PIĘKNA PORAŻKA:  Panna Nikt
Stanisław Ignacy Witkiewicz / fot. Józef Głogowski,1931 rok

PIĘKNA PORAŻKA:
Panna Nikt

Jan Gondowicz

Boy w przypisach do „Słówek” opowiada, jak pewna lwowianka w Rzymie, spytana, czy widziała już Colosseum, odrzekła: „Ja w takich lokalach nie bywam”. W takim to miejscu uciech Staś Witkiewicz poznał pannę W.

Jeszcze 4 minuty czytania

Zastrzegam: to nie moja opowieść. Należy do profesora Janusza Deglera, który wpadł na myśl, by „622 upadki Bunga” wydać z ilustracjami autora. Czyli z cyklem rysunków z kluczem, znanych jako „potwory”, i zdjęciami z lat romansu Stasia Witkiewicza z Ireną Solską. W równym stopniu historia ta należy do Stefana Okołowicza, który te ilustracje dobrał i zajął się pierwszy osobą, o której będzie mowa. Jednakże, jak na badaczy przystało, obaj panowie unikają słów „może”, „prawdopodobnie”, „chyba”. Ja chcę tę rzecz dopowiedzieć tak, jak się jej domyślam. Niech mi witkacologia wybaczy. Wkrótce da się porównać wersje: książka jest w druku.

Znacie życiorys Witkacego? To starczy telegraficzny skrót: około połowy stycznia 1905 roku dwudziestoletni Staś informuje ojca, który przebywa w Lovranie, że przenosi się do Krakowa. Ambicje malarskie to pretekst. Pod Giewontem zaczęła mu – sądzę – doskwierać męska konkurencja. Zakopane stało się sztabem i kryjówką działaczy nadciągającej rewolucji. Cóż śliczny chłopiec w aksamitnym wdzianku, syn sławnego ojca, obiecujący malarz zimowych widoczków, przeciwstawić mógł w salonie sanatorium Dłuskich wąsatym, milkliwym „hiperrobociarzom”, gotowym rzucić bombę na policmajstra lub stanąć z brauningiem w dłoni przeciw szarży kozaków? Ach, te spojrzenia panien! Dość poczytać Daniłowskiego, młodą Nałkowską, Struga...

W Krakowie natężenie heroizmu na metr kwadratowy słabnie. Aliści Staś ma ze sobą rewolwer z biurka taty. I pisze ojcu, że zmierza za kordon, „do powstania”. W liście z 29 stycznia Stanisław Witkiewicz w panice wybija mu z głowy ten pomysł. I jeszcze: „z rewolwerem żadnych zabaw – oglądań i pokazywań piękności kul stożkowych...”. Syn wobec tego obraża się na rewolucję i ku zgorszeniu rodzica nie przyjmuje odtąd jej wypadków do wiadomości.

11 lutego Staś wynajmuje pracownię na Topolowej 24, za torami. Lecz zamiast wziąć się za twórczość, około 20 marca jedzie z nagła do Włoch śladem ukochanej, z którą wiąże go dwuletni już, bolesny romans. Owej Ewie Tyszkiewiczównie oświadcza się we Florencji, w galerii Uffizi. Lecz wirtualny teść, Stanisław Tyszkiewicz, jest nieugięty. Jak się zdaje, Staś przy okazji usłyszał coś o chudopachołkach Witkiewiczach, bo późniejszy Witkacy nie przepuści okazji, by dopiec arystokratom. Co mówi o powyższym ojciec? „Niech Ci się nie zdaje, żeś nic niewart dlatego, że Cię spotkało nieszczęście...”. Co mówi powieść? „Otóż pamiętasz, w jakim byłem stanie, kiedy stary Bazyli Ostrogski zażądał ode mnie, abym wyrzekł się wszelkich marzeń o córce jego, księżniczce Isis”. Isis – kryzys.

Jako Napoleon / fot. Stanisław Langier, lata 30.I teraz się zaczyna. Reakcją na upokorzenie, jaką przyniosła Stasiowi amore casto, jest niezwłoczne zbrukanie się amore profano. „Chciałem do reszty wytracić w sobie wszystko, co było jeszcze we mnie wartościowym” – deklaruje Bungo. Co w praktyce oznacza, że Staś zmienia adres. 1 maja ojciec – widać powiadomiony – błaga, by nie zaniedbał dezynfekcji mieszkania. „Jak myślę o tym brudnym podwórku, przez które musisz chodzić...”. Tamto przyzwoite mieszkanie naraiła mu towarzyszka życia ojca, pani Dembowska, tkwił tam pod okiem znajomych. Teraz ojciec cały miesiąc będzie żądał od syna odwiedzin u pani Dembowskiej. Której notabene Staś zawdzięczał fundusze na wyjazd. Ale Staś nie ma chęci na przesłuchanie. I trudno mu się dziwić.

 Nowy adres był więc lokum po suchotniku. Ale ojciec nie wiedział, że syn zamieszkał w nim z nieznaną nam z imienia ani nazwiska panną W. Ściślej – zamieszkał u niej. Bo coś mi się zdaje, że nieboszczyk był jej poprzednim kochankiem. Teraz znalazła sobie nowego jelenia. Tak podpowiada scenariusz podobnych związków.

Osoba zwana w korespondencji z przyjacielem Stasia, Adziem Lilpopem, panną W. (Walercią, a może, jak bohaterka noweli Sewera, Wiktą?) nie była jednak krakowską gryzetką. W powieści występuje bowiem jako „Lola Montez od Friedmana”. Zaś Adolf Friedman to postać realna. W roku 1903 – pisze w swojej przedmowie do „Słówek” Boya Tomasz Weiss – otworzył w Krakowie przy ulicy Zielonej 17 (dziś Sarego) kabaret Colosseum, później nazywany Apollo. Ale Weiss się myli.

W dziejach krakowskiego „Życia”, jeszcze za redakcji Ludwika Szczepańskiego, zdarzył się fakt, który rzuca światło na ten lokal. Otóż w numerze 13 z roku 1898 czytamy: „»Życie« nr 12 uległo konfiskacie z powodu echa Tingel-tangle, które, w sposób zresztą bardzo umiarkowany, pozwoliło sobie zwrócić uwagę na nieraz niewłaściwe zachowanie się przedstawicieli c. k. armii czynnej, piechotnej, kawaleryjskiej i artyleryjskiej w »Odeonach«, »Friedmanach« i tym podobnych przybytkach podkasanej muzy. Zamknięto nam coprędzej usta konfiskatą; pp. przedstawiciele Marsa, Kruppa i Mannlichera mogą zatem i nadal swobodnie masakrować »cywilów« i dopuszczać się wojowniczych »krawali« [mordobić]. W konstytucyjnym państwie, za jakie uchodzi Austrya, wolno krytykować rząd i stawiać ministrów w stan oskarżenia – jeden Säbelschlepper [szablowłók] jest nietykalny i stoi ponad opinią”. Jak z tego wynika, Colosseum już wtedy istniało. A kiedy zmieniło nazwę na Apollo? Ano, jak nic po 7 sierpnia tegoż 1905 roku, w którym właśnie jesteśmy, gdy to austriacki garnizon wyprowadzono z Wawelu. Po stracie najcenniejszych klientów Friedman przeniósł interes do Lwowa. Boy w przypisach do „Słówek” opowiada, jak pewna lwowianka w Rzymie, spytana, czy widziała już Colosseum, odrzekła: „Ja w takich lokalach nie bywam”. W takim to miejscu uciech Staś poznał pannę W.

Autoportret z samowarem, 1917Powieściowe przezwisko zdaje się wskazywać, że panna W. była, jak historyczna Lola Montez, tancerką. Równie „hiszpańską” jak ona, a to – jak myślę –z racji wykonywania świeżo sprowadzonego i sensacyjnie nieprzyzwoitego (w Krakowie), kultowego zaś w kręgu Zielonego Balonika tańca maczicza. W doborze powieściowego miana pobrzmiewa też ironia wobec „artystki”, która trafiła w lepsze towarzystwo dzięki nie całkiem artystycznym walorom. O prawdziwej Loli Montez wszystkie świadectwa podają, iż niedostatki choreografii rekompensowała erotyczną prowokacją.

Z równoległej lektury listów i powieści wyłania się istna katastrofa – pierwszy punkt zwrotny w burzliwej biografii przyszłego Witkacego. Punkt godzien tej nazwy, bo trwał zaledwie miesiąc. 25 maja bomba pęka: do ojca dociera, że syn ma utrzymankę. Co znamienne, ów czysty duch w żywe oczy kłamie synowi, że list Adzia Lilpopa, wysłany przez pomyłkę z Warszawy do Zakopanego (gdzie ojciec tymczasem przybył) otworzył przypadkiem. „Otworzyłem list Adzia nie spojrzawszy dokładnie na adres, myśląc, że mi coś donosi o pani Dembowskiej, i dopiero zacząwszy czytać, przekonałem się o pomyłce. Daruj niedyskrecję, która mi odsłoniła trochę szerzej tę fatalną sprawę...”. Trochę szerzej – czyli krążyły już plotki... Stąd to po przeczytaniu nagłówka, który musiał brzmieć „Drogi Stasiu” lub podobnie, ojciec-dżentelmen bynajmniej nie przerwał lektury.

W pierwszej chwili furia Witkiewicza spada na młodego Lilpopa, przed którym syn nie ma tajemnic. W zaaranżowaniu tego związku widzi intrygę młodego utracjusza, który – jak pisze – lubuje się w reżyserii życia przyjaciół wedle literackich wzorów. Łatwo domyślić się, jaki wzór stanął w owej chwili przed oczyma ojca: „Karykatury” J. A. Kisielewskiego (wydane w 1903), historia studenta, który łamie sobie życie, wiążąc się i prokurując sobie dziecko z osobą z ludu. „Dopóki nie stało się większe nieszczęście, odejdź” – zaklina przerażony Witkiewicz. „Ty tę pętlę chcesz założyć za marne ułatwienie ujścia instynktów”! Wpadka Stasia z tinglówką, nawet nie-góralką, zniszczyłaby reputację nie jego, lecz ojca. Przy czym ojcu ani przyjdzie na myśl, że może być gorzej. „Preparatu 606” jeszcze nie było...

W liście, noszącym charakter dyplomatyczno-perswazyjny, stary Witkiewicz zdobywa się na tony cynizmu i pogardy klasowej, o jaką trudno go było posądzać. Radzi synowi, by wykręcił się z ewentualnych zobowiązań jako przejawu młodzieńczej niedojrzałości. Aż trudno to czytać. Straszy go, że przyczynia się do upadku „biednej kobiety”. Bo „na tej drodze ją czeka tylko ta straszna przepaść domu rozpusty pod dozorem policji”. Hańbę seksualnej eksploatacji (lumpen)proletariuszki Staś winien zmyć działalnością penitencjarną, osobiście kierując nieszczęśnicę do magdalenek. „Są w Krakowie gdzieś ludzie czy zakłady, które pomagają kobietom do wydobycia się z tej nędzy życia”. Staś ma natychmiast posprzątać!

Co Staś odpisał, wiadomo, bo 27 maja ojciec tłumaczy: „Masz zupełną rację, [...] ta kwestia nie została dotąd rozwiązana przez żadne systemy społeczne i nie rozwiążemy jej my z Tobą tak na poczekaniu”. Ta kwestia – to popęd płciowy, którego objawienie się w synu ojciec-idealista tak niespodzianie odkrył. „Trzeba jednak dążyć do tego, żeby człowiek nie staczał się” – pisze bezradnie, konstatując tyleż własną niekompetencję wobec siły w życiu ludzkim dość elementarnej, ile fiasko swego wielkiego pedagogicznego projektu pod nazwą „Staś”. Po czym, zebrawszy siły, zarzuca zniżającemu wysokie ideały synowi filisterstwo, nie wiedząc jeszcze, jakim filistrem stanie się sam dwa dni później, w liście z 29 maja.

Tam bowiem gratuluje synowi wyzwolenia: „widzę zdjęte z Ciebie pęta”. Nie Staś więc je zerwał, lecz zdjął je z niego ktoś trzeci. Bo jeśli czytać między wierszami, ktoś zjawił się z propozycją nie do odrzucenia, by „dobra polska kobieta” (jak to brzmi!) wydaliła się, dla uniknięcia „zguby”, do Ameryki. A zatem, inaczej mówiąc, ktoś zjawił się u niej z pieniędzmi i „szyfkartą”. Panna W. zaś ofertę przyjęła i w dniu datowania listu była już w drodze do Hamburga lub Bremy. „Szlus-fajt”, jak zwykł mawiać Witkacy. Kto się okazał tak sprawny, a raczej, jakie dźwignie wprawili w ruch Witkiewiczowie, trudno dociec, lecz wiadomo, że stary Witkiewicz niejednej grubej rybie zaprojektował (za darmo!) chałupę. Rozwiązanie to sfinansował zapewne „Juliusz Kossak“ w drugim, powiększonym wydaniu. „Oby tylko w Ameryce nie trafiła na złych i przewrotnych ludzi” – konkluduje obłudnie ojciec. 

Centrum Sztuki WRO

I w kolejnym liście, z 2 czerwca: „Cieszę się bardzo, że już się skończyło z panną W. i że tak się skończyło”. Ale się nie skończyło. „Biedna, ciemna kobieta” zostawiła Stasiowi pamiątkę. Jeszcze 4 czerwca ojciec niczego się nie domyśla. Druga bomba pęka 6 czerwca za sprawą niedyskrecji zakopiańsko-krakowskiego doktora Edwarda Majewicza, zwanego Majuniem, a w powieści Riexenburgiem, do którego zwrócił się Staś. Tym razem ojciec mężnie przyjmuje cios. „Nie trzeba myśleć, że jest to rzecz błaha. Choroba ta ma również przy zaniedbaniu ciężkie następstwa” – pisze rzeczowo o nienazwanym, nawet w tak intymnej korespondencji, schorzeniu. „Dla ukrycia się z tym – nie można narażać życia” – zauważa później, nie bez urazy, lecz słusznie. I dodaje godne Zapolskiej: „Mama o tym nie wie”.

Jak wiadomo, rzeżączka, zwana podówczas tryprem, objawia się po dziesięciu dniach, co stawia w kiepskim świetle obyczaje panny W. Potwierdza to powieść: „po miesiącu” Bungo zostawia Lolę pod opieką Edgara Nevermore (poza fikcją: Bronia Malinowskiego), który „za mało jej widać pilnował, bo zapadł na swoją ósmą z rzędu chorobę chroniczną i musiał wyjechać do Afryki”. Urocza niedyskrecja...

Wróciwszy, Bungo od razu „wpada na doskonale wytresowane łono sympatycznej Loli”. Lecz wkrótce doktor Riexenburg wyjawia mu sekret Edgara. W powieściowej amplifikacji przeżytej przez autora zgrozy Bungo traci przytomność, po czym błądzi po mieście, pijąc w każdym barze, by „zabić w sobie widzenie życia zniszczonego przez okropną chorobę”. Następnie dokonuje na Loli rękoczynów (wyrzucając ją na schody niczym „jakąś niekształtną marmoladę”) i jak na masochistę przystało, przez szereg wieczorów oddaje się lekturze użyczonego przez doktora traktatu o chorobach skórnych. Nie wadzi mu to uprawiać z kochanką-samarytanką, Donną Querpią, gier erotycznych, z konieczności ograniczonych do „potwornego całowania”. Jednakże, w przeciwieństwie do swego twórcy, Bungo nie choruje. Widać w pojęciu autora pewne fakty przekraczały granicę autobiograficznych wyznań.

Lola Montez, postać w „Bungu” epizodyczna, upamiętnia fiasko idealnego związku ojca z synem. „Bądź wzniosłym, przed sześćdziesiątym szóstym rokiem nie oświadcz się żadnej damie” – poucza ojciec. „Nie jestem anemicznym i pokornym idiotą!” – replikuje syn. I tak już między nimi zostanie. Jak zwykle, ostatnie słowo ma ojciec, moralizując obrzydliwie w liście z 14 czerwca na temat Akademii i życia: „Nie Twoje miejsce między tymi głuchoniemymi żydkami [tak został nazwany uczeń Stanisławskiego Abraham Neumann], Filipkami [inny uczeń Stanisławskiego, Stefan Filipkiewicz]”. Także „w życiu panna W. powinna Cię raz na zawsze od tanich uciech oduczyć”. Jakby Stasiowi szło o uciechy! „Można jeść z głodu tanie pomyje – grzmi mentor – ale nie wolno jest pić pomyj ducha”. A przecież ta erotyczna przygoda była właśnie głodem ciała! Co znaczy, że dla ojca duchowe jest wszystko i nie pojmą się nigdy. Już za rok Staś zacznie mocno Stanisława trwożyć. W sprawie panny W.odebrał lekcję okrucieństwa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.