Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Martwa natura z upałem w tle

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Wieczór jest dobry, kiedy upał odpuszcza, a delikatny powiew schładza rozgrzane asfaltowe aleje. Można wtedy usiaść w pozie bezwstydnie zrelaksowanej, zmierzyć zasięg własnych ramion na drewnianym oparciu parkowej ławki. Jest lato i za dnia słońce wypala białe plamy na mózgu, po to jest więc wieczór właśnie, aby ugasić pożary chłodnym piwem z eleganckiej, bezzwrotnej, szklanej butelki. Czy to ten skwar nieziemski, czy nadmiar igrzysk rozpalających emocje niezdrowo (choć zawsze z tym samym skutkiem miernym sportowo), coś sprawia, że najlepiej smakuje dziś ów napój znany z lekkiej goryczy (w tej gorączce nawet felieton tak jakby rymuje się Gorczycy). Uff... O tej porze i przy tak sprzyjającej naturze można w końcu zacząć myśleć o szczurze, ups... Oczywiście, o sztuce!

Latem widać to szczególnie wyraźnie. Naturalna skłonność do kompozycji. Na murkach, wzdłuż krawężników, wokół ławek, na trawnikach, przy pniach drzew – anonimowi twórcy ustawiają martwe natury z butelek i flaszek. W grupach po pięć, sześć, ale czasem też skromnie choćby jedna, dwie – po piwie, a do tego jedna filigranowa, bezbarwna, po małej wódce. Najlepiej fotografować je przed południem, nim jakiś nieczuły służbista uprzątnie je brutalnie do śmieci, ale zdarza się często, że stoją tak całymi dniami, opróżnione, a potem już nietknięte w idealnej harmonii z przyrodą.

Na marginesie, aby naświetlić to zjawisko od drugiej strony, redaktor Dunin-Wąsowicz przytoczyłby zapewne sympatyczny i popularny utwór Sidneya Polaka „Butelki”: „Jestem po piwie pustą butelką, mam wszystko, mam szyjkę, mam denko. Kolorową naklejką stykam się z inną po piwie pustą butelką...”. Niestety, ta dygresja nie może się w pełni rozwinąć, bo już na powrót wtrąca się Gorczyca z nudnym przypomnieniem, że był też przecież artysta Giorgio Morandi, malarz włoski, przez polską wikipedię zaliczany do realizmu magicznego – podpisujemy się pod tym sformułowaniem obiema rękami, martwe natury z pustych butelek mają w sobie wiele magii.

Czasem perwersyjnie rozkwitają też wokół śmietników. Kosze na śmieci to już jednak osobna historia. To się w sztuce ceni, że wyrabia czułość spojrzenia, pozwala przystanąć nad drobnym z pozoru detalem, by odkryć w nim piękną złożoność świata. A więc śmietniki i z nich wystające, koronkowo wywinięte plastikowe worki. A każdy z nich spływa inaczej udrapowany, to wszak odręcznie formowane kompozycje. I kolor worka, lśniący w słońcu, najchętniej błękitny, czysty, ewentualnie, w miejscach uroczystych, bardziej stonowany, czarny. Oto są codzienne, doraźne pomniki higieny, schludności i funkcji – tylko się worek z kosza wyciaga, wiąże i zza paska nowy wyciąga, wkłada, wywija i jest – z daleka widać jak higienicznie, oj z daleka...

A przecież trwa wciąż jeszcze starodawna kultura szmaty, niegdyś pierwszorzędny atrybut walki z brudem, stosowany według złotej zasady: brud brudem zwyciężaj. Zimą uwalane w błocie witają w progu sklepów i eleganckich salonów. Potem udrapowane suszą się na grzejnikach, powoli zamieniając się w szare skorupy niczym gipsowe odlewy...

A jeszcze wywieszki, trudno oprzeć się ich czarowi stojąc na dworcu w długim, letnim ogonku po bilet. Albo w urzędzie, na poczcie, a nawet w sklepie, gdzie trwa właśnie promocja kurczaków w cenie jeden dziewięćdziesiąt dziewięć za kilogram. Wywieszki – rodzaj postkonceptualnej, lingwistycznej gry z odbiorcą – prosto z drukarki z zaplecza, z przypomnieniem lub pouczeniem, a nawet przestrogą, aby zbyt wielu pytań nie zadawać, nie utrudniać pracy. W krzytkliwym pochodzie oplatają gęsto okienka urzędników i sklepowe witryny: kurczaki parówki poza kolejnością wymagane są na podstawie numer konta w dniu dzisiejszym przepraszamy nie będzie remanent terminal nieczynny.

Już się trapią architekci i dizajnu prominenci, czemu w Polsce jest tak brzydko, czy zrobiono dotąd wszystko i czy lepiej projektować, czy też wolność oferować. Są strategie nowatorskie, które mówią całkiem słusznie, że nie można gestów twórczych ograniczać i że miasto jest dla wszystkich – i dla ludzi, i dla chamów. Debatują tak nad winem, siedząc w ładnych kawobarach i ja także o tym myślę, ale wcale nie na temat. Bo się zdaje mojej głowie, ciut upałem przetrąconej, że tu dizajn nie pomoże. Coś w istocie wszystko łączy – te wyklejki, szmaty, worki i butelki – lecz nie wszystko się rymuje, więc znów prozą popróbuję.

Jest w tym wszystkim przecież przejaw oddolnej, obywatelskiej troski, zaradności i gospodarności, dbałości o część wspólną naszej przestrzeni życiowej. Bo przecież o wiele przyjemniej byłoby pierdolnąć pustą butelkę o wyszczerbiny murek i nie używać szmaty wcale. Jako społeczeństwo jesteśmy już jednak ćwierć wieku dalej i normy obyczajowe śrubują się niesamowicie. Zarazem jest w tej obywatelskiej twórczości, w owych martwych naturach z butelek, worków i szmat, pewien rodzaj niedokończenia, jakieś lekkie niedomyślenie, jakby dobra wola przegrywała jednak w końcu z wrodzoną skłonnością do uproszczeń, do wydeptywania ścieżek na skróty. A może to też – wciąż przecież, nie ukrywajmy, uzasadniony – dystans i nieufność do instytucji władzy, do narzucanych odgórnie regulacji, które w geście politycznego resistance odrzucamy jako zamach na wolność osobistą i obywatelską właśnie. Niewiara w skuteczność zadanego, zaprojektowanego porządku, chęć przetłumaczenia własnymi słowami: „kart płatniczych nie przyjmujemy”. Wciąż odczuwalna niechęć, nieufność do instytucji komunalnych takich jak choćby śmietnik, w którym teoretycznie opróżnione butelki powinny się znaleźć. Jakiś dobry zamiar nie domyślony do końca. Intencja złożona, ale nie do końca zrealizowana, czy raczej: zrobiona najprościej jak można. Wystrzał twórczego entuzjamu i zaradności, jak to wystrzał – głośny, ale krótki, nie zawwsze celny.

Dość jednak urzędowego trucia, taniej dziennikarskiej psychoanalizy. Włączmy emocje, spójrzmy raz jeszcze na te sprawy jako konsumenci kultury i sztuki. W słabnącym świetle dnia, gdy ostatnie promienie słońca osuwają się łagodnie po zielonym butelkowym szkle...

Stoją przy murku puste butelki. Zostawić po sobie ślad, najprostszy ślad ludzkiej obecności wobec mechanicznego bezkresu cywilizacji i niszczycielskiej upalnej aury. Zapis ludzkich zmagań i pracy,  krótkich uniesień i radości, ślady wesołych spotkań lub choćby krótkotrwałej, schłodzonej ulgi z lokalnego browaru. Zapis upływającego czasu, szmaty wyschnięte niczym maski pośmiertne, worki oczekujące odpadków, opróżnione czerepy butelek, natury martwe, dokonane, wkomponowane w miejski krajobraz nasze małe, upalne, letnie, polskie vanitas.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).