KONFORMY:
Ujawnij PIT-a
Dużo rozmyślam ostatnio o pieniądzach. To myślenie jest trochę jak patrzenie w przepaść – im więcej się myśli tym bardziej chce się o nich pisać, a jak to pisanie czyli skakanie się kończy – wiadomo. Przekonała się na własnej skórze Kaja Malanowska, poruszając temat pisarskich zarobków. Podejrzewam, że leży teraz w gipsie i na wyciągu. Nawet jeśli jak balsam działa na nią świadomość, że przy okazji ujawniła bagno – nie, nie wydawniczych praktyk, tylko koleżeńskich stosunków, w których pyszałkowata autofilia skutecznie tłumi odruch solidarności, o systemowej refleksji nie wspominając.
Więc przepaść ciągnie i o pieniądzach chce się pisać, bo to narzędzie krytyczne jakich mało, ale że obosieczne, to pisać o nich trudno, bo trochę wstyd, trochę strach, trochę niezręcznie. No konformizm się włącza, trzeba sobie to powiedzieć wprost. A nuż ktoś potem nie zapłaci, albo zapłaci mniej, fiskus będzie chciał się bliżej przyjrzeć, koledzy przyjdą z pretensjami, ministerstwo nie przyzna dotacji (och, o kosztorysach, dotacjach i ich rozliczaniu chciałoby się napisać najbardziej – to już nawet nie przepaść, to kanion Kolorado) i nie zaproszą już do współpracy, skoro paple. Ale najgorsze, że w tej sprawie trudno wyeksplikować swoje racje tak, by pisząc o pieniądzach, przekonać, że wcale nie o pieniądzach się pisze. No właśnie... jeszcze nawet nie zaczęłam, a już się zaplątałam, co jest mi nawet na rękę, bo choć przepaść ciągnie, to konformizm trzyma za nogawkę.
W ostatnim tygodniu wypełniania PIT-ów w rozmyślaniu o pieniądzach nie ma oczywiście niczego nadzwyczajnego, wszyscy rozmyślają i powinni te rozmyślania notować, by potem je przedstawić swojemu pracodawcy, swojemu posłowi, ministrom odpowiednich resortów, panu premierowi, prasie, radiu i telewizji, a niekiedy nawet i prokuraturze. Może zeznanie roczne prócz przychodów, dochodów i zaliczek powinno zawierać rubrykę „wolna trybuna”, gdzie można by zanotować te swoje rozmyślania i swobodne obserwacje? Potem jakiś komputer MKiDN mógłby wygenerować z nich Wielką Narrację, której nam dzisiaj tak bardzo brakuje.
Pierwsza obserwacja, jaka od razu się nasuwa to, że pieniądze są bardzo tajemnicze. W każdym sensie. Weźmy na przykład zarobki brutto. Założę się, że mało kto z zatrudnionych na etacie wie, ile zarabia bez potrąceń. Każdy wie, ile dostaje na rękę, ja na przykład pracując w redakcji pisma wydawanego przez Instytut Książki, dostaję około dwóch tysięcy. Więc jak czytam, że ustawowa płaca minimalna brutto to 1680 zł, a średnia zarobków w Warszawie to 4800 zł brutto to mogłabym się bardzo zmartwić, ale na szczęście przypominam sobie, że to moje niepamiętane brutto jest na pewno trochę bliższe średniej warszawskiej niż płacy minimalnej. Fakt jednak, że żyjemy netto, a w statystykach figurujemy brutto wprowadza pomieszanie i sprawy nam mocno zaciemnia.
Tajemnicze wydaje się także, jak ludzie z płacą minimalną 1680 brutto, a nawet z płacą 2000 netto są w stanie mieszkać, opłacać internet i komórkę, jeździć po mieście, żyć, a czasem nawet się napić? Z czego tak naprawdę żyją, kto im pomaga, jak sobie radzą? Może ktoś to dokładnie bada i kiedyś nam opisze. Bo ja na przykład mam jeszcze drugi etat. Adiunkt w PAN-ie także dostaje na rękę około dwóch tysięcy miesięcznie. To już razem cztery. A moje przywileje na tym się nie kończą. Mogę zarabiać pisaniem. Za artykuł, nad którym praca zajmuje mi od dwóch do czterech tygodni dostaję w poważnym piśmie od 400 do 600 zł. Za audycję radiową – 120 zł. Są jeszcze granty badawcze, które w ubiegłym roku przyniosły mi prawie 5000 zł. No i największa z największych fuch – cudowna sprawa – jurorstwa w konkursach i na festiwalach. Za udział w pracach jury w Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej – dość wymagających, bo związanych z kilkoma objazdami po Polsce – dostałam w ubiegłym roku 6000 zł.
Nad kwestią honorariów jurorskich należałoby się jednak zatrzymać dłużej. Udział w festiwalowym jury to przywilej i zaszczyt, ciężar odpowiedzialności równoważy na ogół autentyczna przyjemność. Zdarza się jednak, że honoraria jurorów (od dwóch do ładnych kilku tysięcy złotych) są w sumie większe niż pula festiwalowych nagród, które w dodatku rozdziela się czasem na wielu artystów i wieloosobowe zespoły. To nie wydaje się w porządku, ale gdy znalazłam się kiedyś dawniej w takiej prominentnej sytuacji, bynajmniej nie zrzekłam się swojej sowitej działki. Pieniądze są tajemnicze, jak wspomniałam. Oportunizm tajemniczy nie jest.
I tak grosz do grosza zliczałam ten swój PIT, poświęcając przy tym refleksję a to korzyściom z pracy etatowej, a to przyjemności pisania tekstów naukowych niemal za darmo, a to jurorskim honorariom ratującym życie, a to nadziejom, że zwrot nadpłaconego podatku – jak co roku podczas wakacji – uszczęśliwi całą rodzinę. Na koniec okazało się, że mój roczny dochód stanowiący podstawę opodatkowania wyniósł 63 tys. złotych, z czego niezmiernie się ucieszyłam, bo gdyby był nie daj Boże dwa razy większy, nie mogłabym odliczyć sobie 1112 zł ulgi z tytułu wychowywania dziecka.
Jak możecie się Państwo domyślać nie piszę tego wszystkiego z powodu nagłego ataku ekshibicjonizmu. To jest tylko sobą poświadczony protest przeciwko podsuwanym nam do podpisu przez wielu pracodawców zobowiązaniom, że nie ujawnimy nikomu wysokości własnych pensji. To jest sprzeciw wobec manipulowania stawkami honorariów, o których publicznie się nie mówi. To jest próba pozbawienia pieniędzy tej dozy tajemniczości, która jest jednym z narzędzi sprawowania nad nami władzy. To jest także wskazanie obszaru, gdzie odsłaniają się rozmaite mechanizmy, które z pewnością chcielibyśmy poddać krytyce.
To jest zatem czynny głos w toczącej się od pewnego czasu dyskusji o jawności zarobków i honorariów, co w przekonaniu wielu osób służyłoby sprawiedliwszym i uczciwszym zasadom wynagradzania, zrównaniu płac kobiet i mężczyzn, ucięciu plotek i spekulacji, a także – co może jeszcze ważniejsze – dokonywaniu wyborów życiowych. Perspektywa 63 tysięcy rocznie po 25 latach pracy, polegającej głównie na czytaniu, szperaniu w archiwach, pisaniu i redagowaniu, nie dla każdego, kto wybiera się dziś na studia doktoranckie, musi być nęcąca.
A tak na marginesie, wydaje mi się, że to w sumie dużo, choć znajomy z banku twierdzi, że miesięcznie, owszem, to byłoby dość przyzwoicie. Palant.