Jeszcze 1 minuta czytania

Goran Injac

TRZECIA PRZESTRZEŃ:
Lucy's

Goran Injac

Goran Injac

"we comin rougher every time"
„Immigraniada”, Gogol Bordello 

1.

Na rogu St. Marks i A Ave., niedaleko Tompkins Square Park, świeci  się neonowy napis „Lucy's”. Miejsce poleca prawie każdy przewodnik po Nowym Jorku i prawie każdy wspomina o uroku kobiety, która tę knajpę prowadzi. Osobiście najbardziej przypadł mi do gustu opis z portalu New York Search. W kilku recenzjach zamieszczonych na tej stronie wspomina się o tym, że jeśli wnętrze lokalu przypomina nam dekorację filmową, to nie należy się dziwić. W końcu jest to knajpa, w której nakręcono kilka filmów. Potwierdzają to plakaty filmowe na ścianie, zdjęcia z planu, a wreszcie portrety celebrytów, którzy miejsce odwiedzili, wypili piwo czy shot Whisky i w lekkim (lub ciężkim) pijaństwie napisali kilka słów z dedykacją, które dumna właścicielka powiesiła na ścianie.

Wspomniany New York Search informuje, że lokal prowadzi pewna „babooshka”. Nic więcej o niej nie pisze. W tak dużym mieście najwyraźniej nie ma czasu na szukanie informacji. A tymczasem Pani, która w barze poda wam piwo Żywiec, postawi Luksusową i z chęcią porozmawia o swojej trudnej sytuacji nazywa się Lucyna. 

2.

Historia pani Lucyny w East Village sięga lat 70. Na początku pracowała w barze na St. Marks, potem kilka bloków dalej otworzyła własną knajpę. Przez ostatnie czterdzieści lat wpisała się w lokalną historię i włączyła do niej kilka polskich akcentów. Głównie napojów o mniejszym czy większym wpływie na przytomność konsumentów. Zgodnie ze zwyczajem imigrantów do nowej rzeczywistości dostosowała też swoje imię. Któż w Nowym Jorku potrafi wymawiać Lucyna? Lucy brzmi tu lepiej. 

Pani Lucyna w „Lucy's” / fot. Cinti Ionescu

3.

Swój small business pani Lucyna zaczęła od napisu, który do dzisiaj wisi nad barem: Cash Only pisane ze znakiem $ zamiast „s”. Potem zamówiła stoły bilardowe, szafę grającą i automaty z pokerem. Cały bar udekorowała plastikowymi kwiatami, piórami ze zużytego boa (co zdaje się odzwierciedlać stracone marzenia), nad nim powiesiła kilka telewizorów z różnymi programami, od sportu po seriale, a całość zatopiła w czerwieni i różu, dopełniając charakter wnętrza płatami startej skóry. Następnie pani Lucy napełniła swój bar. Walory tego zaopatrzenia do dziś doceniają wszystkie nowojorskie przewodniki. Zachwycają się wyborem piw i asortymentem drinków. Na koniec dodała to, co Ameryka uwielbia i tak szanuje: swój personal touch. Jest to touch w postaci czerwono-białej flagi. Można więc sobie wyobrazić jak pod tą flagą, za barem, na tle półek z butelkami, w scenerii utkanej z etykiet różnorakich liquorów stoi Pani Lucyna, dumna ze swojego skromnego udziału w historii nowojorskiego alkoholizmu, a wokół jej głowy rozsypują się tasiemki stroju krakowskiego. 

4.

Więc jeśli znudzi wam się widok zradykalizowanego amerykańskiego indywidualizmu, bieganie, siłownia oraz wielokulturowość, możecie przepaść w tym barze zaprzepaszczonych marzeń, u „Lucy’s” w East Village. Można tam znaleźć wszystkich: od bezrobotnych autorów komiksów, studentów, dilerów, lokalnych figur dyskutujących o poszukiwaniu korzeni, po artystów z Polski i spolszczonych Serbów. „Lucy’s” nie odmieni wam życia, ale być może poprawi humor, szczególnie jeśli ktoś z rezydentów wykrzyknie od progu: „Men, I love your jacket!”.