Jeszcze 1 minuta czytania

Tomasz Cyz

NASŁUCH:
Wojna czy pokój

Tomasz Cyz

Tomasz Cyz

To nie jest wybitne przedstawienie. To nie jest nawet bardzo dobre przedstawienie, a jednak zostaje w pamięci, w głowie. I dudni.

Opera „Wojna i pokój” Prokofiewa przywieziona z Teatru Maryjskiego z Petersburga do Warszawy (27 i 28 marca 2012) trwa, ze skrótami, ponad 4 godziny. To gigantyczny epicki fresk, w którym splata się historia mała (miłość Nataszy Rostowej i Andrieja Bołkońskiego) z wielką (najazd Napoleona na Moskwę w 1812 roku), natura człowieka (namiętność, zdrada, heroizm, podłość) z naturą świata (wojna).

„Wojna i pokój” Prokofiewa, Teatr Maryjski w Petersburgu

Prokofiew już w czerwcu 1941 roku (po niemieckiej agresji na Związek Radziecki) miał gotowy szkic libretta i cały zeszyt tematów muzycznych (pierwsze szkice pochodzą jeszcze z lat 30.). Prapremiera opery odbyła się 12 czerwca 1946 roku w Teatrze Małym w Leningradzie, ale nawet Nagrody Stalinowskie dla realizatorów w 1947 roku (a tytuł Ludowego Artysty RFSRR dla kompozytora) nie pomogły, kiedy od 1948 roku rozpoczęła się ideologiczna nagonka na Prokofiewa, po której, jak pisze historyk teatru Grzegorz Wiśniewski, kompozytor „już się nie podźwignął, ani jako człowiek, ani jako twórca” („w referacie wygłoszonym przez Chriennikowa poddano krytyce kolejne dzieła Prokofiewa, wśród nich nawet «Wojnę i pokój» (za «poważne wady» – jakie, nie skonkretyzowano”).
Paradoksem jest jeszcze to, że Prokofiew zmarł 5 marca 1953 roku – w tym samym dniu, co gnębiący go w ostatnich latach Stalin. „7 marca na pożegnanie Prokofiewa w Domu Kompozytorów i pogrzeb na cmentarzu Nowodziewiczym najwięksi ówcześni muzycy Rosji mogli się udać tylko w wypadku, jeśli pozwalał im na to rozkład dyżurów przy trumnie Stalina” (Wiśniewski). Dziś dzieło Prokofiewa wciąż pozostaje żywe i podziwiane, pamięć o czynach Stalina choćby poza Rosją wywołuje wciąż strach.

„Wojna i pokój” Prokofiewa, Teatr Maryjski w Petersburgu

Gdyby w Warszawie słuchać tylko tego, co Valery Gergiev potrafi wydobyć z tej późnej partytury Prokofiewa, z solistów (m.in. Alexei Markov jako Andriej Bołkoński, młodziutka Ekaterina Goncharova jako Natasza, Alexei Steblanko jako Bezuchow, Mikhail Kolelishvili w kilku rolach, bo postaci stworzył Prokofiew ok. 70) i chórów (w tym także artystów chóru Opery Narodowej), można by zaliczyć wieczór do bardzo udanych. Kilkakrotnie muzyka wstrząsnęła ścianami (sceny wojenne w części drugiej), podrywała do tańca (sceny balowe w pierwszej), ale i budziła niekłamane wzruszenie (złamany walc w scenie pożegnania Nataszy i Andrieja w drugiej części), zmuszała do wyciszenia bicia serca w nasyconym piano. Gergiev wie doskonale, gdzie są w muzyce prawdziwe konfitury.

Ale opera to też teatr. A on – w inscenizacji Andrieja Konczałowskiego (tego od „Syberiady”, „Uciekającego pociągu” oraz „Tango i Cash”, prywatnie brata Nikity Michałkowa) i reżyserii Irkina Gabitova – przede wszystkim porażał schematyzmem. Jeśli Rosjanie, to dobrzy i bohaterscy, jeśli Francuzi – to źli, opijający się winem i gwałcący rosyjskie wieśniaczki (dwie, na kilkunastu żołnierzy). Jeśli symbole rosyjskie, to uświęcone i na podwyższeniu, jeśli francuskie, to wydrwione (czerwony kogut) i sponiewierane (flagi w ostatnim obrazie).
Ten spektakl jest z jednej strony podtrzymaniem mitu o Matce-Rosji, z drugiej zbiorowym wołaniem o jej wielkość. Kiedy patrzyłem, jak w finałowej scenie (didaskalia: „Droga smoleńska w zamieci. Odwrót wojsk francuskich”) wielki tłum z Kutuzowem na czele śpiewa w sercu Warszawy najmocniej jak się da: „Hura! Dla Ojczyzny stoczyliśmy śmiertelny bój. […] Obroniliśmy krwią Rosję swoją. Obroniliśmy nasz potężny kraj. […] Wróg starty w pył. Mocno się biliśmy o nasze szczęście. Chwała Rosji nie ucichnie na wieki. […] Chwała Ojczyźnie, Świętej Ojczyźnie…”, to pomyślałem, że sztuka jest także po to, żeby pokazywać, jak może być, ale nie jak musi.

„Wojna i pokój” Prokofiewa, Teatr Maryjski w Petersburgu

PS. Jeśli opera jest, jak mówi dyr. Waldemar Dąbrowski, „miejscem sumy, na którą pracują wszystkie nurty i żywioły kultur narodowych”, „w którym mówi się o kondycji czasu i ludzi w nim żyjących”, to naród, który zrodził „Wojnę i pokój” Prokofiewa/Tołstoja (a wcześniej choćby „Borysa Godunowa” Musorgskiego/Puszkina), to naród herosów, a ten, który zrodził „Pierścień Nibelunga” Wagnera, to naród gigantów. A jak nazwać naród, który zrodził operę, w której mężczyźni boją się zegara? Szlachetni przegrani?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.