Jeszcze 3 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

STAN WODY: Katowice

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

W centrum Katowic, na gruzach socmodernistycznego założenia alei Korfantego, pojawiła się jakość do tej pory w postkomunistycznej Polsce niespotykana. Nowa dzielnica kultury

I

Jedziemy do Katowic. To tu podobno w miejsce wydobytego węgla zsypuje się pod ziemię sztukę. To ważka społecznie i ekologicznie misja – za pomocą kultury uchronić region przed postępem górniczych szkód. W centrum Katowic faktycznie budynki walą się jeden po drugim. A jednak to nie katastrofalne skutki naruszenia równowagi geologicznej. Za tymi niszczycielskimi procesami stoją, owszem, siły natury, ale ludzkiej. Krajobraz zmienia się więc dynamicznie, ale – trzeba to jasno powiedzieć – w miejsce starego powstaje coś nowego. W Katowicach dokonuje się właśnie największa chyba tego typu operacja urbanistyczna ostatniego ćwierćwiecza w Polsce i być może również najbardziej odważna, bo terenem działania jest tu ścisłe centrum miasta. W dodatku jednym z frontów tej batalii jest stworzenie nowych przestrzeni dla sztuki. Pod ziemią.

Nowy gmach Muzeum Śląskiego jest inteligentnym przeciwieństwem monumentalnej i reprezentacyjnej architektury publicznej, to przestrzeń wykrojona w ziemi, a nie mniej lub bardziej efektowna bryła postawiona na jej powierzchni. Ten zabieg jest oczywiście uzasadniony symbolicznie i produktywny semantycznie. Teren dawnej kopalni obrócony w muzeum sztuki. Po sztukę, jak po śląskie czarne diamenty, zjeżdża się pod powierzchnię codziennej, miejskiej rzeczywistości. Czy to nie brzmi aż nazbyt dobrze? Zastanawiam się więc, jakie bardziej jeszcze inspirujące lub absurdalne wnioski można wysnuć z faktu ulokowania rozległych przestrzeni wystawowych na poziomach od -2 do -4? W sąsiedztwie nowego muzeum wzniesiono siedzibę Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia oraz Centrum Kongresowe, którego potężna, rozkawałkowana bryła, kusząco kojarząca się z przeskalowanym węglowym wyrobiskiem, jest właściwie bardziej kompozycją krajobrazową niż stricte architektoniczną. Praca z ziemią, z glebą, odkopywanie i zasypywanie, czołganie się po powierzchni, wspinanie na hałdy i spadanie w głąb biedaszybów – to wszystko pobudza wyobraźnię, zwłaszcza spragnionego wrażeń turysty. Teraz to wyjątkowe doświadczenie śląskiego surwiwalu przetłumaczone zostało na spektakularny architektoniczny kompleks, który ambitnie próbuje leczyć nasze kompleksy artystyczne.

II

Bohaterem katowickich podziemi w latach 90. był Ratboy. Pół człowiek, pół szczur, z przekonań politycznych punk-anarchista, z wyboru aktywista, który podjął się ambitnej misji prostowania społecznych wypaczeń towarzyszących ustrojowej transformacji po 1989 roku. Jego mieszkanie – wygodnie urządzony pokój z kuchnią i łazienką – mieściło się pod ziemią, w zaułkach miejskiej kanalizacji. Ratboy, bywalec giełd płytowych i klubowych koncertów, walczył ze skinami i okradał banki, by wspomagać domy dziecka. Ten pierwszy w III RP komiksowy superbohater był dzieckiem tzw. sceny undergroundowej – również w najbardziej dosłownym rozumieniu tego ostatniego słowa. Był w politycznej awangardzie, jego wizjonerski jak na tamte lata program dopiero teraz staje się faktycznie przedmiotem publicznej debaty (i zarazem patriotycznej kontrofensywy): faktyczny rozdział państwa i Kościoła, ograniczenie wpływu kleru na życie społeczne, ograniczenie wydatków na wojsko, podatek bankowy. Twórca Ratboya, Krzysztof Owedyk zwany Prosiakiem, odpracowywał obowiązkową służbę wojskową w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Katowicach, więc bogate metaforycznie środowisko rynsztoków, kanalizacji, tego, co na ziemi i pod ziemią, było mu dobrze znane.

Teraz, przemierzając podziemne sale nowego Muzeum Śląskiego, przypominam sobie czytane niegdyś z zapartym tchem przygody Ratboya i zastanawiam się, co robi dziś? Czy padł ofiarą budowlanego boomu, wygrzebany spod ziemi na łyżce koparki? Bo wbrew zwinnej metaforyce nowa architektura Katowic walczy z korzeniami – wyrwano wspaniałe betonowe kielichy dworca PKP, być może najbardziej niezwykłej budowli tego typu, jaka powstała w Polsce, a muzealne sale posadzono tam właśnie, gdzie rośliny i młodzi ludzie zwykli zapuszczać swoje korzenie, w undergroundzie. Przy okazji przebudowy Rynku odkopano też rzekę. Niby zawsze tam była, ale przykryta asfaltami wielopasmowej arterii. Teraz znowu zniknie, bo podobno jest zbyt brudna, by płynąć przez reprezentacyjne centrum. Za to nad nią, przez udostępniony dla pieszych Rynek przebiegać mają teraz wodne baseny powtarzające jej bieg. Podobnie jak w nowym budynku dworca, czy właściwie dworcowej przybudówce do centrum handlowego, odlano replikę brutalistycznych kielichów – ujmujący szacunek dla historii, tej mniej i bardziej odległej, wyraża się więc w zamianie oryginalnej tkanki na schludnie wyprodukowane pamiątki z przeszłości.

To ciekawe, bo jednocześnie Katowice intensywnie pracują nad swoim wizerunkiem, również medialnym. W niewymuszony, chociaż rzucający się w oczy sposób regeneruje się śląską tożsamość – mnoży gadżety, suweniry, biżuterię z węgla i ikoniczną architekturę grającą z postindustrialną scenerią, jak legendarny dziś loft Bolko.

III

Niedawna wystawa „Obrazy miasta” w katowickim BWA, którego budynek na razie oparł się buldożerom, w intrygujący sposób mierzyła się z kwestią specyfiki lokalnej fotografii i sztuki, a właściwie tego, w jaki sposób specyficzne otoczenie kulturowo-architektoniczne prowokowało i prowokuje tutejszych artystów. Poprzez ich prace śląskość jawi się jako szczególna kombinacja  architektury i kultywującego swoje obyczaje, również językowe, mieszczaństwa. Z jednej więc strony charakterystyczna figuracja popadająca w obsesyjną, już to karykaturalną, już to psychodeliczną poetykę, z drugiej analityczno-dokumentalne próby opisu śląskiego habitatu. A więc potoczny, ale nośny obraz Śląska: skłonność do dekoracyjnego nadmiaru i malownicza odrębność tradycyjnych wnętrz ze ścianami w rzucik malowany z wałka. W tym wszystkim ludzie – jak w „Zapisie socjologicznym” Zofii Rydet – ludzie we wnętrzach. I tu nagle archeologia drobnomieszczańskiej estetyki zaskakująco zbiega się z zajawkami współczesnej hipsterki. Trwająca właśnie wielka, muzealna wystawa Rydet w warszawskim MSN trafia znakomicie w kultywowane dziś zagadnienia zamieszkiwania, fascynację podglądaniem mieszkań znajomych i przyjaciół, wspólnego gotowania, życia w zgodzie z własnym domem.

Co może nieco zaskakujące, wystawa w BWA, miejscu odległym dziś od splendoru nowych inwestycji kulturalnych, podejmuje w dużo bardziej adekwatny i aktualny sposób kwestię artystycznej tożsamości i różnych strategii twórczego działania wobec miasta niż z pietyzmem zaaranżowane ekspozycje w nowym, podziemnym Muzeum Śląskim.

W Katowicach pracowali Bellmer i Szukalski, współtworzyli środowisko Urbanowiczowie i Ociepka. Górny Śląsk, silnie przywiązany do własnej swojskości, zawsze potrafił wypracować kulturową i artystyczną odpowiedź na procesy intensywnej modernizacji i industrializacji. Po wojnie jednym ze służących temu narzędzi była tzw. sztuka nieprofesjonalna, chętnie zresztą wspierana przez władzę, która hołubiła wszelkie przejawy aktywności dające się podciągnąć pod kulturę robotniczą. Śląską outsider art ogląda się z zapartym tchem. Być może chodzi tu o zaklinanie tego, co pod ziemią, co nieustannie naruszane było w poszukiwaniu węgla. Jakby tym wszystkim maszynom i nowym, betonowym gmachom trzeba było dla równowagi przeciwstawić świat demonów, fantastycznych stworów, religii i psychodelii. W tym sensie nowe Muzeum Śląskie jest idealnie usytuowane pomiędzy wyfedrowanymi pokładami węgla a modernizującym się miastem na powierzchni, między tym, co fantastyczne i domniemane, a tym, co racjonalne i oświecone. Nie przypadkiem też więc wystawa plastyki nieprofesjonalnej stanowi najciekawszą artystycznie część całej ekspozycji. Bo trzeba powiedzieć to wprost: infrastruktura została zmieniona, powstaje nowe miasto, ale sztuka – przynajmniej ta pokazywana w muzeum – za tą zmianą w żaden sposób nie nadąża, jest tu wręcz – jak przegląd sztuki polskiej XIX i XX wieku – nie na swoim miejscu, jakby zakonserwowana według peerelowskiego podręcznika do plastyki dla klas 6–8. To zresztą bardziej generalna kwestia: czy i jak nasza sztuka, muzealnicy i artyści poradzą sobie z nową skalą infrastruktury fundowanej ze środków europejskich i na europejską miarę krojoną? Muzeum Śląskie ma nawet swoją Turbine Hall – wydzielony, potężny, betonowy kub niemal 15-metrowej wysokości przeznaczony na projekty site specific w wielkiej skali. Galeria Jednego Dzieła. Oby się to dzieło działo.

IV

Intrygujące, że modernizacja, a właściwie transformacja przestrzeni miejskiej, której właśnie doświadczamy, dokonuje się kosztem poprzedniej, wcale nieodległej w czasie modernizacji z lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Rodzi to oczywiście pytanie, na ile motorem zmian jest autentyczna potrzeba ulepszenia przestrzeni, a na ile polityczny resentyment i potrzeba stworzenia godnej, materialnej reprezentacji nowego porządku.

Ale uwaga: w centrum Katowic, na gruzach socmodernistycznego założenia alei Korfantego, pojawiła się jakość do tej pory w postkomunistycznej Polsce niespotykana. Nowa dzielnica kultury, z Muzeum Śląskim, NOSPR i Centrum Kongresowym, łączy się z miastem komunikacyjnie, symbolicznie i wizualnie poprzez charakterystyczny kształt kultowego Spodka. Wspaniały pomnik architektury brutalistycznej robi wciąż świetne wrażenie, przeszedł też odświeżający lifting. To być może pierwsze takie rozwiązanie po 1989 roku, gdzie ważny, ikoniczny obiekt architektury peerelowskiej został w świadomy sposób wyeksponowany jako główny element nowego, obszernego założenia urbanistycznego.

Wzruszenie! Jestem weteranem dzieciństwa przeżytego w PRL-u i takie rzeczy robią na mnie wrażenie nie mniejsze niż dotyk szarej papierowej torby na kaszę i warzywa w niedawno otwartym sklepie spółdzielczym na dzielnicy. Szczerze, nie wierzyłem, że podprogowo zapamiętana kultura warzywniaków ze śliwkami i czereśniami pakowanymi do papierowych torebek tak szybko i tryumfalnie powróci po dwóch dekadach mocowania się z nowoczesnymi torbami foliowymi o różnym stopniu nieśmiertelności. I nie chodzi przecież o sentyment – szary papier jest po prostu przyjemniejszy w dotyku i nie zanieczyszcza środowiska tak jak plastikowe worki. Widok Spodka, wkomponowanego w nowy krajobraz architektoniczny, budzi więc wzruszenie, ale i zwyczajnie napawa szczęściem jak coś zapamiętanego jako naturalne, własne, zatracone, a potem niespodziewanie, cudownie odzyskane. Tak jak komiks o Ratboyu, wznowiony w 2012 roku przez Kulturę Gniewu. Anarchistyczna misja katowickiego superbohatera załamała się. Społeczeństwa nie udało się na razie zmienić, ale miasto tak, nad ziemią i pod ziemią. Pytanie, jaką alternatywę czy też afirmatywę zbudują współcześni artyści dla dokonującego się boomu inwestycyjnego? W tych ciekawych czasach, kiedy underground zajęto na potrzeby nowych muzeów?