Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Stasiuk

Z DROGI:
Drapieżne

Andrzej Stasiuk

Andrzej Stasiuk

Wciąż pamiętam tamten wieczór. Byli u nas znajomi i do późna siedzieliśmy za stołem. Dobrze po północy poszedłem na łąkę, by zgonić zwierzęta. Część przypędziłem wcześniej i zostały tylko barany przypięte na łańcuchach. Dwa z nich leżały spokojnie, obżarte i przeżuwały. Widziałem je wyraźnie w świetle latarki. Trzeci z nich leżał nieco dalej, ale jakoś płasko i nieruchomo. Podszedłem bliżej, by się przekonać, że to tylko pół barana, ściślej mówiąc jego przednia cześć na rozciągniętym i napiętym łańcuchu. Był jeszcze ciepły. Włożyłem dłoń do środka. Wnętrzności ocalały. Nie były nawet rozszarpane. Wielki, ciężki żołądek wypełniony treścią pozostał nienaruszony. Dziwnie tak było dotykać jeszcze ciepłego, a już znieruchomiałego. Zniknęło tylko mięso. Dwie szynki zostały obrane ze skóry, pozostały kości z resztami ścięgien. Jeżeli był to wilk samotnik, to musiał pożreć kilkanaście kilogramów. Więc może było ich jednak więcej. Dotykałem stygnących resztek i rozglądałem się wokół, ale widziałem tylko noc. Może tam były gdzieś w ciemności, przyczajone za strumieniem, który cicho szemrał i przez te dźwięki ciemność wydawała się jeszcze bardziej nieprzenikniona. Mogły tam być i czekać cierpliwie, aż odejdę, i będą mogły wrócić i dokończyć. Ale najdziwniejsza w tym wszystkim nie była krew, ciemność i podejrzenie, że one albo on patrzą na mnie. Najdziwniejsze były te dwa pozostałe barany. Leżały i przeżuwały. Bez trudu mogły zerwać łańcuchy, wyrwać kołki z ziemi. Robiły to często wcześniej z wielekroć błahszych powodów. Tymczasem leżały. Jeden biały, drugi czarno nakrapiany. Piętnaście metrów dalej drapieżniki rozszarpały ich towarzysza z tego samego stada, z tego samego gatunku, czy nawet rodziny, a one leżały pogrążone w swej baraniej samotności, w swej obojętności. One-zwierzęta tak lękliwe. Czyżby więc gdy nadchodzi drapieżne, gdy nadchodzi bestia, bezbronne staje się jeszcze bardziej bezbronne? A natura jest panią samej siebie, i dawno i na zawsze opuściliśmy jej królestwo, chociaż wciąż tęsknimy?

To wydarzyło się wiele lat temu, gdy żyliśmy na pustkowiu. Teraz mieszkamy we wsi i znowu mamy małe stadko owiec. Wieś jest mała, kończy się w niej droga i dalej ciągną się lasy. Janek mówi, że słyszał jak wyły pod Uhercem. Michał, który do mrozów i śniegów trzyma swoje kilkadziesiąt owiec w zagrodzie pod gołym niebem, każdego wieczoru wystrzeliwuje dla postrachu racę. To ten, to ów widział, jak gdzieś przemknęły, pojawiły się na skraju i zaraz przepadły w zaroślach. W lesie można znaleźć resztki z udanych polowań: kości i strzępy sarniego albo jeleniego futra. W mgliste i ciemne noce zostawiam światło na podwórku, gdy nie zamykam moich czterech sztuk. Pilnuję, by jeden pies był na zewnątrz. Podwórko jest ogrodzone, ale cóż to dla wilka porwać jedną i przeskoczyć półtorametrowy płot. Albo tak jak tamtego lata zahipnotyzować resztę. Cała nadzieja w tym, że pies raczej nie ulegnie hipnozie.

W domu jest jasno, komputer cichutko szumi, w każdej chwili mogę połączyć się ze światem i dowiedzieć się na przykład, ile może na raz zjeść wilk. Może dziesięć kilo, a jego przełyk jest niezwykle rozciągliwy. Tymczasem gdzieś na granicy naszego światła i tamtej, nie naszej, ciemności porusza się drapieżne. Równym, wytrwałym truchtem bada przejścia i wygląda łupu. Zjawia się, gdy już zapomnimy. Ale w gruncie rzeczy cały czas się spodziewamy, że drapieżne nadejdzie, że bestia się zjawi. Jeśli nie z lasu, nie z ciemności, to przecież zjawi się z głębi nas, z naszych wnętrzności, by zadać ból i w końcu śmierć. Dlatego wciąż przywołuję obraz tamtych dwóch zwierząt leżących tak spokojnie, gdy zabijano jednego spośród nich. I przypominam sobie dotyk ciepłego wnętrza, z którego uszło już życie. Nie był ani taki, ani taki. W każdym razie zabrałem wówczas tego martwego razem z żywymi i rano zakopałem resztki. Jakbym jednak stchórzył.