Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Plasterek

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Znajoma jechała ostatnio pociągiem. Obok siedział młody mężczyzna z notebookiem na kolanach. Centralnie na górnej obudowie ekranu przyklejony miał plaster lekarski, cięty z metra, z opatrunkiem. Oho, informatyk, pomyślała znajoma. Nie pomyślała: oho, paranoik, tylko oho, informatyk.

Czy oni naprawdę w to wierzą? – zastanawiała się, ale wstydziła się zapytać. Nie wierzą, tylko wiedzą – odpowiedziała sama sobie. Wiedzą wszystko o zaawansowanych hybrydach koni trojańskich, które infekują komputery, by uzyskać dostęp do kamer internetowych pozwalających cyberprzestępcom wdzierać się do domów internautów, a przynajmniej obserwować do woli ich pełne skupienia twarze przy pracy. Ba, nie internautów nawet, tylko młodych internautek, do których zatroskani eksperci z firm antywirusowych daremnie apelują: „Zaklej, no zaklej plastrem kamerę, zanim usiądziesz nago przy komputerze”.

Znajoma wydawała się sceptyczna, ale mogła nie pamiętać, że już dawno informowano opinię publiczną o zatrzymaniu mężczyzny z okolic Gütersloh w Niemczech, który podglądał gimnazjalistki, uruchamiając za pomocą trojana ich kamery internetowe. Bo informatycy nie dość, że wytwarzają te hybrydy, to jeszcze sprzedają je potem na czarnym rynku perwertom i podglądaczom, w dodatku tanio, bo jak ujawniło BBC, już za jednego dolara. Może znajoma chociaż trochę by się tym przejęła, gdyby wiedziała, że Federalne Biuro Śledcze ostrzega, że fala przestępstw na tym tle dopiero uderzy i że największej ich liczby można spodziewać się w college'ach. Dlatego należy słuchać informatyków (tych dobrych) i nie siedzieć nago przy komputerze, a już na pewno nie kąpać się z nim w wannie, bo wtedy – jak to się przydarzyło pewnej studentce z Glasgow – kamera włączy się niezawodnie.

Współpasażer nie był jednak nagą internautką, znajoma przyjrzała mu się badawczo i stwierdziła, że jego plasterek to nie dowód przezorności, tylko znak wtajemniczenia, demonstracja wiedzy, władzy i pychy technologicznej – że oto za naszą informatyków sprawą wszystko jest możliwe, nawet wdarcie się do twojej sypialni. Mamy władzę – mówią w ten sposób – niekoniecznie nad twoim komputerem, ale na pewno nad twoim lękiem. Władzę (czwartą? piątą?) – najpotężniejszą, bo trzymającą dziś w szachu prezydentów i premierów. To by znaczyło, że ci z plasterkiem to teraz panowie świata – właściciele tajemnic, sekretni zarządcy naszych komputerów, skryci operatorzy kamer internetowych, kontrolerzy naszych słabości. Szkoda, że nie byli tacy wszechpotężni, kiedy próbowali odzyskiwać mój niechcący skasowany plik wordowy – pomyślała znajoma i przypomniały jej się wszystkie komputerowe katastrofy, jakich doświadczyła w ostatniej dekadzie.

Skoro jednak sami wierzą albo udają, że wierzą, że ich kamerę można włączyć zdalnie programem szpiegowskim, nie zapalając przy tym diody i jako środek zaradczy zalecają plaster, to może nie są aż tak potężni. Bo czy banalny plaster mógłby być przeszkodą dla najnowszych technologii? Znajoma prędzej gotowa była uwierzyć w nokto-mikro-ultra fale przenikające tekstylną fakturę plastra i trafiające bezbłędnie w pryszcz na nosie internauty niż w czyjkolwiek zamiar, by ją obserwować za pomocą jej własnej kamery. Więc pomyślała jednak, że dla młodych nagich internautek zamiast plastra lepsza byłaby blaszka ze stali kosmicznej pokryta dodatkowo warstwą ceramiczną. Można by namówić brata i rozkręcić rodzinny interes. Blaszki stalowo-ceramiczne zwane stilstripami od angielskiego „steel strip”.  Zasłoń oko kamery. Stop camjacking. Chroń własną twarz (i cycki). Trojanom mówimy nie. Remote Access Control pod kontrolą. Koniec szpiegowania. 

A może cyberprzestępcom nie chodzi wcale o wdzięczne twarze gimnazjalistek, tylko o wnętrza pomieszczeń? Mój Boże, znajoma dalej snuła swoje rozważania, przecież każdy, kto kiedykolwiek rozmawiał przez skajpa, wie, ile naprawdę widać i jak trudno ustawić kamerę, żeby rozmówcy po drugiej stronie pokazać więcej. Ale może te kamery przechwycone przez szpiegów zostają przez nich dodatkowo wyposażone zdalnie w obiektywy szerokokątne? Naprawdę, blaszka byłaby jakimś rozwiązaniem. Tylko zaraz, jeśli cyberprzestępcy korzystają z naszych kamer w tym samym czasie, co my, to nie dość, że nas obserwują, to jeszcze podsłuchują nasze rozmowy na skajpie. Na myśl o tym, znajoma dotąd beztroska i ironiczna mocno się zaniepokoiła. Po chwili jednak machnęła ręką, kto by tam chciał mnie podsłuchiwać, nie jestem nagą gimnazjalistką, a cierpię w życiu raczej z powodu braku zainteresowania i uwagi niż z ich nadmiaru.

Otóż właśnie. Cała ta histeria wokół zagrożonej prywatności, nagminnego podglądania, podsłuchów Obamy i sekretów Snowdena odwraca uwagę od kwestii wprost przeciwnej. Od braku, a nie nadmiaru uwagi dla wszystkich razem i każdego z nas z osobna. Od braku zainteresowania tym, co myślimy, co się nam nie podoba i tym, co wygadujemy między sobą, co by się zrobiło i komu, gdyby się tylko mogło. Od tego, że żaden rząd ze swoimi służbami nie przejmie się, jeśli założymy Stowarzyszenie Nielubiących Rządu, że żadne krążące między nami oświadczenie, żadna petycja nie podniesie ciśnienia panom posłom, że nikomu nie będzie się chciało poznać racji zdesperowanych obywateli, że dla nikogo nie ma znaczenia, co oni tam wygadują, wypisują, postulują.

Tak, tak, wiemy, były czasy, kiedy władza interesowała się tym wszystkim nadmiernie i wyciągała z tego konsekwencje, ale tu nie chodzi o perwersyjną nostalgię. To nie tęsknota za podsłuchami w ścianach i urzędową kontrolą korespondencji, to tylko wyraz poczucia bezsilności. Bezsilności obywatelskiej, bo nie konsumenckiej broń Boże. Jako konsumenci cieszymy się wzięciem – wystarczy raz sprawdzić w internecie ceny tabletów, żeby potem codziennie przeglądarka sama podsuwała ich najkorzystniejsze oferty. Za to głos obywateli nie dociera donikąd, nigdy nie wraca echem politycznych ofert. Hasło Teatru Ósmego Dnia: „Obywatelu, zrewiduj się sam!” nabiera więc zupełnie nowych znaczeń. Ale na wszelki wypadek nie zaszkodzi obywatela trochę postraszyć zgromadzonymi na amerykańskich serwerach i dostępnymi dla byle hakera terabajtami jego prywatnych mejli, esemesów, wyciągów z kont, kart chorobowych i fotografii z kochanką.

Plasterek na kamerze to znak pychy trzymających nas w szachu magików i znak naszej podatności na megamanipulację. Wmówiono nam że jesteśmy inwigilowani, żebyśmy nie zauważyli, że mają nas w dupie.  


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.