PIĘKNA PORAŻKA:  Wolałbym nie
Edward Hopper, "Office in a Small City", 1953 / The Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

PIĘKNA PORAŻKA:
Wolałbym nie

Maria Poprzęcka

„Artyści bez dzieł” Jouannais'go to książka zwrócona przeciwko współczesnemu rynkowi, który każe artyście produkować i sprzedawać, aby dowodzić swego istnienia

Jeszcze 2 minuty czytania

«Kopista Bartleby. Historia z Wall Street» (1851) ze swoją tajemniczą formułą «I would prefer not to» jest jednym z najczęściej komentowanych przez współczesnych filozofów tekstów literackich” – czytamy na skrzydełku nowego tłumaczenia opowiadania Hermana Melville’a, które wzbogacono o eseje Gilles'a Deleuze’a i Giorgia Agambena. Nieszczęsny kopista, który nigdy nie wychodzi z biura, nic nie czyta, nic nie pije i na każde zlecenie lub prośbę odpowiada zawsze tymi samymi słowami, „wolałbym nie”, nie tylko zrobił zastanawiającą karierę we współczesnej humanistyce. W jego cieniu nie tylko filozoficznie rozważa się o „możności niemocy”. Sztuka i literatura mają swoich Bartlebych. Formuła „wolałbym nie” – wycofanie się z twórczości, zaprzeczenie jej sensu i potrzeby, twórcza niemoc – okazują się mieć zaskakujące miejsce i znaczenie w sztuce XX wieku. Zaś artyści, którzy nie wytwarzali tekstów i przedmiotów, odcisnęli wielki wpływ na swoją epokę.

Błyskotliwa książka Jeana-Yves'a Jouannais „Artistes sans oeuvres” przynosi rodzaj zbioru żywotów „artystów bez dzieł”, któremu autor dał melville'owski podtytuł „I would prefer not to”Autora interesują artyści, którzy z takich czy innych powodów niczego nigdy nie stworzyli bądź zapadli w pustkę, niebyt, nicość. „Ile rojeń, ile systemów myślowych, ile intuicji, ile zdań istotnie nowych umknęło zapisowi? Ile inteligencji wybrało wolność, służąc tylko syceniu i ozdobie życia, nie podporządkowując nigdy projektów strategiom uznania, reklamy, produkcji? Wielu twórców wybrało nie-tworzenie, lub dokładniej, nie dając się uwieść konieczności udowadniania swego statusu artysty, zadowoliło się nim samym, żyjąc dla siebie, dla otoczenia, czy to w duchu czystego konceptualizmu, czy w estetyce wspólnie przeżywanej codzienności”. Jako przykłady Jouannais przywołuje: „milczenie Marcela Duchampa, sztukę bez przedmiotów Jacques'a Vaché, nienapisane powieści Féliciena Marboeufa, «Muzeum Obsesji» Haralda Szeemanna, introwersyjne pisarstwo Josepha Jouberta, skandale Artura Cravana, pospieszne życie Edie Sedgwick, femme fatale Velvet Underground. Ta konstelacja twórców bez poświadczonej muzealnie produkcji, myślicieli bez korpusu pism, gwiazd, które nigdy nie dały okazji zabłysnąć, okazuje się a priori niewidzialna”. Jouannais, parafrazując Flauberta, interesuje się dziełem „wszechobecnym, lecz niewidzialnym”. Obok pisarzy bez pism, malarzy bez obrazów, oryginałów, dandysów i dziwaków wprowadza postaci fikcyjne (jak Bouvard i Pécuchet i oczywiście Bartleby) czy fantazmatyczne (jak Félicien Marboeuf).

Z żywotów nieartystów wyłania się kilka biograficznych topoi. Pierwszy to paraliż spowodowany zetknięciem z pisarską wielkością. Tu modelem jest Félicien Marboeuf, którego ojciec był przyjacielem Flauberta. Wielki pisarz, dedykując nieśmiałemu młodzieńcowi egzemplarz „Szkoły uczuć”, wyznał, że był on dlań pierwowzorem postaci Fryderyka. Sprawił tym tak piorunujące wrażenie, że Marbouef, nie czując się na siłach sprostać doskonałości pisarstwa Flauberta, wycofał się z marzeń o pracy literackiej. Kandydat na pisarza miał tak idealistyczną koncepcję literatury, że nie wierzył, aby człowiek, kimkolwiek by był, miał geniusz zdolny nadać jej formę.

Jean-Yves Jouannais „Artistes sans
oeuvres. I would prefer not to”
. Gallimard,
1997
O drugim, bardziej tragicznym wcieleniu podobnego przypadku pisze mistrz erudycyjnego kolażu literackich odwołań i asocjacji Enrique Vila-Matas. Jego „Bartleby i spółka” to literackie rozwinięcie idei „pisarzy bez dzieł”. Chodzi o osobę Clémenta Cadou, młodego człowieka, którego aspiracją było zostać pisarzem. Chłopak był zdolny, oczytany, znał i podziwiał twórczość Gombrowicza. Gdy miał lat piętnaście, Gombrowicz znalazł się właśnie w Paryżu, więc dbali o karierę syna rodzice, znający polskiego pisarza z lat 50. z Buenos Aires, zaprosili go na kolację. Jednak Gombrowicz podziałał na młodego człowieka tak obezwładniająco, że nie tylko nie nawiązała się żadna rozmowa, ale chłopiec poczuł się jak mebel w salonie i stracił wszelkie nadzieje zostania pisarzem. Natomiast zaczął malować. Malował jednak wyłącznie meble, niezmiennie tytułując ich wizerunki „autoportret”. Zmarł młodo, nawet w epitafium każąc nazywać się „meblem”. Jego dziwnemu przypadkowi Georges Perec poświęcił tekst „Portret artysty widzianego jako mebel, zawsze”.

Szczególnym przypadkiem paraliżującego dążenia do doskonałości był Joseph Joubert. Zaprzyjaźniony z wielkimi (i płodnymi) pisarzami swojej epoki – Diderotem, potem Chateaubriandem, heroicznie odpierał ich nalegania, aby przerwał milczenie. Ideałem Jouberta była maksymalna lapidarność. Chciał minimum słów nadać maksimum znaczenia, zamknąć całą książkę w jednej stronicy, cała stronicę w jednym zdaniu, a to zdanie w jednym słowie. Analizując siebie, w sekretnym dzienniku zapisał zdanie, mogące być życiową i artystyczną dewizą wielu artystów XX wieku: „Człowiek powinien upodobnić się do sztuki, nie stając się podobnym do żadnego dzieła”.

Inny model „artysty bez dzieła” to silna osobowość, pozornie nietwórcza, lecz „wywierająca dominujący wpływ na swoją epokę”. Taką postacią był młody samobójca Jacques Vaché, który był autorem hasła „sztuka to głupstwo!” oraz listów do Louisa Aragona i André Bretona. Ten ostatni opublikował je wraz z kilkoma poświęconymi mu esejami. Vaché – pisał Breton – „podpalił wielkie połacie dziewiczych lasów”. Zaś w „Manifeście surrealizmu” wyznawał: Vaché jest surrealistą we mnie”.

„Artyści bez dzieł” Jouannais'go to nie tylko, skądinąd fascynujący, zbiór opowieści i anegdot o ekscesach niespełnionych geniuszy, zmiażdżonych rzeczywistością marzycieli, anarchicznych antytwórców, szalonych ekscentryków i burzycieli artystycznych porządków. To książka z tezą, gwałtownie zwrócona przeciwko współczesnemu mechanizmowi rynkowemu, każącemu artyście wciąż produkować i sprzedawać, aby dowodzić swego artystycznego istnienia. „Z jednej strony są artyści, z drugiej strony ludzie, którzy tracą czas, próbując dowodzić, że są artystami.” Autor sięga tu po porównanie Marcela Duchampa, odrzucającego „sztukę” i produkcję „dzieł”, i wziętego malarza Pierre'a Soulages, reprodukującego bez końca własne „sulaże”. Nawet jeśli Jouannais myli się co do postawy Duchampa, jego romantyczno-konceptualna idea „sztuki czystej” ujmuje, jak każda szlachetna utopia.

„O Bartleby! O Ludzkości!” – tak patetycznie kończy Melville opowiadanie o kopiście, uświadamiając doniosłość i niezłomność jego „wolałbym nie”. W sporządzonym przez Vila-Matasa korowodzie „ludzi sparaliżowanych absolutnym wymiarem każdej twórczości” prezentują się zarówno twórcy, którzy dobrowolnie zaniechali twórczości (jak Rimbaud), autorzy od jakiegoś momentu dotknięci pisarską niemocą (jak Salinger), porzucający pisanie z powodu choroby psychicznej (jak Hölderlin czy Robert Walser) lub uzależnienia narkotycznego (jak De Quincey), pozostawiający po sobie zbiór niedokończonych tekstów (jak Kafka), zmagający się z trudem wyrażania własnych myśli (jak Wittgenstein), wreszcie pisarze potencjalni, którym nigdy nie udało się zrealizować żadnego pisarskiego zamysłu (jak Joubert). To tragiczna lista porażek, negacji, niespełnień, lęków, poronień, ucieczek, świadomych rezygnacji. Ale zarazem lista wielkich nazwisk nowoczesnej kultury. Albowiem – by zacytować na koniec zdanie z piszącego o Bartlebym Agambena:

Jedyną gwarancją prawdziwości tego, czym jesteśmy, jest paląca świadomość tego, czym być nie możemy, zaś wartość naszemu działaniu nadaje jedynie trzeźwe spojrzenie na to, czego nie możemy lub możemy nie robić.  


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.