Kinofilska łamigłówka

8 minut czytania

/ Media

Kinofilska łamigłówka

Marzena Falkowska

W grze „Immortality” młoda kobieta trafia do świata kontrolowanego przez mężczyzn. Ci wykorzystują jej niewinność i entuzjazm do własnych artystycznych czy erotycznych celów

Jeszcze 2 minuty czytania

Sama Barlowa musiało już chyba męczyć, że wszyscy nazywają jego gry interaktywnymi filmami, bo postanowił zrobić w końcu normalny film. A właściwie trzy filmy. Które przy okazji są też grą.

Uczulonych na artystowskie cudowanie mogę jednak uspokoić: choć może brzmieć to zawile, w rzeczywistości idea „Immortality” jest prosta, a obsługa gry intuicyjna. Oto bierzemy udział w projekcie, którego sednem są filmy z udziałem aktorki Marissy Marcel. Naszym zadaniem jest odkryć tajemnicę jej zaginięcia, przeglądając fragmenty trzech produkcji nakręconych między 1968 a 1999 rokiem, które nigdy nie doczekały się premiery.

Kto zna dwie poprzednie gry Barlowa – „Her Story”„Telling Lies” – poczuje się jak w domu. Znów mamy tu do czynienia z realizacją Godardowskiej zasady, że historia powinna mieć początek, środek i koniec, ale niekoniecznie w tej kolejności. Tym razem po nagraniach nawigujemy, stosując logikę cięć montażowych typu „match-cut”, które łączą tematycznie lub symbolicznie dwa różne ujęcia. Jeśli w danej scenie zainteresuje nas jakiś element, możemy wcisnąć pauzę i na niego kliknąć, a to przeniesie nas do innej sceny z jego udziałem. Obejrzane nagrania trafiają do archiwum – można do nich potem wracać i ponownie je analizować, przewijając albo oglądając fragmenty w zwolnionym tempie.  

„Immortality”, Half Mermaid. Gra na platformy PC (Microsoft Windows), iOS, Xbox Series X|S, dostępna od sierpnia 2022

Na wypadek gdyby nie wybrzmiało to dość wyraźnie: trzy filmy, które składają się na „Immortality”, to pełnoprawne, pełnometrażowe obrazy, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować osobno. Każdy jest hołdem dla konkretnej epoki amerykańskiego kina, zrealizowanym z dbałością o scenograficzne i produkcyjne szczegóły, łącznie z obowiązującym wówczas formatem obrazu. „Ambrosio” z 1968 roku to adaptacja gotyckiej powieści „Mnich”, w której znaleźć można echa takich dzieł jak „Satyricon” Felliniego czy „Diabły” Russella, ale też niskobudżetowych filmów sexploitation z tamtego okresu. „Minsky” z 1970 roku, kryminał osadzony w nowojorskim środowisku artystycznym, przywodzi na myśl „Klute” Pakuli, a występująca w roli femme fatale Marissa Marcel jako żywo przypomina Jane Fondę z tamtego filmu. Z kolei „Two of Everything” z 1999 roku, pokręcona historia gwiazdy pop i jej dublerki, nawiązuje z jednej strony do thrillerów erotycznych z przełomu wieków, z drugiej zaś – do dzieł Davida Lyncha, który jest zresztą ulubionym reżyserem Barlowa.

Efekt jest imponujący, a dla kinomanów wyłapywanie smaczków i nawiązań może być dodatkową grą w grze (dla ułatwienia twórcy udostępnili w serwisie Letterbox listę filmów, które zainspirowały „Immortality”). Ale to nie wszystko – poza fragmentami trzech fabuł dostępne są też klipy ze zdjęć próbnych, nagrania zza kulis i urywki wywiadów w talk-show. We wszystkie, nawet pozornie banalne, wplecione są subtelne tropy, które mogą pomóc w odkryciu losów Marissy Marcel. Te archiwalne materiały – od mizoginistycznych żartów rzucanych zza kamery, przez stylizowanego na Hitchcocka reżysera, przez członków ekipy poprawiających w środku sceny zgrzebne efekty specjalne, po flirtujących ze sobą między ujęciami aktorów – nadają grze dodatkowy autentyzm.

„Immortality” „Immortality”

Co kryje się pod tą efektowną powierzchnią? Pierwsza warstwa to sens samych filmów – splot religijności i pożądania w „Ambrosiu”, przemocy i sztuki w „Minskym”, sławy i tożsamości w „Two of Everything”. Druga to historia Marissy. Odbijają się w niej najlepsze i najgorsze strony Hollywood, ze wskazaniem na te drugie – po początkowej euforii szybkim awansem do statusu gwiazdy przychodzi czas na zderzenie z drapieżnością i cynizmem przemysłu filmowego. Trochę jak w „Blondynce” Andrew Dominika – młoda kobieta trafia do kontrolowanego przez mężczyzn świata, którzy wykorzystują jej niewinność i entuzjazm do własnych artystycznych czy erotycznych celów. Różnica jest taka, że tym razem sami musimy się trochę pobrudzić. Równie ekscytujący co niewygodny voyeuryzm, który pobrzmiewał już w „Her Story” i „Telling Lies”, przyjmuje tu jeszcze bardziej zaawansowaną formę. Kiedy klikamy na odsłoniętą pierś aktorki, żeby przenieść się do innej sceny, w której ważną funkcję pełni nagość, filmowy male gaze eskaluje w coś na kształt male touch. I choć Marissa bynajmniej nie jest tylko ofiarą – w niejednej scenie widzimy, jak wciela się w rolę uwodzicielki i czerpie przyjemność ze swoich podbojów – świadomość tego, jak wygląda układ sił w prawdziwym świecie i jak często seksualność młodych kobiet wykorzystywana jest przeciw nim samym, pozostawia pewien niesmak i dodatkowo komplikuje wymowę historii, którą odkrywamy.  

„Immortality” ma też warstwę trzecią, schowaną najgłębiej. W niektórych scenach pod ścieżką dźwiękową pojawia się basowy pomruk, który sygnalizuje, że ściana oddzielająca różne wewnątrzgrowe rzeczywistości robi się cieńsza. Przewinięcie nagrania w odpowiednim tempie – o wiele wygodniej niż myszką jest grać padem, który wówczas zawibruje – pozwoli przejść na chwilę na drugą stronę. Więcej nie zdradzę, bo to zepsułoby frajdę – dość powiedzieć, że odkrycie tej warstwy pozwala częściowo wybaczyć grze jej banalny tytuł. 

„Immortality” ukazało się pierwotnie w wersji na komputery PC i konsole Xbox Series X/S, a parę miesięcy później (w listopadzie 2022) dodatkowo w ramach growej usługi Netflixa – abonenci serwisu mogą pobrać tytuł za darmo na urządzenia mobilne. Krok w stronę świata filmu jest jak najbardziej uzasadniony, zwłaszcza że Netflix nie od dziś zapuszcza się w rejony interaktywnego storytellingu. Tradycyjnie zorientowani kinomani, którzy cenią sobie autorską, niezakłóconą ingerencją odbiorców wizję, mogą kręcić na te eksperymenty nosem. Jeśli jednak lubią filmy skonstruowane jak łamigłówki, istnieje spora szansa, że tajemnica Marissy Marcel wciągnie ich bez reszty. I analogicznie – gracze przyzwyczajeni do typowych growych mechanik mogą sarkać na zbytnią pasywność „Immortality”, ale miłośnikom otwartych światów powinna odpowiadać spora swoboda w drodze do celu i wartość w gubieniu, raz na jakiś czas, tej drogi. Na poziomie koncepcyjnym gra Barlowa przypomina ostatnią „Zeldę”, która nie prowadzi za rączkę ani nie przytłacza mapą z setkami punktów do sprawdzenia, tylko stawia na naturalną ciekawość przy eksploracji świata przedstawionego.

„Immortality”„Immortality”

Jedyna rzecz, która mi w „Immortality” zgrzyta, nie ma związku z samą grą. Jest to sposób jej funkcjonowania w mediach. Dotychczas używałam określenia „gra Sama Barlowa”, trochę z premedytacją, a trochę dlatego, że tak jest właśnie promowana, choć stoi za nią kilkuosobowe studio Half Mermaid, które założył w 2017 roku. Przy „Immortality” pracowali też współscenarzyści Amelia Gray (m.in. „Mr. Robot”), Barry Gifford (m.in. „Zagubiona autostrada”) i Allan Scott (autor m.in. scenariuszy do kilku filmów Nicolasa Roega), nie wspominając o grupie producentów i programistów. No i samej gry nie byłoby bez aktorów i aktorek, wśród których wybija się debiutantka Manon Gage w roli Marissy oraz hipnotyzująca Charlotta Mohlin (obecna w warstwie trzeciej), znana m.in. z „Czystej krwi”.

A jednak można odnieść wrażenie, że tylko jeden z twórców ma twarz. Materiały prasowe „Immortality” zawierają trzy katalogi – jeden ze zrzutami ekranu, drugi ze zwiastunem, a trzeci ze zdjęciem Sama Barlowa, który dodatkowo w wywiadach chętnie stylizuje się na auteura. Jak na grę, która krytycznie komentuje ideę artystów (płci męskiej!) pragnących żyć wiecznie dzięki swoim dziełom, i to kosztem innych ludzi, wygląda to trochę niezręcznie.