Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM: BERLINALE [6].
Radość wg Soderbergha

Jakub Socha

Jakub Socha

Po tygodniu bratania się z kinem chińskim, węgierskim, niemieckim, filipińskim, francuskim i senegalskim, po spotkaniach z średniowiecznymi mnichami, półsierotami, islamskimi terrorystami, ludźmi, którym pozostał jeden dzień życia, szedłem na „Ściganą” Stevena Soderbergha z wielką nadzieją i bez piany na ustach, że oto Hollywood znowu zatruwa prawdziwe święto kina. To miało być coś innego – solidny film akcji z Giną Carano, dziewczyną, która na co dzień walczy w MMA. I co? Znowu się nie udało.

Soderbergh wziął scenariusz ze śmieci. Oto Mallory Kane, wyjątkowo zdolna agentka, która pracuje dla amerykańskiego rządu, zostaje wplątana w intrygę i oskarżona o zdradę. Jak wielu innych w tego typu kinie – musi uciekać, choć my wiemy, że uciekając tak naprawdę depcze po piętach swoim prześladowcom.

Tego typu historia w rękach Noyce’a albo Scotta zamieniłaby się pewnie w naiwne kino akcji, które jest jedną wielką gloryfikacją ruchu. Taki Tarantino albo Rodriquez pewnie upchaliby tu masę cytatów, dokonali sporych przesunięć, złamali kilka świętych zasad, odsłonili prawidła gatunku, by ostatecznie wystawić temu gatunkowi i jego bohaterom pomnik. Soderbergh, niestety, nie potrafi ani tak, ani tak. Jest zbyt wyrachowany i w gruncie rzeczy nieszczery.

„Ścigana” to czysta kalkulacja. Znajomy – zadowolony z filmu – mówi, że to „inteligenckie kino sensacyjne” i poniekąd trafia w sedno. Tyle, że owa „inteligenckość” jest tu po prostu synonimem paternalizmu, wywyższaniem się ponad reguły, pustym gestem, za którym nic nie stoi.

Soderbergh nie zważa na dziury w scenariuszu, nie zadaje sobie choćby pytania, po co główna agentka opowiada dzieje swej krzywdy przypadkowo spotkanemu w barze chłopcu – chyba tylko po to, by w prostacki sposób rozwiązać problem retrospekcji. Reżyser idzie po najmniejszej linii oporu, postaci chaotycznie przesuwają się i spadają z szachownicy, żadna nie ma charakteru. Nawet patent z zatrudnieniem zawodowej zawodniczki nie wypalił, bo (jak cały film) oparty on został na błędnych założeniach. Podejrzewam, że reżyser chciał uciec od sztuczności i pokazać, jak ludzie, a nie grający ludzi aktorzy naprawdę się biją. Jest jednak kilka problemów: profesjonalna zawodniczka bije się jednak z aktorami, którzy nie biją się bynajmniej jak zwykli ludzie, tylko jak filmowi zabójcy; bije się w filmie, a nie na ringu, więc wynik walki jest zapisany w scenariuszu; zachowuje się jak aktorka. Kiedyś Paweł Nastula, zapytany, co by zrobił, gdyby spotkał na ulicy kilku zamaskowanych gości, odpowiedział bardzo prostu: zacząłbym uciekać. Kane aka Carano nie ucieka, bo nie jest sobą, tylko wymyśloną postacią. I gdzie jest ta „prawda ekranu, prawda bicia”?

Nie znęcajmy się już jednak więcej nad inwencją Soderbergha. Zapytajmy z perspektywy fana gatunku: dlaczego te walki są tak mało efektowne? Ano dlatego, że występuje w nich Carano, której technika walki w dużej mierze polega na walce w parterze, co nie daje na pewno takiego efektu, jak akrobacja innych kinowych bokserów, ninja i karateków.

Najtrudniej w sumie wybaczyć brak wewnętrznej logiki. Soderbergh oczywiście znowu bawi się kamerą, zmienia perspektywy, inaczej komponuje kadry i inaczej je oświetla. Nie ma w tym jednak żadnej konsekwencji, trudno też zrozumieć użycie muzyki Dawida Holmesa, która kompletnie rozmija się z obrazem. Półtoragodzinny pokaz, w którym miało być wszystko to, co dobrze znane i bezczelne w swej bezinteresowności; to, co miało być czystą radością, nostalgiczną landryną, zamieniło się w spotkanie z inteligentem, który chce zrobić kino akcji. Trzeba dodać jeszcze jedno: inteligentem o specyficznie wysublimowanym poczuciu humoru, któremu wydaje się, że przejeżdżane jelenie lądujące na tylnym siedzeniu samochodu, którym ucieka bohaterka, to prawie Monty Python. Naprawdę, dużo zabawniejsza była podsłuchana przed dzisiejszym seansem rozmowa o żelkach, które są ponoć bardzo niebezpieczne, bo blokują ludziom jelita.

PS. W piątek ostatni film konkursowy, w sobotę rozdanie nagród, relacja podsumowująca tegoroczne Biennale – już w niedzielę.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).