Jeszcze 3 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Bal u prezydenta

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Dobry wieczór, cóż to był za dzień! Wszystko zaczęło się już ponad tydzień temu mejlem od R., z pytaniem, czy słyszałem o spotkaniu u prezydenta. Coś słyszałem, a potem – niespodzianka – sam dostałem zaproszenie, postanowiłem więc namówić wątpiącego R. na wspólne wyjście.
– Ja jestem z małego miasta i takie rzeczy mi imponują – powiedział usprawiedliwiająco R. i ostatecznie się zgodził.

Ucieszyłem się, że nie muszę iść sam w nieznane, a potem uświadomiłem sobie jeszcze, że to przecież „Spotkanie z Twórcami Kultury”, więc gospodarz zapewne przewidział stosowny margines luzu i z ubiorem nie trzeba przesadzać. Spałem więc spokojnie, ale rano, gdy przypomniałem G., że idę dziś do prezydenta, trzeźwo zapytała:
– A strój myśliwski masz?

Faktycznie, nie była to bynajmniej tania złośliwość. Skoro prezydent zaprasza artystów, to artyści jako jednostki wyjątkowo twórcze mogliby czymś miłym spontanicznie się odwdzięczyć, na przykład specjalnie dobranym strojem, który szczególnie przypadnie gospodarzowi do gustu, oderwie go na chwilę od codziennej harówki i przypomni miłe chwile relaksu i rozrywki. Twórcy Kultury (dalej w skrócie – TK) są wszak również odpowiedzialni za dostarczanie rozrywki. Ok., jako wyróżniony TK założyłem więc sweter w kolorze łowieckim (jak się potem okazało, plamy z dipu paprykowego komponowały się z ciemną zielenią całkiem efektownie).

Pod pałacem stawiliśmy się z R. o wskazanym na zaproszeniu czasie, czyli przed czasem. Nieopodal prawego lwa stała już Z., rozgladając się z przejęciem dookoła. Wszystko jasne.
– Zwolniłam się specjalnie z pracy, nie chcieli wierzyć, że idę do prezydenta!

Tu ważna dygresja: Z. należy do tych nieszczęśliwych/szczęśliwych TK, którzy – żeby utrzymać rodzinę – pracują na pełen etat w korporacji. Z. jest przy tym podwójnie nieszczęśliwa/szczęśliwa, bo na własnej sztuce niewiele zarabia, a pracę w korporacji bardzo lubi. Korporacja płaci ZUS, co z kolei lokuje Z. w awangardzie polskich TK, którzy mogą sobie od czasu do czasu pozwolić na poważniejszą chorobę, bez konieczności fikcyjnego zatrudnienia przed pójściem do szpitala. Nakłada to jednak na Z. inny obowiązek środowiskowy: skoro obce są jej podstawowe problemy socjalne polskich TK, to musi zająć się innymi pilnymi sprawami:
– Przygotowałam się z ACTA – oświadczyła Z. z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Jak się później okazało, nie mogła lepiej trafić – inni też byli na to przygotowani. Tymczasem jednak, czekając na siostrę Z., która podejrzanie długo nie nadjeżdżała („jestem już w taksówce” – proszę zapamiętać te słowa), przyglądaliśmy się kolejnym, coraz liczniej pojawiającym się gościom. Dała się tu zauważyć ciekawa prawidłowość. Ci starsi i jakby znani z twarzy pewnym krokiem zmierzali ku wejściu. Za to w ruchach tych młodszych wyczuwalna była nuta niezdecydowania: czy raczej kroczyć powoli i dumnie, a nawet ostentacyjnie zatrzymać się na papierosa, czy też przeciwnie – przemknąć ukradkiem, unikając podejrzliwych spojrzeń przechodniów.

Wreszcie wchodzimy. Bocznym wejściem, co akurat będzie miało znaczenie przy wyjściu, będzie można wówczas konfidencjonalnie szepnąć, że:
– Kultura wychodzi prezydentowi bokiem!
Na razie przed nami bramki – jak na lotnisku – niestety akcja toczy się w czasach, kiedy w Polsce nie wypada już opowiadać dowcipów o samolotach. Odzież wierzchnia i ostre narzędzia zostają w szatni – nie będą potrzebne, bo już w kolejnej sali wiszą na ścianach tarcze i halabardy, nadając różowemu pałacowemu wnętrzu znajomy krakowski rys (gości z Krakowa te uwagi nie bawią). Droga na pierwsze piętro trwa dłuższą chwilę, ale jest raczej miło, pusto i pistacjowo.

Na sali już tłoczno, krzesła zajęte, TK stoją też wzdłuż ścian. Jeszcze nie rozumiemy dobrze aluzji, ale miła pani z obsługi pałacu przekonuje nas, że powinniśmy zmienić miejsce postoju i że najlepiej będzie pod przeciwległą ścianą, bo tam są drzwi, którymi potem przejdziemy na bankiet. Pani rozumie, że jesteśmy tu nowi – to z miejsca cenna wskazówka, jaki rodzaj sztuki będzie dziś najważniejszy. Wśród obecnych rozpoznaję ikoniczną sylwetkę pana Macieja Nowaka, na pewno nie pierwszy raz w tym lokalu, więc chyba trafiliśmy nienajgorzej!

Emocje coraz większe i o dziwo, coraz więcej znajomych. B., reprezentantka sektora NGO (ten skrót rozszyfowany zostanie nieco później), ustawia się za naszymi plecami z dyktafonem i rozbudowanymi oczekiwaniami – też pierwszy raz na spotkaniu z TK. To już! B. włącza funkcję „record”. Pani „prowadząca konfenansjerkę” (jak ją chwilę później fachowo określił w swym przemówieniu pan prezydent) wita i informuje, że jest połowa lutego i spotkanie będzie miało noworoczny charakter. Z naszej strony – milcząca zgoda. Propozycja druga – będą słowa przeplatane muzyką. Ok., nie możemy się już doczekać. Są kamery i fotoreporterzy. Prezydent z małżonką w pierwszym rzędzie (obok znany reżyser filmowy od filmów batalistycznych o tym, jak Polacy biją swoich wschodnich sąsiadów).

– Czuję się jak we wnętrzu telewizora – R. cicho, ale trafnie oddaje atmosferę chwili.
– To leci na żywo w Polsacie! – dorzuca ktoś z boku – A, nie, sorry... pomiliły mi się nazwy stacji.

Jest i muzyka, z której wynika, że nie ma pomyłki, z całą pewnością jesteśmy na spotkaniu TK, a ściślej: TPK – Twórców Polskiej Kultury. Szopen z podkładem etnicznym. Ale ciii... Teraz mówi prezydent. B. cały czas nagrywa, zaraz się zacznie – i faktycznie, pan prezydent najpierw dziękuje (bo dzięki sztuce Polska na świecie się promuje), a zaraz potem porusza temat: ACTA! Otóż, starsi przywiązani są do praw autorskich, młodsi wolą wolność w internecie. Tak jest w Polsce. Dlatego pan prezydent zaprasza (chociaż nie dziś, kiedy indziej) do pałacu na debatę w tej sprawie. Z pewnością jest to właściwe miejsce – co prawda rząd w pałacu prezydenckim nie obraduje, a ACTA odłożone ad acta, ale jest tu, co już zauważyliśmy, wiele pustych, przestronnych sal, które wypełnione żywo gestukulującymi postaciami będą wygladać z pewnością lepiej. Muzyka!

Jeszcze w imieniu zebranych wypowiada się znany reżyser teatralny: cieszy się, że prezydent z małżonką chodzą na jego premiery do teatru i żeby zostać dobrze zrozumianym kończy apelem o pomoc i pieniądze dla wszystkich TK. B. reaguje nerwowo z nogi na nogę, że w takim tempie to przecież nie wszyscy zdążą się wypowiedzieć (a może martwi się, że zbyt szybko skończy się pamięć w dykatfonie). Więc wszystko nagle bardzo przyspiesza, muzyka, oklaski i „prowadząca konfenansjerkę” ogłasza, że teraz już będzie część nieoficjalna czy też mniej oficjalna, w każdym razie zapraszamy na bankiet! B. blednie – jak to?! To już koniec?! Przecież w ogóle nie podyskutowaliśmy?! W ramach protestu próbujemy wspólnie barykadować drzwi prowadzące na bankiet. Tłum TK rusza niemrawo w naszą stronę, ale zdrada jest za plecami, drzwi otwierają się w przeciwną stonę – to bankiet pcha się na TK, a nie odwrotnie! Wino unosi się z kieliszków i wciska w usta, nozdrza kłuje aromat ciepłych dań. TK bronią sie jeszcze chwilę, złośliwie pytając o dziczyznę (nie podano), lecz w końcu nie dają rady – kultura kulinarna zwycięża kulturę kulturalną.

Ach, te Nasze Głupie Oczekiwania (w skrócie NGO), że ktoś naprawdę chce się z nami spotkać, porozmawiać, podyskutować, opinie wymienić, zrozumieć, pokłócić się, albo i nie, coś rozwiązać pchnąć sprawy do przodu, lub spuścić je z łoskotem ze schodów. Że ktoś nas tu zaprosił nieprzypadkowo, że przecież zaproszenie było imienne, a na bramce żołnierz sprawdzał dowody osobiste...
– Faktycznie w tym roku wiele nowych twarzy – dzieli się obserwacją ktoś z bardziej doświadczonych TK.

Jeszcze się można łudzić, że chociaż młodych dopuścili, ale od razu przeszywa nas mrożąca do szpiku myśl – my już chyba nie jesteśmy młodzi... i właśnie dlatego nas tu zaproszono! Dzień oswajania ze starością, jak dobrze, że w tak kulturalnym towarzystwie. Dawno nie widziany D. posuwa się w swych skojarzeniach krok dalej i opowiada o symulatorze starości w drezdeńskim Muzeum Higieny. Acha, czyli już ktoś to wcześniej wymyślił!

Tymczasem dookoła leci branżówka w najlepsze: muzycy z muzykami, wizualni z wizulanymi, głodni do jedzenia, spragnieni do władzy.

Siostra Z., początkowo oszołomiona i żywiąca szczerą nadzieję poznania prezydenta (jest bądź co bądź imiennikiem jej kilkumiesięcznego synka), uświadamia sobie właśnie, że taksówkarz oszukał ją na 50 złotych i że nie wzięła od niego paragonu; i czy da się z tym coś jeszcze zrobić?

Jeszcze chwila i zaczyna się nerwowe patrzenie za deserami („Za Kwacha były desery i można było palić” – to znów bardziej doświadczony TK). Kucharze w koszulkach reprezentacji piłkarskiej, jak trzeba, z orzełkami i z uśmiechami na twarzach przyjmują gratulacje: znowu wygraliśmy! A desery i kawa na dole. Cóż za elegancki i bezbolesny sposób na wyprowadzenie gości. Jeszcze się przypomina stary sposób Macieja Maleńczuka na wypędzenie muchy z pokoju (ten z gaszeniem światła) i już jesteśmy na zewnątrz.

Pod pałacem siostra Z. telefonuje ze skargą do korporacji taksówkarskiej, a korporacja odpowiada jej głosem obrażonej dyspozytorki. Ale nim dzień dobiegnie końca, dobro zwycięża, pieniądze zostaną zwrócone. I w ten oto sposób instytucja prezydenta nie tylko wspiera dobrym słowem i strawą środowisko TK, ale też wpływa pozytywnie na wzrost poziomu kultury i uczciwości innych grup społecznych, np. warszawskich taksówkarzy. Oczywiście pod warunkiem, że punktem początkowym lub końcowym trasy będzie pałac prezydencki. I już opłacało się pójść. R. też jest zadowolony – dostał od Z. i jej siostry płytę z autografem – jedną jedyną, którą miały ze sobą. Miała być dla prezydenta, ten jednak, niestety, wyszedł wcześniej.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).