Jeszcze 2 minuty czytania

Justyna Bargielska

PRZYGODY MIŁOSNE LUDZI NIESZCZĘŚLIWYCH (12)

Justyna Bargielska

Justyna Bargielska

Wiersz potrafię napisać między nakarmieniem kotów a sprzątnięciem kuwet. Z moich badań wynika, że czas potrzebny na napisanie wiersza mniej więcej równa się czasowi, w którym kot trawi śniadanko

Pisarz musi być sam. Tak przynajmniej mawiali dwaj nieśmiertelni klasycy, którzy mnie twórczo ukształtowali, mianowicie mój eks mąż i nie pamiętam, kto był ten drugi, ale pewnie jakiś Latynos. Dlatego zostawszy jakiś czas temu na stałe sama na posesji, wyobrażałam sobie, że teraz moje pisanie nabierze rozpędu. Pozbawiona więzów rodzinnych, przynajmniej na co dzień, będę sobie mogła pozwolić na realizację tych wszystkich planów, które przegrywały z zadaniem kupienia o północy krepiny i patyczków do grilla, przed którym to zadaniem staje, niejednokrotnie, każdy rodzic (zanim odbędziecie w Polsce stosunek bez zabezpieczenia, zróbcie zapas krepiny i patyczków do grilla). Będę poślubiona pisaniu, a więc wolna, myślałam. Ta, jasne.

Mój stosunek do pisania, tak jak mój styl przywiązywania się do ludzi, określiłabym jako unikająco-zdezorganizowany. Kiedy mi bardzo zależy na jakimś projekcie lub człowieku, zostaje samo zdezorganizowanie. Realizuję swoją potrzebę pisania tak, że wstaję o piątej trzydzieści i idę z psem do lasu. Wsiadam do windy i od razu trafiam w sam środek biuletynowej wojny między jednoosobową panią Ewą, stanowiącą obecny zarząd osiedla, a trzema panami, którzy chcą ją na tym stanowisku zastąpić. Od jakiegoś czasu nasza winda jest agorą ich sporu, dosłownie co noc pojawiają się płomienne odezwy do wsparcia którejś ze stron, a co drugą, góra trzecią noc – aktualizacje w liczbach bezwzględnych, jak się to wsparcie, wyrażone przez członków wspólnoty w oddawanych głosach, zmienia. Czasem to nawet wciskam sobie „stop”, żeby doczytać uważnie. O piątej czterdzieści czuję się, jakbym po raz pierwszy przeczytała „Iliadę”. Hektor, „mdlejącym głosem, który w ustach kona”, żegna się z publicznością, a cała krew idzie w piach. Spacer z psem poświęcam na odbudowanie w sobie poczucia, że jednak potrafię napisać coś, jeśli nie przewyższającego wojny biuletynowej zdolnością wywoływania emocji, to chociaż nie gorszego, nie pozostawiającego bardziej obojętnym. Albo chociaż zrobić śmiesznego mema. Ten dylemat towarzyszy mi zresztą bez przerwy: pisać wiersz, czy zrobić mema. Mam sześć kont, z których zasypuję internet nieśmiesznymi memami. It ain’t much, but it’s honest work – czego nie da się powiedzieć o wierszu.

Między szóstą trzydzieści a ósmą wysyłam kolegom wiadomości z ciekawostkami: wybieram ekstra rzecz, której się w ciągu ostatniej doby dowiedziałam – lub która mi się przyśniła, czasem, wiadomo, trudno odróżnić – i dzielę się tym z osobą, z którą akurat w tym tygodniu chcę się dzielić. Obecnie jest tydzień doktora Kamila. Wczoraj doinformowałam go, że na Kujawach depresję leczono rosołem z sójki. Dzisiaj napisałam: „Hej, czy wiesz, że na Pomorzu wierzono, że w nocy z pierwszego na drugiego lutego skowronek musi zaśpiewać, nawet gdyby mu miała pęknąć główka od mrozu?”. Jutro – biedak, raczej się nie spodziewa – przeczyta o starodawnych sposobach leczenia angielskiej choroby, zwanej też rusztem, u dzieci. W Kujawsko-Pomorskiem, bo ja mam teraz obsesję Kujawsko-Pomorskiego. Robi się to, tarzając dziecko we wiórkach. Gdybym była doktorem Kamilem, wykorzystałabym okazję do gry słownej i odpisała: „w wiewiórkach, haha”, ale doktor Kamil do gry słownej akurat okazji nie wykorzystuje.

Potem szybko piszę wiersz, potrafię go napisać między nakarmieniem kotów a sprzątnięciem kuwet. Z moich badań wynika, że czas potrzebny na napisanie wiersza mniej więcej równa się czasowi, w którym kot trawi śniadanko. Zazwyczaj jest to dziadowski wiersz, ale mam patronkę na patronajcie, której zobowiązałam się do jednego wiersza dziennie, więc piszę. I, od razu przyznam, jest to jedyne zobowiązanie, z którego wywiązuję się regularnie. Gdyby mój eks mąż zażądał ode mnie alimentów, prawdopodobnie gniłabym w tej chwili w więzieniu, moim stadem zajmowałoby się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami i wszyscy bylibyśmy szczęśliwi i zadowoleni. Jedna błędna, podjęta w chwili słabości decyzja i tyle zaprzepaszczonych szans. No, ale nie siedzę w więzieniu, więc dużo piszę do działów windykacji różnych firm i dostawców usług. To akurat jest przyjemne, bo robiąc szybką korektę przed wysłaniem, myślę sobie zazwyczaj: „ależ ta kobieta ma ciekawe i w gruncie rzeczy bohaterskie życie!”. Ona – czyli ja. Tylko dostawca energii nie dostaje tych gilgameszy. Dostawca energii dostaje gniewne tyrady, że w imię czego ja mam płacić terminowo za prąd, jeśli nie mogę podłączyć dwóch urządzeń naraz i muszę wybierać między praniem, zmywaniem a pisaniem. Tak naprawdę zorientowałam się, że tylko zmywarka wywala mi korki i naprawiłam zmywarkę, ale dostawca energii nie musi o tym wiedzieć. Ja też potrzebuję gdzieś kanalizować emocje.

Około jedenastej piszę listy do dzieci. Dzieci jeszcze chyba nie rozumieją, że moja prośba o przyjście i pomoc w wyłączeniu piekarnika z czasem zyska status kultowej, zupełnie tak samo, jak „Czy mógłbyś mi pożyczyć pięćdziesiąt funtów na naprawę szopy?” Ewana McTeagle’a z Monty Pythona. „Czy mogłybyście wpaść pomóc mi wyłączyć piekarnik?”, piszę. „Zżera tyle prądu na wyświetlanie godziny! Trzeba odsunąć listwę i wyciągnąć przedłużacz. Niestety jestem pewna, że tam żyje kątnik. Nie chcę go zabijać, bo jestem za życiem. Ale go zabiję, gdy zostanę zmuszona”. Normalny człowiek, jestem pewna, widzi już ten tekst podzielony na wersy i docenia jego walory estetyczno-etyczne. Moje dzieci mi odpisują: „może w środę” i jest po wierszu, a mogłabym mieć drugi w ciągu dnia i drugą patronkę.

Doktor Kamil powiedział mi ostatnio: „to jest właśnie powód, dla którego najbiedniejszy ginekolog będzie bogatszy niż najbogatsza poetka”. Mam wrażenie, że odnosił się do czegoś, co powiedział wcześniej, ja nie słuchałam uważnie, a doktor Kamil nie powtarza dwa razy, choć w jego obecności jestem wyłącznie zdezorganizowana, bez tego aspektu uniku. Ogromnie jestem ciekawa, jaki jest ten powód, bo może sława i pieniądze leżą na wyciągnięcie ręki, ale wiem, że doktor Kamil mi nigdy nie powie. Głównie dlatego, że chyba mnie poblokował na socialach i powinnam sobie znaleźć nowego odbiorcę porannego fun factu. Jeśli są jacyś chętni, proszę się zgłaszać za pośrednictwem redakcji. Jeśli zaś doktor Kamil chciałby mi jednak przybliżyć mechanizmy, dla których jestem biedna, również tym kanałem zapraszam. Tu pojawia się przestrzeń dla niewybrednej gry słownej o kanale rodnym, haha, ale absolutnie nie naciskam. Aczkolwiek przestrzeń jest. Ale bez presji. Zresztą nieważne, zrobię z tego mema.