Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Debussy tak, Szymanowski (jeszcze) nie

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

Rafałowi Blechaczowi kończy się dzieciństwo. Z „cudownego dziecka”, które wygrało w cuglach Konkurs Chopinowski, przechodzi w okres dojrzałości. To nieuchronne. Może dlatego na pulpit fortepianu położył partytury tych kompozytorów, których nagrał na swoim debiutanckim albumie (CD Accord 2005), jeszcze przed Konkursem: Debussy’ego oraz Szymanowskiego. Tylko repertuar jest inny: wówczas „Suite bergamasque” oraz „Wariacje b-moll”; teraz „Pour le piano”, „Estampes” i „L'Isle joyeuse” (Debussy) oraz „Preludium i fuga cis-moll” i „Sonata c-moll” op. 8 (Szymanowski).

Tamtej płyty słucha się jak powiewu świeżości. Mieczysław Tomaszewski, tworząc inwariantny model życia twórcy, wyróżnił: a) moment przejęcia dziedzictwa; b) moment pierwszej fascynacji; c) moment sprzeciwu i buntu; d) moment znaczącego spotkania; e) moment zagrożenia egzystencji;
f) moment samotności i wyzwolenia.
Jeśli w życiu polskiego pianisty punktem a) jest ciągłe obcowanie z jednej strony z twórczością Chopina, z drugiej z postaciami wybitnych pianistów-mistrzów (przy okazji ostatniej płyty Blechacz wymienia: przede wszystkim Michelangelego, również Cortota, Giesekinga i Richtera), to debiutancki album wpisuje się w punkt b): a więc „olśnienie zjawiskiem nowym, odrębnym, przyciągającym, atrakcyjnym”, „swoiste «zakochanie od pierwszego wejrzenia»”.

Jeśli najnowszy projekt miał przywołać tamto olśnienie, to tylko w pierwszej połowie. Debussy jest w wykonaniu Blechacza rzeczywiście intrygujący – szczególnie dlatego, że konkretny, chwilami nawet brutalny. Jakby młody pianista (rocznik 1985) mocował się z dziełem, trochę jak Jakub we śnie, trochę jak motyl uwalniający się z poczwarki. To świadczy o dużej odwadze, potrzebie przełamania, przekroczenia.

Odważne jest też samo zestawienie tych właśnie dzieł Debussy’ego oraz Szymanowskiego. Gorzej z wykonaniem tego ostatniego. To Szymanowski-ekspresjonista („Preludium i fuga cis-moll” pochodzi z 1905-09, „Sonata c-moll” z 1903-04 roku – jak „Radosna wyspa” Francuza); z ducha Skriabina, także Chopina. Ale to nie znaczy, że dziś trzeba tę muzykę traktować z pozycji młotka wpatrzonego w gwóźdź, albo pędzla mającego upodobanie do pasteli. Zwłaszcza w „Sonacie c-moll” – dedykowanej przez kompozytora Witkacemu, przywołanej zresztą przez niego w „Sonacie Belzebuba” (Witkacy szyderczo określa choćby jej III część jako „macabre menuet”) – u Blechacza pędzel zostaje szybko zanurzony w farbie, przyłożony do ściany, ale kolory blakną (przewidywalność interpretacji menueta jest nawet zastanawiająca), pozostaje sterczący gwóźdź.

Kolejny moment w modelu prof. Tomaszewskiego to sprzeciw i bunt; próba uwolnienia, ukazania twarzy, rozpostarcie skrzydeł. Blechacz wydaje się dziś grać wszystkie nuty, grać je nawet doskonale, ale nie gra tego, co pomiędzy nutami; co zasłonięte, ukryte. Zwłaszcza w Szymanowskim brakuje mi zaćmienia umysłu, zapamiętania (Finale jest tak przemyślane, że aż nudne), zmysłowego doświadczenia. Jak to zdobyć? Jak wydobyć? Ba.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.