Jeszcze 3 minuty czytania

Sofija  Andruchowycz

REAKCJE OBRONNE: Herstoria

Sofija Andruchowycz

Sofija  Andruchowycz

Odkąd Rosja rozbudziła w świecie zainteresowanie Ukrainą, o swoim kraju opowiadają i dają świadectwo przede wszystkim ukraińskie kobiety


Siedzi po drugiej stronie przejścia – niewysoka, z włosami gładko zaczesanymi do tyłu, ubrana w modną czarną bluzkę i szerokie czarne spodnie. Często i dużo rozmawia przez telefon – jest zorganizowana, energiczna, jej niski głos brzmi bardzo pewnie. Komuś raportuje, jak się miewa. Innemu obiecuje, że wkrótce wróci, i dokładnie opisuje zawartość lodówki. Jeszcze komuś długo i szczegółowo tłumaczy, jak dbać o bukszpan. Jej wskazówki są przejrzyste i proste: jedno wiadro wody na jeden metr wysokości rośliny.

Pogranicznik zbiera paszporty, porównuje każdą fotografię w dokumencie z twarzą jego właścicielki. Autobus, jak zwykle ostatnio, wypełniony jest samymi kobietami, jeśli nie liczyć jednego samodzielnie podróżującego nastolatka (jedzie odwiedzić mamę) i pięcioletniego syna jednej z pasażerek, a także kierowców. Przed nami kolejne dziesięć autobusów. Z okna widać wyłącznie kobiety: przechadzają się tam i z powrotem, rozprostowują ścierpnięte nogi, zbierają się w grupki albo samotnie palą papierosy. Przed męską toaletą cierpliwie czeka kolejka kobiet.

Pogranicznik wpatruje się w paszport podany przez kobietę w czerni.
– Kiedy opuściła pani tymczasowo okupowane terytoria? – pyta niespodziewanie.

Autobus ogarnia pełna napięcia cisza. Nikt nawet nie drgnie, głowy i plecy znieruchomiały, ale duszne powietrze we wnętrzu jeszcze bardziej się zagęszcza od skoncentrowanej uwagi. Ciekawość i ostrożność. Niepokój.

– W 2014 – odpowiada zdecydowanie kobieta. Mówi teraz jeszcze głośniej – wyraźnie po to, żeby usłyszeli to wszyscy bez wyjątku. Chce pokazać, że niczego się nie boi, że nie ma nic do ukrycia. W jej głosie brzmi wyzwanie.
– A kiedy zamierza pani wracać? – równocześnie z powagą i ironią kontynuuje przesłuchanie chłopak w mundurze.
Znów milczenie.
– Po zwycięstwie, oczywiście. – Kobieta bardzo stara się powiedzieć to po ukraińsku.
– A dokładnie po czyim zwycięstwie i nad kim? – dociska pogranicznik.

Cisza, która zapada tym razem, jest tak głęboka, że zaczyna przypominać przepaść.
– Zaraz. Sekundę. Proszę poczekać. Coś panu pokażę. – Głos kobiety staje się nieco przygłuszony, jakby coś nagle spadło jej na piersi. Znów mówi po rosyjsku.
Znajduje coś w swoim telefonie i obraca ekran do pogranicznika.
– Tutaj – mówi.

Młody człowiek patrzy w milczeniu. Jego głowa opadła tak nisko, że podbródek zdaje się dotykać piersi.
– Wie pan, kto to jest? – pyta kobieta. Pogranicznik nie odpowiada. Jakby znał odpowiedź. Jakby nie chciał, żeby ta odpowiedź wybrzmiała.
– To moje dzieci – mówi kobieta.
– Przepraszam – odzywa się wreszcie chłopak. – Proszę mi wybaczyć.

Kobieta zdążyła już schować telefon i siedzi teraz w milczeniu, odwrócona twarzą do okna. Wygląda na spokojną i obojętną. Najwyraźniej zapomniała o tym miłym chłopcu w mundurze. Najwyraźniej tak zagłębiła się we własnych myślach, że całkowicie przestała go słyszeć.

Chłopak zwraca się do niej łagodnie, niemal szeptem. Jakby starał się tonem swojego głosu delikatnie ją dotknąć, pogłaskać uspokajająco. Wyrównać fałdkę na płótnie sytuacji. Zatrzeć swoją winę.

– Pani też niech mnie zrozumie – mówi. – Niedawno próbowała tu przekroczyć granicę taka jedna kobieta, która dopiero co stamtąd wyjechała. Wzięliśmy ją na kontrolę. I okazało się, że przekazywała dane we Lwowie do ataków rakietowych. Rozumie pani?

Kobieta w czerni potakuje obojętnie, nie odrywając wzroku od okna. Pogranicznik kończy swój obchód w całkowitej ciszy.

Co było na tym zdjęciu? Nigdy nie mieliśmy się o tym dowiedzieć. Mogliśmy wyobrażać sobie fotografię na ekranie smartfona, na której zastygły dzieci tej ubranej na czarno kobiety z autobusu. Dzieci się uśmiechały? To byli chłopcy czy dziewczynki? Mali czy już dorośli? Jaką chwilę ich życia uchwyciła ta fotografia? I czy była to chwila życia?

Może trzymały w rękach błękitno-żółte chorągiewki. Albo transparent „putin-chujło”. Może sfotografowano je w chwili, gdy przekazywały ukraińskim żołnierzom paczki z lekarstwami, hełmami, termowizorami. Może te dzieci same były ukraińskimi żołnierzami i na zdjęciu uroczyście stały obok innych żołnierzy w chwili składania przysięgi?

Wiadomo było tylko tyle, że historia tej kobiety i jej dzieci nigdy nie odsłoni się przed żadną z pasażerek autobusu. I jeszcze wiadomo było – bez słów, z samego powietrza, z najpewniejszej realności wspólnego odczuwania – że dzieci na zdjęciu nie machały chorągiewkami i nie uśmiechały się, nie pakowały pudeł i nie pozowały radośnie z przyjaciółmi. Ta wiedza opadała ciężką ciemną ciszą.

Bo tak w ogóle to w tych autobusach cisza nie zapada nawet na moment. Opowiada się w nich historie swojego życia, dzieli doświadczeniem tego, gdzie i jak kogoś zastała wojna: kobieta z Charkowa mówi, jak wymiotowała na środku ulicy na widok rosyjskich czołgów, kiedy poczuła bliskość rosyjskich żołnierzy; kobieta z Dymiru żali się, że akurat kończyła ostatnie drobne prace wieloletniego remontu – kleiła tapety – kiedy przyszło jej w pośpiechu uciekać ze wsi; dziewczyna z Winnicy skarży się, że jest jedyną osobą płci żeńskiej w ich brygadzie obrony terytorialnej, więc jej chłopak ciągle jest zazdrosny.

W tych autobusach wyśmiewa się rosyjską propagandę i prostuje jej tezy przy pomocy odwołań do ukraińskiej historii: sięga się do Rzeczypospolitej i Wielkiego Księstwa Litewskiego, wymienia imiona hetmanów kozackich i dyskutuje o ukraińskości Sanguszków, Czartoryskich i Ostrogskich. Kobieta z Charkowa opowiada o swoim pradziadku, wykładowcy rysunku, rozstrzelanym w 1938 roku: w domu do dziś zachowało się kilka pożółkłych od upływu czasu arkuszy ze szkicami węglem. „Komu i co on złego zrobił?” – zawzięcie powtarza kobieta. „Antyradzieckie ptaki rysował? Mój pradziadek bardzo lubił rysować sroki”. Kobieta z Dniepra opowiada o wspomnieniach babci na temat Wielkiego Głodu. Potem wszyscy razem zastanawiają się, co zrobić z tarczą Matki Ojczyzny w Kijowie: charkowianka uważa, że trzeba na niej umieścić tryzub; kobieta z Dymiru woli zostawić pustą tarczę. „Wiadomo, najlepiej byłoby ją całkiem zburzyć” – mówi niegdysiejsza właścicielka salonu manikiuru spod Czernihowa. „Żeby przestała tak sterczeć”. „Trzeba to jak najszerzej przedyskutować” – rozsądnie dorzuca kobieta z Zaporoża. „Nie można robić tak albo siak tylko dlatego, że zachciało nam się tego tutaj, w tym autobusie”.

Niepostrzeżenie dla samych siebie przechodzą z ukraińskiego na rosyjski – i znów na ukraiński. „Dopiero kiedy pojechałam do Polski – dzieli się obserwacjami lingwistycznymi charkowianka – zrozumiałam, o co chodzi z lwowianami. To dlatego oni ciągle mówią «ta, ta». Nie «tak». Lwowianie nigdy nie powiedzą «tak»! A dlaczego – zrozumiałam dopiero w Polsce”.

Już od pełnych pięciu miesięcy, odkąd Rosja rozbudziła w świecie zainteresowanie Ukrainą, o swoim kraju opowiadają i dają świadectwo przede wszystkim ukraińskie kobiety. Mężczyznom nie wolno wyjeżdżać, kraj opuszczają kobiety – w różnym wieku, z różnych regionów, z różnymi osobistymi historiami, doświadczeniami i losami: ratują życie swoje i dzieci, uciekają przed przemocą, szukają nowych domów po utracie własnych albo zwyczajnie chcą znaleźć trochę spokoju i przewidywalności. I to właśnie ich głosy i słowa, ich akcenty i tematy, ich wytłumaczenia i odcienie formują podstawy obrazu Ukrainy poza tej Ukrainy granicami.

Czy te historie słyszane z kobiecych ust różnią się od historii opowiadanych męskimi głosami? Najpewniej tak. Można przypuszczać, że historie mężczyzn mówiłyby o wszystkich niemożliwościach wycofania się z własnego domu i o tym, co się za tymi niemożliwościami kryje, o gwałtownej redukcji możliwości swobodnego wyboru, o odsunięciu na dalszy plan ochrony własnego życia i przedłożeniu nad nią ryzykowania tym życiem i własnym ciałem, o przemianach świadomości i transformacji ego, o przesuwaniu granicy strachu, o znaczeniu słów „męstwo”, „pewność” i „godność”, a także „nienawiść”, „okrucieństwo” i „zemsta”, o istnieniu o włos od śmierci i o samej śmierci.

Można przypuszczać, że w historiach opowiadanych przez kobiety byłoby dużo tęsknoty spowodowanej rozłąką i dużo zwierzęcego lęku o dzieci, że brzmiałaby w nich cisza opustoszałych mieszkań i trwoga bezsennych nocy w oczekiwaniu na brzęczyk wiadomości, że dawałyby one świadectwo trudności i wstydu mówienia o gwałcie i przemocy, i frustracji spowodowanej koniecznością budowania życia wśród chaosu i niepewności, wiele zostałoby w nich powiedziane o miłości i jeszcze silniejszej miłości, i o stratach, z którymi równocześnie utracone zostało życie takie jak wcześniej.

Ale w kobiecych historiach byłaby mowa także o męstwie i nienawiści, o ofiarności i bliskości śmierci, a w męskich – o miłości i jeszcze silniejszej miłości, o strachu i wahaniu, o smutku utraty. Nie ma takiego tematu, który należałby wyłącznie do kobiet albo wyłącznie do mężczyzn. Te historie mogą być nawet opowiadane podobnymi słowami. Różnią się tylko mówiącym głosem. A teraz o Ukrainie mówią na świecie głównie ukraińskie kobiety.

Kobieta w czerni odebrała telefon i długo słuchała szlochu w słuchawce. Było go dobrze słychać nawet z odległości kilku metrów. Starała się pocieszyć, uspokoić. Przekonywała rozmówczynię, że nie można tracić nadziei i opuszczać rąk, bo chociaż o jej synu nie ma żadnych wiadomości już od kilku miesięcy, odkąd trafił do rosyjskiej niewoli – trzeba wierzyć, że żyje i że go stamtąd wyciągną.

„Wiem, że masz tylko jego jednego. Ale wierz mi, kiedy jest ich więcej, to w niczym nie pomaga”. Gdyby głos miał smak, to każdy, kto słyszał go w tamtej chwili, cały zesztywniałby od goryczy. „Kiedy jest was więcej i zdarza się nieszczęście, trochę jesteście w nim razem, a trochę jakbyście go sobie nawzajem dodawali” – powiedziała.

„Najstarszy wpadł w depresję, kiedy się dowiedział. Oni zawsze byli z Lonią jak bliźnięta, tacy bliscy. Wiedziałam, że lada moment pójdzie do wojska, ale ja bym już tego nie zniosła. Jeszcze jeden, trzeci? Poszłam do niego do pracy, jest pielęgniarzem w pogotowiu, i poprosiłam szefostwo, żeby go zawalili najcięższą robotą, tak żeby nie miał czasu myśleć”.

„Jeździłam tam, do tej przeklętej Łukasziwki, do tego piekła. Taka ładna wieś. Chodziłam po ludziach, pytałam. Oni tam przecież zdążyli dobrze chłopców poznać. Dużo mi opowiadali – jak chłopców karmili, jak im pomagali. Lubili tam naszych chłopców, wiesz. Też możesz tam pojechać i pogadać. Jak wrócę od córki, chcę tam znowu jechać. Ciągnie mnie. Chcesz, to razem pojedziemy. Jeszcze raz popytamy o twojego Dimę”.

„Sasza też się na medyka uczył. Już w 2014 roku, kiedy to się zaczęło, w samych okopach przygotowywał się do egzaminów. I się dostał”.

„Wiesz, odkąd przysłali mi ich rzeczy, będą już ponad dwa miesiące, do tej pory nie wyprałam ubrań chłopców. Rozkładam koszulę Loni, koszulę Saszy na łóżku, wdycham zapachy, takie znajome, obejmuję, leżę, płaczę – i tak zasypiam”.

„Nic mi się nie chce, kompletnie nie mam siły. Mam w Kałuszu dwie przyjaciółki. Zasadziły mi ogród i powiedziały: koniec, teraz musisz się ogrodem zajmować. A wczoraj akurat przyniosły wapno – pobieliłyśmy jeszcze jeden pokój w domu. W przyszłym tygodniu ma do nas przyjść komisja. Złożyliśmy dokumenty, żeby wziąć do siebie kilkoro dzieci, które straciły rodziny. Może tymczasowo, może znajdą się krewni, a na razie niech dzieciaki będą u nas. A jak się nie znajdą, to my będziemy ich rodziną. Bardzo bym tego chciała. Chcę to zrobić dla moich chłopców”.

„Wiesz, czasem, kiedy pasę krowę, kładę się na trawie – i patrzę. A tam żuczek pełznie po łodyżce: takie ma zgrabne wąsiki, takie ładne malusieńkie łapki. I myślę: nie, to niemożliwe, żeby Bóg zatroszczył się o najmniejsze wąsiki i łapki małego żuczka – i opuścił moje dzieci. To niemożliwe. Na pewno ich nie opuścił. Na pewno się o nie zatroszczył”.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural FoundationInstytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego oraz Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego.

logo