabudowywane, powoli stają się rzadkością. Dobrze byłoby inicjować powstawanie kolejnych mokradełek i nauczyć się je doceniać w naszych biofobicznych społeczeństwach miast.
Śpi jeszcze większość owadów. W ich organizmach maleje udział wody na rzecz alkoholi i cukrów. Chowają się wówczas w głębinach materii organicznej. Dlatego tak trudno o spotkanie z nimi. Choć pszczoły z małej pasieki na Pałacu Kultury potrafią bardzo wcześnie zacząć oblot, podobnie niektóre pluskwiaki. Na śniegu, czy raczej jego resztkach, można natomiast spotkać... muchy, na przykład ponowce. Niektóre z polodowcowych much rezygnują z posiadania skrzydeł i rozwijają silne odnóża, którymi mogą poruszać się po śniegu, wyglądają przez to jak pająki. Tam możemy je znaleźć i obserwować, jak okazują sobie muszą miłość, nie zawsze trzeba unikać antropomorfizmów. Uroku dodaje im fakt, że przyniósł je lodowiec 15 tysięcy lat temu. Lodowiec wrócił na północ, a muchy zostały.
Zimy nie boją się też niektóre wojsiłki (na przykład pośnieżnik), skoczogonki i chruściki. Zobaczyć je możemy na pokrywie śnieżnej w parkach, między blokami, czasem nawet na chodniku. Zazwyczaj w czasie odwilży albo w pobliżu otworów wentylacyjnych dmących ciepłym powietrzem.
A puszczyki z Łazienek kochają się na gałęziach drzew. Niektóre miejskie sowy mają już nawet jaja. Kruki na Zakolu Wawerskim budują gniazdo. Sokoły wędrowne z Pałacu Kultury i Nauki popisują się karkołomnymi lotami tokowymi (weselnymi). Może zaloty puszczyków trudno obserwować, bo zazwyczaj odbywają się w nocy, ale można wtedy ich posłuchać: archetypowe „uhuuuu” niesie się daleko i zapada głęboko w percepcję, a więc i pamięć. Czasem słychać dwa ptaki z jednego miejsca. No a kruki i sokoły wędrowne są aktywne za dnia.
O świcie, na długo przed wschodem słońca, zaczynają śpiewać kosy. Słychać je na Ursynowie, Kabatach, ale też w Dolince Służewieckiej, w okolicach Muzeum Narodowego, przy parku Skaryszewskim. Kto mieszka w pobliżu Lasu Bielańskiego czy większych parków i nie może spać, gwizd kosa usłyszy już nad ranem, nawet około 5 (trzeba tylko uchylić okno). Piszę „większych parków”, ponieważ kos potrzebuje trochę więcej intymności niż na przykład ekshibicjonistyczna wrona siwa, potrzebuje więc gęstych krzaków, sędziwych drzew. Gniazdo potrafi uwić nawet w otwartej, ale przytulnej półdziupli.
W tych samych parkach sikory modre i bogatki dokonują inspekcji dziupli i budek. Po dokonaniu wyboru para zaczyna sprzątać, wynosząc ze środka śmieci. Wokół pyli już olsza czarna, a zaraz po niej leszczyna. Czerwienieją i nabrzmiewają młode pędy brzóz. Kwitnie wawrzynek wilczełyko i przebiśniegi. Dzięcioły czarne, największe dzięcioły Europy, zaczynają się ganiać w wiadomym celu, robiąc przy tym dużo krzyku.
Zaczynają się przeloty ptaków. Nad Wisłą, nawet z mostu Poniatowskiego czy Śląsko-Dąbrowskiego, można oglądać pierwsze klucze gęsi. Wieczorem słychać je w mieszkaniach przy uchylonym oknie, szczególnie na Tarchominie, Wawrze, Pradze, ale też w Śródmieściu i na Wilanowie.
Na polach wokół Okęcia, Włoch i na Łąkach Golędzinowskich nad Wisłą usłyszymy już skowronki. Lecą dość nisko, czasem przysiadają po kilka, ciesząc ucho znanym z letnich spacerów krótkim świergotem. We wspomnianych miejscach można też trafić lerkę, czyli skowronka borowego. Głos skowronka polnego przypomina beztroskie „tirlit”, a borowego – szybko rzucone „nice to meet you”. Na tych samych polach możemy rozglądać się za licznymi stadami czajek. Poznamy je w locie po kwadratowych skrzydłach (czajka w locie wygląda jak latająca czarno-biała książka i tak nazywa się po białorusku: knighołka).
W lutym zaczynają bębnić dzięcioły. W słoneczne poranki, a nawet południa, słyszymy je wszędzie tam, gdzie nie wycięto jeszcze drzew. Niekoniecznie tylko w Lasku na Kole, ogrodzie Saskim czy w lasach na praskim brzegu Wisły (wzdłuż Wybrzeża Szczecińskiego). Werble dzięciołów usłyszeć możemy nawet na zieleńcach pomiędzy blokami! Krótkie choleryczne bębnienie to dzięcioł duży. Nieco wolniejsze, cichnące pod koniec, to dzięcioł białoszyi (nie mylić z rzadkim białogrzbietym, tego zobaczymy w Puszczy Białowieskiej, jeśli jej nam nie wytną Lasy Państwowe).
Traszka zwyczajna. Traszki budzą się wcześniej niż żaby. Zagraża im niszcznie i osuszanie bagienek, mokradeł, oczek wodnych.
Fot. Towarzystwo Przyrodnicze KARLIK
Dzięcioł zielony nie bębni. Ale za to się śmieje. Czy raczej zanosi szyderczym śmiechem, warto samej i samemu sprawdzić trafność tego antropomorfizmu w terenie. Jego szyderstwa można usłyszeć na cmentarzach Bródnowskim, Powązkowskim czy Wolskim. No i oczywiście na łąkach i zieleńcach wzdłuż Wisły, choćby w okolicach Portu Czerniakowskiego, mostu Siekierkowskiego, na tak zwanym Międzymościu, czyli pasie lasów między mostem Gdańskim a mostem Curie-Skłodowskiej.
W lutym wiewiórki mają się już ku sobie i można je swobodnie obserwować, póki drzewa nie rozwiną liści. Na przykład w pasie zieleni ciągnącym się od parku im. Rydza Śmigłego aż po Jazdów i Łazienki. Samica zostawia na gałęziach ślady zapachowe, a samiec podąża za nią, by zostać ojcem. Dość nieodpowiedzialnym, bo pan wiewiórka nie bierze udziału w wychowaniu młodych. Za miesiąc będzie można zobaczyć ciężarne wiewiórki. Nie są już takie szybkie, statecznie poruszają się po gałęziach. Dużo śpią. Spotkanie brzemiennej wiewiórki, spacerującej po gałęziach i nagle ginącej w gnieździe wrony siwej, to niezapomniane przeżycie, prawie katharsis. Można wrócić w to samo miejsce w maju i wyglądać młodych.
Lubię luty. Stare przysłowie „idzie luty, podkuj buty” coraz częściej bywa nieaktualne. Widać to nie tylko w naszym codziennym życiu, bo w lutym zakładamy już lekkie buty, ale też w przyrodzie. Ptaki bardzo wcześnie zaczynają pieśni godowe, wcześniej zaczynają się przeloty, na przykład gęsi, a żurawie i rudziki w ogóle już nie zimują. Gronostaj i łasica wciąż jak kiedyś bieleją na zimę i stają się przez to w lutym widoczne, bo stanowią łatwy cel dla drapieżników. Dlatego proponuję nowe przysłowie: „w lutym jak w garncu”. Albo lepiej: „luty-sruty, bo przeplata trochę zimy, trochę lata”. I: „idzie luty, zmieniaj buty”. Na adidasy albo snikersy. I na koniec, takie bardziej ludowe: „zmienił się klimat i zimy ni ma”.
Pomysł na cykl felietonów powstał w ramach Stypendium artystycznego m.st. Warszawy.