Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Dzierżyński

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Jakże warto było wpaść w czasie minionego weekendu na Stadion Narodowy. Wszelkie instytucje opatrzone tym przymiotnikiem są już tradycyjnie miejscem ciekawych przekroczeń i inspirujących konfrontacji. Na Stadionie Narodowym odbywały się Targi Turystyczne Podróże. Na Targach Turystycznych Podróże zorganizowano kiermasz Książka pod Choinkę. Na kiermaszu Książka pod Choinkę pewien warszawski antykwariat wyłożył książki dla dzieci. Wśród książek dla dzieci znalazła się jedna z zewnątrz niepozorna: okładka miękka, nieco przykurzona, rogi zagięte. Gratka. Tytuł w sam raz na targi podróżnicze: „Z pięciu miast”. Książeczka o dziewczynce Zosi, która wraz z mamą i tatą przenosi się z miasta do miasta. Pewnego razu odwiedza ich ulubiony wujek Zosi – mówi się o nim Józef, Franek, Edmund, bo takie nosi pseudonimy, ale naprawdę ma na imię Feliks. Wydawnictwo Nasza Księgarnia. Stron 78.

Tak oto szkatułkowa narracja wiedzie nas wprost do celu: z trybun Narodowego, które wydzierżawiono agencjom turystycznym, które podnajmują stoiska drobnym przedsiębiorcom, wśród których jest antykwariat, który przywlókł ze sobą stos zapomnianych książek, pomiędzy którymi znalazły się wspomnienia Zofii Marchlewskiej – wprost na spotkanie z upiorem. Ale gdzie on tam upiór, wujek witany radośnie. Takim pozostał w pamięci Zosi i czytelników siedmiu wydań tej z pozoru krajoznawczej książki.

Niektórym z nich wpadła jakiś czas potem w ręce broszura Żeromskiego. Czytali ją z wypiekami, bo została odbita na powielaczu i nie wolno było powoływać się na nią w szkole. „Na probostwie w Wyszkowie” Niezależna Oficyna Wydawnicza: Wolna Wałkowo-Bębnowa Drukarnia Polowa im. J. P., 1978. Pan Żeromski wujka nie lubił – już samo nazwisko wywoływało w nim uczucie duszności i torsje – chociaż nie znał go osobiście: „nigdy nie widziałem ani jego twarzy, ani nie dotykałem ręki krwią obmazanej po łokieć”.

Wkrótce potem wujkowi urwało głowę i skończył się komunizm. Mało to było efektowne politycznie, bo kłamali przy tym, że biorą wujka do renowacji, ale ówczesne elity powstrzymywały się przez nadmiarem entuzjazmu przy obalaniu pomników. Może słusznie.

Ze wspomnieniowej powiastki Zofii Marchlewskiej, córki Juliana, pozostał jednak w pamięci jeszcze jeden ton: podziw dla konspiratorów i rewolucjonistów, którzy wspólnego dobra pragnąc, ukrywają się, umykają tajnym policjom, poświęcają siebie i rodzinę, cierpią więzienie, a nawet zsyłkę i, mimo to, dalej dobra pragną. Pod tym względem ta książka nie była różna od innych ówczesnych lektur nieskażonych bolszewizmem. Patriotyczna czy ideowa kuźnia kuła jednako. Ale cóż, wyszło w końcu na jaw, że wiecznie dobra pragnąc, tatuś z wujkiem czynili zło. Zainfekowanych Marchlewską odratowano Żeromskim.

Trudno się więc dziwić, że służby sanitarne zostały postawione w stan gotowości, gdy niespodziewanie Dzierżyński znowu wypłynął i można było podejrzewać, że i teraz będzie chciał dobrze. Nie to że przemknął się przez ochronę na Stadionie Narodowym i przyczaił na kiermaszu Książka pod Choinkę. Pojawił się jeszcze wcześniej z całą bezczelną jawnością na deskach Narodowego Starego Teatru. Służby sanitarne uderzyły na alarm: „afirmacja Dzierżyńskiego”, „gloryfikacja czerwonego zdrajcy i kata”, „na piedestale bohatera ustawiono zbrodniarza”. Strzępka i Demirski, którzy tego upiora wywołali w swojej „Bitwie warszawskiej 1920”, chcą najwyraźniej „powrotu bolszewickiej Polski spod znaku Dzierżyńskiego” i fundują nam  „teatr narodowej zdrady”.

Czyli co? Uwierzyli wiarą Zosi Marchlewskiej, że wujek i tatuś chcieli dobrze? To by dopiero było naiwne, dziecinne i proste jak całe to święte oburzenie, które rozlało się w prawicowych gazetach. Niestety, niestety jest o wiele gorzej. Bo to nie bolszewizm opanował Strzępków, to żeromszczyzna. Beznadziejny krytycyzm, wściekłe rozdzieranie, daremne nawoływania. Po to im był Dzierżyński, po co był Żeromskiemu. Po to bolszewizm, żeby zapytać, co lepszego macie w zamian, jak wołał Żeromski w rozpaczy i w rozczarowaniu wolną Polską. Demirski sam by się tak może wstydził, więc cytujmy Żeromskiego: „Rzucajmy, ludzie wolni, kamieniem potępienia na wszystkich pismaków, co do reakcji wzywają lub wzywać będą, co chcą niedolę proletariatu bezrolnego ukryć przed narodem, zbagatelizować, zasłonić frazesami!”. Żeromski pytał: jak to się stało, że Dzierżyński mógł znaleźć „posłuch u naszego ludu”?  I dawał miażdżącą dla elit i rządowej polityki odpowiedź. Prawie tak samo miażdżąca jest rozmowa na scenie Starego: 

ŻOŁNIERZ

kurczą się te resztki wieku dwudziestego – drugiej połowy właściwie
ośmiogodzinny dzień pracy może?

DZIERŻYŃSKI

co z nim?

ŻOŁNIERZ

no właśnie
socjalne zdobycze może się ostały tu?
Praca stała? Służba zdrowia? a gdzie?
to po co mam wracać

DZIERŻYŃSKI

no to właśnie my przecież
gdzie ten marchlewski cap ja mu powiem wszystko 

Powie, nie powie, ale niech straszy. Tylko w Dzierżyńskim-zombie i w innych jeszcze upiorach przeszłości nadzieja, że wreszcie przestraszą, kogo trzeba. Zaprośmy na scenę Narodowego ze swoimi ofertami Mussoliniego, Goebbelsa, Pol Pota, Pétaina, Kim Ir Sena, Eichmanna, Berię, Franco, Pinocheta, Milosevicia, Piusa XII, Breżniewa, Chomeiniego, Gomułkę, Berlusconiego. A choćby i Gowina. Tam ich miejsce.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.