Jeszcze 1 minuta czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Marzę o mieszczańskim salonie?

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Jako nieuleczalny, skrajny pesymista zawsze chętnie zgadzam się, że nie jest dobrze, oraz że mogłoby być lepiej, choć najpewniej będzie jeszcze gorzej. Zgadzam się, że źle jest nie tylko z pisarzami i czytelnikami, z nagrodami i pismami literackimi, z krytykami i recenzentami, z wydawcami i księgarzami, nie tylko z literaturą w ogóle, ale po prostu ze wszystkim, co we wszechświecie istnieje i istnieć dopiero zacznie. I w tym sensie zgadzam się też z Agatą Pyzik, która – jak ośmielam się sądzić po lekturze jej „Kultury zhomogenizowanej” – również do optymistek nie należy.

Z tekstem Pyzik mógłbym się zgodzić jednak dużo bardziej i chętniej, gdyby niektóre jego fragmenty nie wprawiły mnie w – mówiąc eufemistycznie – osłupienie, a całość nie podejmowała za jednym zamachem tak wielu tematów, że ostatecznie zupełnie nie wiadomo o co chodzi. Nie zmienia to faktu, że warto się ostrej rozprawie Pyzik uważnie przyjrzeć, wybrać i podjąć co ważniejsze wątki, a przede wszystkim dyskutować, bo chyba nie chodziło autorce o napisanie wyważonego i uporządkowanego artykułu (jeśli tak, to nie wyszło), lecz właśnie o wywołanie dyskusji, do czego sam niniejszym również zachęcam.

Z kim lub z czym rozprawia się Pyzik? Po lekturze pierwszych zdań można dojść do wniosku, że chodzi o „mieszczańskie, konserwatywne i ostentacyjnie skierowane do klasy średniej” Paszporty Polityki, ze szczególnym uwzględnieniem kategorii literackiej. Szybko się jednak okazuje, że nagrodzenie Dehnela, Karpowicza, czy w ostatniej edycji Łozińskiego, jest doskonałym pretekstem do ataku na właśnie „mieszczańską, konserwatywną i ostentacyjnie skierowaną do klasy średniej” literaturę, czy – szerzej i zgodnie z tytułem tekstu Pyzik – kulturę w ogóle.

Jak wspomniałem na samym wstępie: źle jest po prostu ze wszystkim. Kultura w polskich mediach? Katastrofa. W Londynie? Jeszcze gorzej. Rynek wydawniczy w Polsce? Głuchy i ślepy, nie wie zupełnie, co powinno się wydawać i czego naprawdę oczekują czytelnicy. W Anglii? Tam to dopiero jest masakra! Nie dość, że panuje dyktatura „ulubieńców klasy średniej, których wypada czytać po podwieczorku w mieszczańskim salonie”, to jeszcze nagradza się wyłącznie autorów „utworów łatwo przyswajalnych lub z odpowiedniego rozdania”.

Kto znajduje się w tym „zaklętym kręgu uprzywilejowania”? Między innymi Barnes, McEwan, Amis, Banville czy Coetzee. Wybitni anglojęzyczni prozaicy. Niestety, sami salonowcy. Przed lekturą tekstu Pyzik nie miałem pojęcia, że Amisa czy McEwana (obu bardzo lubię, o uwielbieniu dla Coetzee’ego nawet nie wspomnę) czyta się najlepiej w mieszczańskim salonie i z przyjemnością bym się do tej sugestii zastosował, gdybym tylko posiadał mieszczański salon zamiast dwóch wynajmowanych pokoi. Czytanie tych „doskonale okopanych literackich eminencji” na pewno coś ważnego o mnie mówi. Na przykład, że po cichutku marzę o posiadaniu takiego mieszczańskiego salonu służącego do rozkosznych podwieczorków i podczytywania – w ramach lepszego trawienia – Barnesa czy Banville’a.

Dodam, że gdybym był angielskim krytykiem, chwaliłbym często na łamach angielskich gazet wyliczonych wyżej angielskich pisarzy, których powieści (oczywiście nie wszystkie) – zaryzykuję teraz odważne stwierdzenie – cenię głównie za to, że są doskonałymi powieściami, a nie za to, że podniecają one także wstrętnych mieszczan zamieszkałych w/na salonach. Więcej nawet! Gdybym był angielskim jurorem angielskich nagród literackich, optowałbym zapewne nie raz i nie dwa za wręczeniem ich kolejnemu świetnemu utworowi któregoś z wyżej wymienionych. Najpewniej czyniłbym to z „odpowiedniego rozdania” (?) i z nadzieją na jeszcze solidniejsze zabetonowanie literackiej sceny.

Czy bronię angielskich pism i nagród literackich? Nie, bronię wybitnych i bardzo dobrych prozaików przed wtłaczaniem ich w bezsensowne schematy. Ten jest znany, lubiany i regularnie czytany po podwieczorkach przez mieszkańców najdroższych dzielnic Londynu, więc pisze „mieszczańsko” i powinniśmy zacząć go ignorować. Warto za to zainteresować się kimś zupełnie innym, nieznanym, stawiającym pierwsze kroki w literaturze, najlepiej pochodzącym z rodziny chłopskiej lub robotniczej i rodziny chłopskie lub robotnicze w swojej prozie opisującym.

Ale cóż począć, kiedy dzisiaj dla prawdziwych artystów z klasy robotniczej nie ma już miejsca w mieszczańskich salonach? Między innymi z tym skomplikowanym pytaniem postaram się zmierzyć w jednym z kolejnych wpisów.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.