Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR: Lenistwo a potrzeba zmiany

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

To był dobry wieczór, choć niekoniecznie na temat i niekoniecznie cały czas do rzeczy. Jeden z uczestników spotkania, antropolog, który przedstawił sam siebie jako miłośnik wykresów i zarazem osoba nie rozumiejąca sztuki, pokazał statystykę rozwoju transportu samochodowego i publicznego w Poznaniu, z którego wynikało, że wchodzimy w zupełnie nowy – ekonomicznie, społecznie, a przede wszystkim psychologicznie – czas. Zakończenie kampanii budowlanej związanej z Euro 2012 jest symbolicznym otwarciem nowej epoki. To nowy czas dla miast – czas kryzysu, cięcia budżetów i poszukiwania wymówek dla braku kolejnych, dużych inwestycji. Nie jesteśmy już krajem postsocjalistycznym – trafnie wywodził antropolog – żyjemy teraz w nowym „post”, w nowym poście, mianowicie po dekadzie boomu ekonomicznego i budowlanego. Cóż, nic nie trwa wiecznie i od razu przypominają mi się pordzewiałe schowki na bagaże i nie pierwszej nowości pekaes, którym podróżowaliśmy po japońskiej prowincji. Znowu mamy więc szansę stać sie drugą Japonią.

Ten moment zmiany można zwizualizować też konkretnymi przykładami, by zrozumieć, że nie chodzi tylko o zmianę kondycji ekonomicznej, ale faktycznie zmieniającą sie na naszych oczach perspektywę historyczną. Wystarczy spojrzeć pod nogi. Chodniki z kostki bauma zaczynają już falować i przerastać trawą jak nadbałtyckie wydmy. W Warszawie coraz częsciej idą do rozbiórki pierwsze komercyjne inwestycje z lat 90., biurowce i hotele, które jeszcze 10 lat temu świeciły białymi okładzinami niczym kapitalistyczne rodzynki w postsocjalistycznym cieście. Tym rozbiórkom nie towarzyszą większe emocje, artyści, architekci i aktywiści nie protestują, jak to czynili już wielokrotnie przeciw wyburzaniu socmodernistycznych budynków z lat 60., bo nikt jeszcze najwyrażniej nie traktuje lat 90. jako okresu o odrębnej, historycznej tożsamości, to wciąż cześć naszej „dzisiejszości”. Otóż już niekonieczniecznie! Dorosło w tzw. międzyczasie nowe pokolenie, dla którego lata 90. były czasem dzieciństwa, zaś rzeczami kultowymi – w miejsce komiksów o Tytusie – bajki o „Skrzatach”. To jest akurat rodzaj zmiany, który dokonuje się automatycznie, nie trzeba mu pomagać i – niestety – nie da się w żaden sposób go zatrzymać. Ale każdy taki moment – tu znowu myśl wyrażona (życzeniowo) przez antropologa-aktywistę – mobilizuje do myślenia o innym typie zmiany, mianowicie „zmianie świat na lepsze”. Jako odważny przykład podany został modernizm – ale z niego czerpać warto tylko odwagę i zmysł estetyczny, bo większość innych rzeczy słabo się sprawdziła, na przykład trudno sobie wyobrazić gentryfikację osiedla na Bródnie – trzeźwo zauważyła obecna na spotkaniu przewodnicząca polskiej partii Zielonych. W każdym razie, żeby nie być zdanym tylko na łaskę pasywnych, kalendarzowych zmian, które nachodzą nas wraz z wiekiem, potrzebujemy zmian wynikających z ludzkiego działania. Wiadomo jak wiele szkód takowe mogą spowodować, ale cóż, bez ryzyka nie ma przyjemności.

Jest pomysł, że to sztuka i aktywiści mogą być stymulatorami takich zmian. Wrażliwość, niezależność i zaangażowanie, to złota triada, która ruszy z posad bryłę świata, albo chociaż z posad konserwatywnych, tępych i leniwych urzędników. Niestety, im dłużej o tym myślę, tym większe nachodzą mnie wątpliwości. Oczekiwanie, że sztuka odmieni świat jest być może dlatego bezzasadne, że godzi w podstawową jej właściwość – sztuka bowiem polega na nieustannym uświadamianiu sobie ograniczeń, to pieśń (skowyt jak powiedzą niektórzy) o niemożliwości i o śmiertelności (nawet dla tych wybitnych artystów, w kontekście których mówi się, że sztuka jest furtką do nieśmiertelności). Tak zwana sztuka krytyczna jest być może jednym z najlepszych, skrajnych przykładów – działanie artystyczne jest tu niczym innym jak ujawnianiem obszarów społecznej bezsilności. Zawód artysty, jak i amatorskie lub aktywistyczne praktyki twórcze, to właśnie mają współnego – nieustającą frustrację, że można więcej, lepiej, inaczej. Samozadowolenie generuje co najwyżej kicz.

Problem z realną zmianą to problem z władzą i z pieniędzmi, czyli, przekładając to na polski, problem ze wstydem. Młodzi intelektualiści brzydzą się jednego i drugiego – i władzy i pieniędzy – dlatego rządzą nami technokraci i cynicy, którzy trafnie rozpoznają, że źródło pieniędzy tkwi u władzy. Co zrobić, żeby skusić – władzą i pieniędzmi – młodych aktywistów? Żeby wzięli w swoje ręce gospadarowanie miastami i całym krajem, a nie tylko swoimi portalami, kwartalnikami, stowarzyszeniami, klubami i fundacjami?

Jeśli nie zrobimy nic, to pozostanie nam tylko pierwszy rodzaj zmiany – dla leniwych. Nic-nie-robienie jest z dawien dawna znaną i cenioną (zwłaszcza we wspólczesnej polityce opartej na PR) metodą na sukces, w myśli starożytnej zasady primo non nocere. Jest to też – z lepszym skutkiem – metoda rozpoznana przez sztukę, szczególnie nomen omen konceptualną. Inteligentne nic-nie-robienie jest nie lada sztuką. Jej mistrzem jest chorwacki artysta Mladen Stilinović, którego przełomowe w tym zakresie dzieło zostało staraniem warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej przetłumaczone niedawno na język polski. Tytuł tej ważnej książki brzmi „Nie mam czasu”, a kolejne kilkadziesiąt stron wypełnionych jest nieustannie powtarzaną tą właśnie senetencją. Do tego komentarz od autora wyjaśniający, że pisał książkę, kiedy w ogóle nie miał czasu i w takich też okolicznościach zaleca jej lekturę. Właśnie, człowiek aktywny nie ma czasu, więc robi, żeby zdążyć zrobić jak najwięcej, a leniwy nie robi, bo po prostu nie ma czasu. Ikoniczna seria fotografii Stilinovića ukazuje „Artystę przy pracy” śpiącego w rozgrzebanej pościeli. Lenistwo Stilinovića uprawiane przezeń jeszcze w czasach socjalistycznej Jugosławii jest jednak gestem produktywnym politycznie i społecznie, jako akt protestu przeciwko bezrefleksyjnej nadprodukcji z jednej strony, a z drugiej przeciwko ograniczaniu wolności artystycznej i osobistej przez władzę.

Inną jeszcze odmianą lenistwa jest zaniedbanie – jakże bliskie współczesnej klasie polityczniej – co dobrze obrazuje anglojęzyczny slogan less is more, który w polskiej rzeczywistości rozumiany bywa na ogół jako mniej więcej: zróbmy to mniej więcej. Strategia zaniechania obliczona jest na doprowadzenie do samozagłady wątpliwych lub niechcianych w głębi ducha przedsięwzięć. To jest właśnie taktyka, jaką obierają często politycy wobec ambitnych projektów moderniazacyjnych albo artystycznych. Wolałbym jednak, aby leniwi cynicy zostali zastąpieni u władzy przez nową klasę aktywnych cynników. Zaś dla tych prawdziwie leniwych jest jedno świetnie skrojone zajęcie, co pewnego dnia trafnie ujął mój ojciec, zwracając się do mnie słowami: „Ty powinieneś śmiercią na ziemi zarządzać”. Przy okazji zrozumiałem też niedawno, że zaspokajanie potrzeby zmiany należy również do bogatego zasobu obowiązków rodzicielskich. W tym zakresie trudno o lepszą stymulację niż głos twego własnego dziecka, które pierwszy raz w swoim życiu mówi na głos: „nudzę się, nudzę się, nudzę się”.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).