Jeszcze 3 minuty czytania

Sofija  Andruchowycz

REAKCJE OBRONNE: Wstyd

Sofija Andruchowycz

Sofija  Andruchowycz

Dzieje się tak, jakby od zakrwawionej ofiary gwałtu żądać, żeby przestała dygotać za każdym razem, kiedy do pomieszczenia wchodzi ktoś podobny do gwałciciela


Kiedy polski taksówkarz zaczyna opowiadać, jak nieznośna i niewdzięczna jest większość ukraińskich uchodźców, mam ochotę jak najszybciej wysiąść z jego samochodu. „Nigdy nie można im wierzyć – mówi. – Oszukują i kradną. Wypłata za niska, uczyć im się nie chce, narzekają, że robota za trudna i brudna. Przepracuje taki kilka tygodni i znika bez śladu. Mój kolega ciągle przyjmuje do pracy Ukraińców, ale oni nie chcą się uczyć polskiego i mówią po rosyjsku”. Przejazd tą taksówką stanowi wyzwanie. Niejednoznaczne uczucia wobec „swoich” pozwalamy czuć i wyrażać tylko „swoim”.

Między rzędami foteli w samolocie idzie dwuletni chłopczyk z tatą. Chłopczyk ma okrąglutkie policzki i szeroko rozwarte błękitne oczka. Chwieje się, łapie małymi rączkami za ubrania innych pasażerów. Każdy jego mikroruch jest perfekcyjny w swoim wzruszającym nieskoordynowaniu. Mimowolnie na twarz napływa uśmiech rozczulenia, takie emocje budzą tylko dzieci – potomstwo ludzi i zwierząt. Kiedy cielętom uginają się drżące nóżki. Kiedy ziewają szczenięta. „Uważaj! Ostrożnie, bo możesz się przewrócić!” – tego akcentu nie można z niczym pomylić, to rosyjski rosyjski, tak po rosyjsku mówią tylko w Rosji. Uśmiech rozczulenia znika z twarzy. W żołądku narastają lepkie nudności, gula podchodzi do gardła. A przecież dziecko w niczym nie zawiniło. To czysta istota, która niczego się nie domyśla. Bezbronny dwulatek, otwarty na cały świat. Czy taki maluch może budzić złość i niechęć? Czy można mieć wobec niego złe uczucia? Wnętrzności wiedzą swoje. Wnętrzności reagują na język. Który skądinąd też nie jest niczemu winien – to tylko system znaków, uporządkowany zestaw dźwięków. Mogłoby się wydawać.

Zamknięte drzwi samolotowej toalety dziwnie dygoczą, ktoś szarpie od środka za klamkę. Usłużny francuski steward rusza na pomoc toaletowym jeńcom i szeroko otwiera drzwi. Okazuje się, że chłopczyk tylko bawił się drzwiami. Jego tata siedzi na sedesie z opuszczonymi spodniami, kompletnie zaskoczony, 10 tysięcy metrów nad ziemią.

To wszystko dochodzi do skrajności i absurdów, przeistacza się w komiczny komiks. Ukraińskie wydawnictwo, przygotowując nowe wydanie wczesnych opowiadań pewnego autora, zapobiegliwie proponuje mu usunięcie kilku wzmianek o tym, co rosyjskie. Niech bohaterowie zamiast pielmieni jedzą naleśniki z mięsem. Skądinąd pielmieni nawet nie są rosyjską potrawą, były zapożyczone od Chińczyków. Niech korespondencyjna przyjaciółka mieszka nie w Tiumeni, tylko w Pradze. A muzeum anomalii cielesnych niech przyjeżdża nie z Petersburga, tylko z Wrocławia. (Chociaż, z drugiej strony, kto inny wpadnie na pomysł stworzenia muzeum dziwacznych stworzeń, kto inny tak lubi oglądać cudze kalectwo?)

Z jakiegoś powodu taka – tak naturalna – reakcja na rozciągniętą w czasie przemoc, niszczącą każde życie w napadniętym kraju, wciąż wydaje się niezrozumiała. Dlaczego odrzucacie próby porozumienia? Kultura musi łączyć. Dlaczego nie chcecie podczas wojny Rosji przeciwko Ukrainie wydawać książek rosyjskich autorów?

Z jakiegoś powodu normalne wydają się próby przemawiania do logiki i cywilizowanych standardów tam, gdzie zwykły bieg życia wciąż i wciąż rozpada się na strzępy. To tak, jakby od zakrwawionej ofiary właśnie popełnionego na niej gwałtu żądać, żeby przestała dygotać i odskakiwać za każdym razem, kiedy do pomieszczenia wchodzi ktoś podobny do gwałciciela. Zachowuj się, jeśli chcesz, żeby cię zaproszono na wspólny obiad. Odrzuć irracjonalizm, który ci wyrządzono. Nie sycz z bólu, źle się tego słucha. Udawaj spokój i rozwagę. Fake it ’till you make it.

Nie proś o czas i dystans, o możliwość przemyślenia, o pauzę, o kwarantannę, o naturalny proces przeżywania traumy. Musicie nawiązać dialog, usiąść do negocjacji, zgodzić się na kompromis i ustępstwa – tak, właśnie teraz, kiedy nad waszym domem wyje syrena, kiedy w sąsiednią klatkę schodową uderza rakieta, kiedy do domu przywożą ciało zabitego na froncie grafika książkowego.

Jest taka popularna praktyka psychoterapeutyczna, która pomaga ofierze toksycznego związku dojść do siebie i odzyskać równowagę. Specjaliści zalecają takiej osobie wprowadzenie zasady zaprzestania wszelkich kontaktów ze wszystkimi, którzy przyczynili się do jej cierpienia. Dzieci rodziców z zaburzeniami osobowości przestają się z nimi widywać, żona przemocowego męża zabrania mu zbliżać się do siebie, alkoholicy, którzy chcą przestać pić, zrywają wszystkie znajomości z osobami kojarzącymi się z ich alkoholizmem.

Łapiesz się na tym, że za granicą emocje ulegają wyostrzeniu. W Kijowie większość ludzi już dawno przestała reagować na sygnały alarmów przeciwlotniczych. Psychika broni się dysocjacją. To nic takiego. Nawet nie ma o czym opowiadać. Natomiast w Wiedniu czy w Berlinie czujesz się naprawdę kiepsko, niepewnie i obco. Na obrazy ruin, na zdjęcia pozwalające domyślać się zarysów ciał tych, którzy zginęli w Chersoniu i Humaniu, na wiadomość, że twój przyjaciel każdej nocy musi zbierać to, co po walkach pozostało z Rosjan, ciało reaguje w sposób niespodziewany.

Ale najbardziej karkołomnej zdrady dopuszcza się w chwili, gdy natrafiasz na list rosyjskiej dziewczynki do taty, którego zamknęli w areszcie śledczym. Dziewczynka pisze z domu dziecka. Uwięziono ją tam, rozdzielono z ojcem, bo namalowała w szkole antywojenny rysunek.

Tego się po sobie z pewnością nie spodziewasz: ponosi cię ze wstydu i oburzenia, tak że aż pospiesznie musisz ocierać łzy. Wstyd ci samej przed sobą, w twoim hotelowym pokoju, w którym nie ma żadnych świadków. Przecież nie możesz czuć żalu z powodu rosyjskiej dziewczynki, co za koszmar. Nikomu i nigdy się do tego nie przyznasz, to niesłychane, co za upadek.

Dziewczynka ma mniej więcej tyle lat, co twoja córka, i żal ci jej, bo nie możesz sobie nawet wyobrazić głębi samotności odczuwanej przez dziecko, niezwłocznie i okrutnie ukarane za próbę wypowiedzenia się w społeczeństwie, które samo siebie pożera ze strachu i samo siebie próbuje oszukać. Ale największą rozpacz przeżywasz z powodu własnego poczucia winy, przytłaczającego jak wielki głaz. Czujesz się winna z powodu mimowolnego, niezależnego od ciebie współczucia.

Twoja córka znajduje sobie tymczasem świat równoległy – ta już dosyć dorosła, poważna i rozsądna piętnastoletnia osoba, która swoimi dojrzałymi opiniami nieustannie zapędza cię w ślepy zaułek, każdego dnia spędza wiele godzin w przestrzeniach Minecrafta. To jest jak ratunek, jak wakacje w rajskiej wsi wysoko w górach, nudnej i spokojnej, z powietrzem tak czystym i przejrzystym, że w pierwszej chwili przytruwa nieprzyzwyczajonych przybyszów.

Któregoś dnia zaprasza cię na wycieczkę po niezwykłej posiadłości, którą stworzyła z kilkoma koleżankami. Stoi tam ogromna willa, zabawnie i gustownie udekorowana, ozdobiona mnóstwem sympatycznych drobiazgów. Są w niej galeria obrazów i biblioteka, salon i sypialnia, i galeria rzeźb. Wokół willi rozciągają się ogród i kwiatowe rabaty, grządki warzywne, pola pszenicy, zagrody, w których mnożą się owce i świnie, osły i konie. Przez gęste bambusowe zarośla można dojść do morskiego wybrzeża i trafić na przystań, nad samą wodę. Kwadratowe słońce szybko przemierza niebo, ciągnąc za sobą błyskawicznie krótką noc. Zombie nie atakują.

Jeden z moich przyjaciół, znany dziennikarz, jakieś pół roku temu kupił sobie najnowszy model PlayStation. Jego żona już na samym początku pełnowymiarowej inwazji wywiozła dzieci aż do Portugalii. Codziennie wieczorem mąż i żona zdzwaniają się na Skypie, wymieniają najnowsze wieści albo po prostu milczą, wypijając po butelce wina. W ten sposób pracują nad swoim małżeństwem – wielu spośród ich najbliższych znajomych zaczęło mieć w związkach poważne problemy.

Resztę wolnego czasu oraz dni świąteczne ten czterdziestoośmioletni mężczyzna spędza na graniu w gry. Z zachwytem opowiada o realistycznych obrazach, odwzorowaniu świata w najdrobniejszych szczegółach. O rozbudowanych wątkach, które rozwijają się i elastycznie dopasowują do działań gracza. Przeszedł już „Boga wojny”, gdzie przyjął rolę półboga Kratosa, odświeżając w pamięci kolizje fabularne mitologii skandynawskiej. A teraz zanurza się w świecie „The Last of Us”, w którym ludzkość padła ofiarą zmutowanego pasożytniczego grzyba. „Nie mogę przecież znaleźć sobie kochanki – tłumaczy. – Mojej żonie by się to nie spodobało”.

Niedawno usłyszałam historię młodego ukraińskiego matematyka. Przed wojną kończył właśnie studia matematyczno-fizyczne, trochę niepokojąc otoczenie swoim geniuszem, który otwierał przed nim niezwykłe światowe perspektywy, kiedy zdarzył się tamten wypadek: Anton o mało nie zginął.

Po pewnym czasie fizycznie prawie doszedł do siebie, ale uraz mózgu spowodował poważne problemy z pamięcią. Nie umiał sobie poradzić z najprostszymi sprawami. Musiał zapisywać na kartce kolejność działań, które pozwolą zaparzyć herbatę albo zrobić kanapkę. Spał niemal całymi dniami, unikając spotkań z rzeczywistością i przypomnień o swoim wypadku. Ostrzały rakietowe Kijowa wtrąciły Antona w jeszcze bardziej niekontrolowane stany psychiczne. Jego zdrowie pogarszało się, więc skorzystał z okazji i wyjechał do Czech, do Brna. Otrzymał tam mieszkanie i zapomogę finansową, a dodatkowo – tyle ciszy i spokoju, ile dusza zapragnie. Coś trzeba było robić – więc Anton oglądał filmy. Kończył jeden i natychmiast zaczynał kolejny. Czasem udawało mu się obejrzeć dziesięć dziennie. Seriale też pomagały: pozwalały na dłużej zanurzyć się w odległych, równoległych światach, prawdopodobnych, ale nieprawdziwych i bezpiecznych.

Jeden z odcinków serialu „Prawo i porządek” opowiadał o utalentowanym chłopcu i jego matematycznym geniuszu, który pozwalał mu uciekać od nacisków ze strony autorytarnego ojca. Już w czasie trwania odcinka Anton zrozumiał: tym właśnie się teraz zajmie. Nawet jeśli nic mu nie będzie wychodziło, po prostu konsekwentnie będzie to robił – i już. Poświęcił się dowodzeniu hipotezy Riemanna o rozkładzie zer funkcji dzeta (cokolwiek to może znaczyć). Zarzucił oglądanie filmów i teraz całymi dniami zapisywał ścianę w brneńskim mieszkanku. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem jego mózg odbudowywał sam siebie, karmiąc się matematycznymi związkami liczb i znaków, które przez całe życie były dla niego uosobieniem tego, co najbardziej upragnione i niewzruszone, jego życiowym punktem oparcia.

Matěj, reżyser teatralny z Brna, który opowiedział mi o Antonie, opisywał, jak pomagał mu nakręcić film o hipotezie Riemanna. Anton pokrywał drobnymi znakami ogromną tablicę przed sobą, dochodził do jej prawego dolnego rogu, wszystko ścierał – i pisał dalej. To, co ścierał, pozostawało w jego pamięci, w jego świadomości. Nagranie trwało ponad trzy godziny. Anton ani razu się nie pomylił, ani razu się nie zawahał.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Centrum Mieroszewskiego i Instytut Nauk o Człowieku w Wiedniu