Jeszcze 1 minuta czytania

Goran Injac

TRZECIA PRZESTRZEŃ:
Baku, Baku disco show (No.1)

Goran Injac

Goran Injac

God save the queen
'Cause tourists are money
And our figurehead

Is not what she seems

[Sex Pistols]

1.

Blask Baku widać już z samolotu. Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, to ogromna ilość kolorowych świateł, skomplikowane, choć nieskładne kompleksy fontann oraz niebosiężne pomniki, wieżowce i dźwigi. Widać ogromny maszt flagowy, według mieszkańców miasta najwyższy na świecie i dziesiątki innych, potężnych (i zupełnie niepotrzebnych) budowli, najróżniejszych obiektów-gigantów upchniętych w przestrzeni miasta. W planie urbanistycznym Baku jest też miejsce na budynki zaprojektowane przez znanych światowych architektów, giną one jednak wśród spektakularnych przejawów dominującej estetycznej koncepcji. Podstawową poetyką architektoniczną jest tu kicz, i to średniej jakości, bez funkcji.

Kiedy początkowy szok minie, można rozejrzeć się uważniej i dostrzec – wciąż z powietrznej perspektywy – typowy, bardziej realny pejzaż tego miasta: żółto-szara ziemia, zaledwie kilka małych, świeżo posadzonych drzew, a wszędzie wokół – niewiarygodna ilość betoniarek. Pomiędzy nimi lśnią jasnoniebieskie powierzchnie basenów. Każda willa ma po jednym i przed każdą parkuje co najmniej jeden czarny dżip.

2.

Baku, albo – zgodnie z planem lokalnych władz: Nowy Dubaj – zużywa olbrzymią ilość energii elektrycznej. Mieszkańcy miasta mówią, że jest to możliwe dzięki restrykcjom narzuconym reszcie kraju. Żeby stolica mogła się zaprezentować w pełnym blasku, reszta tego małego państwa na krańcu Europy musi się wyrzec swojej dawki energii. Cel wyższy to fałszywy blask stolicy. Jest on produktem polityki, która dąży do stworzenia określonego image, całkowicie irracjonalnego. Stolica Azerbejdżanu jest przykładem na to, jak za pomocą ingerencji w przestrzeń publiczną można zmienić otoczenie, a przez to i obraz metropolii w świadomości jej mieszkańców – kod mentalny miasta.

Nowe, uszminkowane Baku jest jedną wielką symulacją. Stało się bez końca ponawianą reklamą samego siebie. Oczywiście, reklama ta nie ma żadnego związku z realnym stanem rzeczy, ani z potrzebami i wymaganiami społeczeństwa, które w niej występuje. To miasto istnieje wyłącznie jako jedna wielka metarzeczywistość. Nie jest już realne, jest tylko kolorowym, architektoniczno-mentalnym symulakrum.

Szyb naftowy w Baku, fot.Gulustan / Wikimedia Commons

Miasto-symulakrum nie pozwala nam zobaczyć choćby części swojego prawdziwego, ludzkiego oblicza. Wszystkie ulice w centrum snują cały czas tę samą opowieść; usiłują uwieść nas nadmiarem „zachodniego”. Prezydent Alijew buduje nową halę koncertową na użytek przyszłej Eurowizji, wielką pop-dumę tego całego pop-miasta. Nam, którzy przyzwyczailiśmy się, że w miejskim pejzażu zmieniają się nazwy zagranicznych banków, zupełnie niewiarygodny wyda się fakt, że w Azerbejdżanie nie ma żadnego obcego banku. Wszystkie billboardy i reklamy świetlne eksponują jedno tylko imię – Pasha. Przed oczami migają: Pasha Bank, Pasha Consulting, Pasha Engineering, czyli nazwy elementów wielkiej korporacji, której właścicielką jest azerska first lady.

Dzieci prezydenta – przynajmniej według tego, co mówią mieszkańcy Baku – wolą jednak modę. Są oni właścicielami większości butików Armaniego, Prady, D&G, ulokowanych w centrum miasta. „Wielki sułtan” troszczy się nie tylko o nieruchomości. Do jego rodziny należy największa fundacja, która finansuje to, co można by nazwać sektorem pozarządowym: „niezależną” kulturę, sztukę, różne projekty społeczne. W ten sposób państwo kontroluje również sferę, która z natury rzeczy powinna być nie-państwowa.

A co na to Zachód? Zachodowi jest wszystko jedno, póki może zarabiać, budując w Baku rozmaite cuda. Raczej nie wtrąca się w politykę „sułtana”. Azerska ropa dobrze służy i jednej, i drugiej stronie. Miasto-reklama transformacji, duma kapitalizmu na peryferiach, próbuje nas przekonać, jak ładna i „pozaideologiczna” jest rzeczywistość. Pokazuje, że pieniądze, które umożliwiają całą tę symulację, nie mają żadnego zaplecza ideologicznego. Mają wyłącznie „wartość”. Zachód po prostu przyjeżdża do Baku, buduje, kupuje, inwestuje, a potem się tym wszystkim dzieli pół na pół z tutejszą „rodziną” i rusza dalej, zgodnie z kolejnym, zaplanowanym kierunkiem inwestycji. Do Azji Środkowej, na Daleki Wschód, kto wie dokąd jeszcze.

A jak się do tego wszystkiego ma azerski teatr?

c.d.n.