Porosty, należące do rodzaju Xanthoparmelia, mają tę właściwość, że wraz z upływem czasu nie zmniejszają się ich zdolności reprodukcyjne. Prawdopodobieństwo, że umrą, także nie wzrasta. Wręcz przeciwnie – „starzejąc się”, rosną, a rosnąc, stają się coraz mniej podatne na śmierć. Tę mogłoby im zadać na przykład mechaniczne zniszczenie. Choć porosty nie są nieśmiertelne, to czas jest dla nich czymś zupełnie innym niż dla ludzi. Dla nich przyszłość nie musi oznaczać unicestwienia. O nieuniknionym znikaniu – osób, obrazów, obiektów, wspomnień i wrażeń – pisała Annie Ernaux w „Latach”, książce, która była jedną z inspiracji dla twórców spektaklu „Nasze czasy”, wyreżyserowanym w Teatrze Dramatycznym w Warszawie przez Weronikę Szczawińską. W tym przedstawieniu czas jest przede wszystkim czynnikiem kształtującym egzystencję – jej trajektorię, ciężar i usytuowanie w świecie.
W obsadzie spektaklu znalazło się pięcioro aktorów i aktorek reprezentujących różne pokolenia i różne style gry. W jednej z pierwszych scen malują farbą na kostiumach daty swoich urodzin i rozpoczynają grę ustanawiania się wobec siebie – o ile lat kto jest od kogo starszy? Kto miał ile lat, kiedy urodził się kolega lub koleżanka ze sceny? Jakim punktem odniesienia jest dla ich życiorysów koniec drugiej wojny światowej? A jakim wybuch reaktora elektrowni w Czarnobylu? Odwoływanie się do wydarzeń historycznych jest formą odnajdywania się w czasie i umieszczania własnego życia w ramach narracji, które są znane i zrozumiałe dla innych. W „Naszych czasach” pojawiają się jednak także inne propozycje – Helena Urbańska proponuje mierzenie czasu kolejnymi zakochaniami, a w oparciu o działanie ruchowe Anny Szymańczyk aktorzy i aktorki mierzą czas określeniami kobiecego ciała, spośród których jedne trącą myszką bardziej, a inne mniej, ale wszystkie sprawiają wrażenie uprzedmiotawiających i wulgarnych.
Doświadczanie swojego ciała w kontekście upływu czasu jest też problematyzowane w scenie, w której aktorzy przyglądają się sobie w lustrze – badają wygląd swoich twarzy, sprawdzają sprężystość ud, kształt pośladków. Nie tyle obserwują, co zrobił z nimi czas, ile próbują zrozumieć, jak inni mogą czytać ich ciała – ciała poddające się upływowi czasu, dynamiczne dowody na jego istnienie. Jedno z pytań istotnych dla spektaklu Szczawińskiej i Wawra (oboje są autorami scenariusza) dotyczy tego, czym jest czas dla teatru jako formy sztuki oraz urządzenia kulturowego.
Wątek dotyczący czasu uwyraźnia się przede wszystkim w momentach, kiedy na scenie pojawia się nestorka Dramatycznego, Małgorzata Niemirska. Wspomina profesorkę ze szkoły teatralnej, która mówiła jej, że „im będzie starsza, tym będzie lepsza”, i tańczy do własnej, nagranej przed laty piosenki. Niemirska nie jest – jak pozostali – stale obecna na scenie i do pewnego momentu, wracając na nią, kontynuuje przerwaną wcześniej opowieść o swojej „Nasze czasy”, Teatr Dramatyczny im. Gustawa Holoubka w Warszawie, premiera 1 lutegokarierze. W pewnym momencie jednak ta opowieść się urywa, a aktorka zdezorientowana próbuje bezskutecznie odnaleźć się w sytuacji walki z własną nie-pamięcią. Ukształtowanie dramaturgii roli w ten sposób było dla mnie zaskakujące w swojej prostocie, a jednocześnie miałam poczucie, że odzwierciedla ona sposób konceptualizacji czasu, z jakim mamy do czynienia w tym przedstawieniu.
Czas w „Naszych czasach” jest przede wszystkim linearnym konstruktem porządkującym ludzkie życie w kontekście dwóch głównych sfer – przeszłości jako tego, co utracone, oraz przyszłości jako tego, co niewiadome, ale nierozłącznie związane ze śmiercią i – znów – utratą. Echa tego myślenia powracają zarówno w „minucie” zaproponowanej publiczności przez Wawra, który opowiada o swojej frustracji związanej z marnowaniem czasu na myślenie o śmierci, jak i w zrealizowanej w formie nagrania audio scenie jego rozmowy z Waldemarem Barwińskim, który prokrastynuje nawet udzielanie odpowiedzi na pytania swojego kolegi. Nieuchronność śmierci wybrzmiewa też w scenie wypadku samochodowego odegranej w spowolnionym tempie.
Czas paradoksalnie czyni postaci w spektaklu Szczawińskiej niewczesnymi – zawsze zbyt starymi albo zbyt młodymi, żeby coś zrobić, jednocześnie żegnającymi się z przeszłością i oczekującymi przyszłości. I choć te niewczesne postaci mogą szukać różnych form odnoszenia się do czasu, opowiadania o jego doświadczaniu, pozycjonowania się wobec jego kulturowych aspektów, to zarazem są uwikłane we wspólną, zunifikowaną czasowość, która daje im możliwość komunikowania swojego doświadczenia, ale też ich więzi. Odpowiedzią na wyjście z tego temporalnego klinczu są w spektaklu sceny „robienia minut”, w których formy narracyjne ustępują różnego rodzaju działaniom, mającym przez swoją prostotę koncentrować uwagę wykonawców i publiczności na samych sobie. „Robiąc minuty”, Wawer przelewa wodę z dzbanka do miski, Szymańczyk wiąże ze sobą białe bawełniane koszulki w długi sznur, Urbańska porusza się w białej plamie farby wylanej na podłodze, a Barwiński powoli odwija z rolki plastikową taśmę. Wszyscy umawiają się na „zrobienie minuty”, ale minuta każdego z nich kończy się w innym momencie, wskazując na różnice w odczuwanych indywidualnie czasowościach. Najbardziej pochłaniającą sceną w spektaklu jest ta, w której aktorzy „robią” pięć minut, pozwalając – choć pięć minut to naprawdę niedługa chwila – publiczności i aktorom uświadomić sobie wspólne trwanie w czasie.
Sceny „robienia minut” kojarzą się z estetyką sztuki performansu rozwijającej się w drugiej połowie XX wieku. A Karol Radziszewski, autor scenografii i kostiumów, posłużył się estetyką, która czyni to odwołanie czytelnym. Publiczność zajmuje miejsca wokół sceny, na której znajduje się duża, biała okrągła platforma, przywodząca na myśl kształt tarczy zegarowej, mniejsza platforma o kształcie prostopadłościanu i niewielki czarny samochód. Niektóre obiekty i większa część podłogi zostały przykryte plastikową folią, która ułatwia przywracanie scenografii do stanu wyjściowego po każdym pokazie, podczas którego zarówno scenę, jak i kostiumy zalewa się farbą, plami i niszczy. Pytanie, w jaki sposób na odbiór spektaklu wpłynęłaby rezygnacja z „resetowania” przestrzeni wraz z końcem każdego pokazu. Jaką historię trwania mogłaby wtedy opowiedzieć materialność tych nakładających się na siebie warstw?
Alternatywne – nienarracyjne i nielogocentryczne – sposoby myślenia o czasie wprowadzają do spektaklu choreografia oraz ćwiczenia oddechowe, czyli działania najbardziej efemeryczne. Takie, które nie pozostawiają śladów w przestrzeni i na ciałach aktorów, nie tworzą czytelnego zapisu. Choć jako publiczność nie możemy tego doświadczyć, to z tekstu dowiadujemy się, jak różne są długości oddechów poszczególnych aktorów i jak – w związku z tym – różnią się realizowane przez nich procesy biologiczne. Oddech, z którym w procesie powstawania spektaklu aktorzy pracowali pod opieką Dobrawy Borkały, w „Naszych czasach” staje się niestandardową, ucieleśnioną formą czasowania, która pozwala bohaterom osadzić się nie w kontekście społecznym, a we własnym ciele. Obserwując aktorów skupionych na oddychaniu i zaprojektowanych przez Agatę Maszkiewicz ruchach, dostrzegamy zróżnicowane czasowości ludzkiego życia, na ogół schowane pod kulturowymi narracjami, filozoficznymi koncepcjami czasu i nawykami myślenia. Ruch aktorów w przestrzeni został zaprojektowany w taki sposób, że zajmując nieruchome miejsca na obrzeżach sceny, postrzegamy ich jako ciała, które naprzemiennie zbliżają się do nas i oddalają. Są wobec nas w cyklicznym procesie odchodzenia i powracania, a w ich działaniu możemy dostrzec dynamikę, która przeczy narracji o „zatrzaśnięciu” między przeszłością a przyszłością.
Reżyseria: Weronika Szczawińska
Dramaturgia i choreografia: Agata Maszkiewicz
Scenariusz: Weronika Szczawińska i Piotr Wawer jr
Scenografia i Kostiumy: Karol Radziszewski Opracowanie muzyczne: Piotr Wawer jr
Współautorstwo koncepcji scenicznej: Dobrawa Borkała
Obsada: Waldemar Barwiński, Małgorzata Niemirska, Anna Szymańczyk, Helena Urbańska, Piotr Wawer jr
„Nasze czasy” oglądałam, mając w pamięci takie spektakle Szczawińskiej i Wawra jak „Rozmowa o drzewach” (Komuna Warszawa, 2019) i „Grzyby” (Teatr Powszechny w Warszawie, 2022). Zbliżając się w nich do nie-ludzkich innych, twórcy eksperymentowali też z możliwościami zbliżenia się do czasowości niepojmowalnej prastarej grzybni czy do cykliczności drzew. Na podstawie ich procesów wegetacyjnych można wyróżnić nie cztery pory roku, a dziesiątki pór, w których wydarzają się szczególne procesy wzrostu, transformacji i interakcji ze środowiskiem.
Praktyka reżyserska i myślowa Szczawińskiej prowokuje do zastanowienia, w jakiej relacji jest „nasz”, ludzki czas z czasem nie-ludzi, ale też do przyglądania się temu, co z „Naszych czasów” – spektaklu poświęconego człowiekowi jako bytowi uczasowionemu – zostaje po każdym spektaklu. A są to między innymi metry plastikowej folii, które w środowisku naturalnym mogłyby rozkładać się nawet kilkaset lat, i pocięte kawałki białej bawełny, przy produkcji której wykorzystano zapewne tysiące litrów wody. Nie piszę o tym, żeby przeprowadzić bilans ekologiczny wyreżyserowanego przez Szczawińską spektaklu, potrzebna byłaby do tego wiedza o procesie produkcji i konkretnych decyzjach dotyczących materiałów, której nie mam. Zwracam na to uwagę, bo mam poczucie, że właśnie przez te materialne elementy, które zostały wytworzone przez ludzi, ale których trwanie znacznie przekracza długość ludzkiego życia, wsiąkają do spektaklu czasy i czasowości inne niż nasze, czyli nieznane, nieoswojone, niesforne.