Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Sto milionów

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Dobry wieczór, czas wracać do klasyków. Parę lat temu w jednym ze swych niedoścignionych felietonów Jerzy Pilch przeprowadził wirtuozerską analizę pojemności polskich gardeł. A dokładnie, nie chodziło o faktyczne możliwości spożycia, tylko sposób w jaki wyrażamy ilość wypitego alkoholu. Czyli dwa piwa, ja tylko dwa piwa wypiłem – ni mniej, ni więcej – oto złota miara, której się nigdy nie przekracza. I choć efekt bywa różny, nikt się nie przyzna, że było inaczej, ot po dwa piwa z kolegą wypiliśmy!

Społeczeństwo, które w ciągu ostatniego ćwierćwiecza drastycznie zmieniło swoje horyzonty poznawcze, odwracając się od sztuki (przetrwania) na rzecz zaawansowanych nauk ekonomicznych, coraz chętniej wyraża swoje emocje liczbami. I tak odpowiednikiem dwóch piw w dziedzinie sztuki nowoczesnej jest liczebnik sto. Sto tysięcy, a raczej milionów sto! O ile figura dwóch piw opisuje szlachetną powściągliwość i zdrowy umiar, jaki lubimy sobie (jakże słusznie) przypisywać, o tyle sto milionów jest synonimem ekscesu. A za ekscesy jak wiadomo odpowiedzialni są artyści.

Coś gdzieś zostało sprzedane – za sto tysięcy albo sto milionów dolarów czy euro – jakiś nic nie warty obraz. Sto milionów – jak donosi prasa ekonomiczna –  zostało właśnie wyrzucone w błoto, znaczy się – w sztukę współczesną. Sto milionów czyli jakiś wielki przekręt, widocznie ktoś komuś coś, pod pretekstem sztuki.

Sto milionów – jeśli mowa o pieniądzach – to wielka kwota. Do dwóch każdy łatwo policzy, do stu milionów nie każdy da radę, to jest, przyznajmy, kwota całkowicie abstrakcyjna – dokładnie jak sztuka. W takim też sensie pojawia się w prasowych donosach i postach hejterów – jako kwota umowna, niekoniecznie, a właściwie nigdy niezgodna z rzeczywistością, z tym co, kto i za ile naprawdę sprzedał, kupił czy wyprodukował. Tu chodzi o zasadę. Dwa piwa to konkret, sto milionów to przekroczenie zasad.

Nieprzypadkowo mowa tu o liczbie z dużą ilością zer. Zero to figura bliska koła, koło zaś w tej przewrotnej ekonomii jest zawsze błędne. O sztuce mówi się, kiedy temat łączy się z pieniędzmi –rekordy aukcyjne, kradzieże lub znaleziska warte miliony. O dziełach sztuki mówi się nie dlatego, że są ciekawe, można o nich rozmawiać dlatego tylko, że są drogie. Magia sztuki do tego się niestety w większości wypadków sprowadza, że coś niespodziewanie i z niejasnych prowodów stało się warte wyjatkowo dużo pieniędzy. Oto brutalna, współczesna adaptacja klasycznej, spopularyzowanej w Polsce przez Jana Białostockiego sentencji „Sztuka cenniejsza niż złoto” – Ars Auro Prior – po naszemu: sztuka droższa niż złoto. I nawet kiedy pojawi się w sztuce skandal – to drugi powód by o niej rozmawiać przy piwie, drugim piwie – to zaraz pada też pytanie, ile to kosztowało? I kto za to zapłaci?

Ten z pozoru banalny mechanizm prowadzi jednak do opłakanych skutków. Jeśli nie rozumiemy nic ze sztuki, to rozumiemy tyle, że to wszystko dzieje się tylko dla pieniędzy. Piwa się pije – dwa, nie więcej, żeby nie zarobić. Po to żeby zarobić robi się sztukę.

Myślę sobie, że to by nawet nie było takie ostatecznie złe, gdyby tylko było do końca prawdziwe. Ale, o dziwo, artystom wcale nie jest do śmiechu, kiedy czytają nie raz i nie dwa, ale razy sto, że ktoś gdzieś zmarnował na nich sto milionów, bo tych milionów oni sami nijak nie mogą się doliczyć. Z wyliczeń wychodzi za to jasno, że liczba maturzystów chętnych do studiowania sztuki w Polsce systematycznie spada. Wolne miejsca na ASP? Dodatkowy nabór na historię sztuki? To się dzieje tu i teraz. Dwadzieścia lat temu coś takiego nie mieściło się w głowie, ale dziś to być może wynik prostego rachunku i trzeźwej orientacji młodych ludzi w zasadniczej kwestii – gdzie tak naprawdę pieniądze zdobywa się najłatwiej i najszybciej.

Oczywiście, jest na to prosty sposób, o co wielu odważnych zabiega, żeby zamiast tych niepoliczalnych stu milionów przeznaczyć na sztukę po prostu dwa, dwa miliardy. Wśród wielu przeszkód pojawia się jednak i ta, prosta i zrozumiała, że obywatele nie lubią dawać pieniędzy na coś, czego kompletnie nie rozumieją, poza tym, że rozumieją, że kosztuje to dużo pieniędzy. I to prawda, że na tym odcinku odnosimy ostatnio pewne sukcesy, wiele osób się już zgadza, że artysta ma prawo robić rzeczy dziwne, niepoprawne, nieprzyzwoite, czy wręcz niezrozumiałe, ale dlaczego ma to robić za nasze pieniądze? Za nasze sto milionów?!

Ale to przecież abstrakcja, nikt tej kasy na oczy nie widział – nasze, swojskie to są dwa piwa. Sto milionów niestety kompletnie nas nie dotyczy, brzmi jak wyrażona z niedowierzaniem skarga, obelga rzucona przez zaciśnięte usta, wyraz bezsilnej frustracji wobec prawdziwych nadużyć. W istocie, sztuka nie dotyczy większości z nas i na tym właśnie polega jej dramat. „Niczego o nas nie ma w konstytucji” – jak pisał wieszcz, jest za to kosztowne coś, jakieś obce ciało wciskające się tu i ówdzie w nasze publiczne życie, między dwa piwa a kościół na warszawskim placu Zbawiciela.

Są więc ludzie światli, którzy mówią, że to sztuka sama sobie jest winna, że czas wrócić do początku, do prostych, szczerych i czystych działań. I tu się domyka kolejne błędne zero. Bo kto dziś w świecie, w którym liczą się tylko zera (przed i po przecinku), uwierzy w sztukę za dwa piwa? Przecież każdy wie, ile tych piw było naprawdę.

A stu milionów jak nie było, tak nie ma. Czas wracać do klasyków – jak śpiewał wieszcz:

Obiecałeś sto milionów, wyraźnie słyszałem
i minęło tyle czasu, ja nic nie dostałem
[...]
Wałęsa, dawaj moje sto milionów!