SAM NIE WIEM:
Erekcja Titanica
Ten film zdążyli już pokochać Koreańczycy, na razie ci z południa. W Europie oczarował 25 milionów widzów. Może i „Titanic” miał lepsze wyniki, ale i tak twórcy „Nietykalnych” odnieśli sukces.
Co ludzie tak polubili? Opowieść o spotkaniu milionera na wózku i chłopaka z blokowiska. Milioner jest biały, chłopak – czarnoskóry. Oczywiście różni ich wszystko. Pierwszy mieszka w pałacu, kocha muzykę klasyczną, malarstwo nie tylko figuratywne. Sztukę epistolarną, książki i sporty ekstremalne. Ten drugi właśnie wyszedł z więzienia. Na niczym się nie zna, nie ma prawa jazdy, chodzi w dresach i skórzanej kurtce. Pomieszkuje kątem u przybranej mamy, lubi trawę, muzykę soulową, wieczory spędza z koleżkami na melanżach.
Łączy ich praca. Milioner szuka nowego opiekuna, który zajmie się jego bezbronnym ciałem, chłopak przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną, ale chce tylko, żeby potencjalny pracodawca podpisał mu papier, który będzie mógł przedłożyć w Urzędzie Pracy i zaświadczyć, że się stara. Nie wychodzi nic z tego planu – Driss dostaje pracę. Philippe, tłumacząc się ze swojej decyzji, opowiada znajomemu o nowym pracowniku: „jest silny, inteligentny i w ogóle się nade mną nie lituje”. Dokładnie w tej kolejności. Jesteśmy w domu – w domu nowego kolonizatora, który jednak w niczym nie przypomina kolonii karnej. Wygodne łóżko, złocona wanna, posiłki serwowane przez prywatnego kucharza. Driss nie ma co narzekać, Phillipe też nie narzeka – jego nowy opiekun sprawia, że znowu chce mu się żyć i cieszyć tym całym bogactwem, które ma. Uczy go palić, zabiera na erotyczny masaż, podpowiada, jak zdobyć kobietę i jak wychować krnąbrną córkę. Same pożytki: sąsiada, który bez przerwy zastawia bramę wjazdową, przepędzi; naprostuje nastolatka, który startuje do córki (przy okazji doradzi mu w sprawie fryzury); odkurzy marniejące na podjeździe sportowe auto. Driss też czerpie pożytki z nowej sytuacji życiowej, nie tylko w postaci stałej pensji i kąpieli w luksusie. Pracodawca, jakby podświadomie i niechcący, pokazuje mu świat nowych wartości i smaków. Robi to inteligentnie: raz coś napomknie o malarstwie, innym razem o pożytkach z pracy i braniu odpowiedzialności za innych.
Film jest zrobiony z wyczuciem: dwójka aktorów naprawdę się stara, dwójka reżyserów umiejętnie omija kałuże łez, w które tego typu historie zazwyczaj wpadają; jedna zabawna scenka goni drugą, nie ma czasu na nudę, do inwalidztwa nikt tu nie podchodzi na kolanach. Jest uroczo, optymistycznie, na końcu zaś na każdego czeka lizaczek. Nie mam nic przeciwko lizakom, ten wydaje mi się jednak fantomem, czymś na kształt prezentu, który daje się małemu dziecku, żeby złe nie śniło mu się po nocach.
„Nietykalni” to tabletka na sen dla wszystkich zadowolonych, którzy boją się, że wszyscy wykluczeni, pozamykani w gettach, przyjdą kiedyś nocą pod ich dom i zaczną walić do drzwi. Wiadomo, każdy chciałby być socjalistą, pokazywać, że mu zależy i deklarować, że jest za zmianą nierównego układu sił oraz niesprawiedliwego podziału środków. Olivier Nakache i Eric Toledano też pewnie by chcieli. Tylko że problemy klasowe są dla nich jedynie grą w klasy, w której chodzi o to, by ucywilizować innego, spacyfikować jego agresję i oburzenie – pociesznym, konwencjonalnym zadaniem narracyjnym, iluzją spotkania, do którego w normalnym świecie nigdy nie dochodzi.
Wrażliwość społeczna w „Nietykalnych” przypomina tę z „Titanica”, który również w tym tygodniu wchodzi na polskie ekrany w odświeżonej, trójwymiarowej wersji. W filmie Jamesa Camerona w końcu też o podziałach społecznych jest całkiem sporo. Bogaci bawią się na górnym pokładzie i wskakują do szalup ratunkowych. Biedni wrzucają węgiel do kotłów, tańcują ze szczurami, a potem skaczą do ziemnej wody, bo żadna łódka na nich nie czeka. Straszne to wszystko i oburzające, ale przecież nie o to Cameronowi chodzi. Oko tak naprawdę zapala mu się dopiero w momencie, gdy statek pęka na p&´ł. Przednia część zapada się w wodzie, tylnia – staje na sztorc. Erekcja tej połówki „Titanica” jest erekcją Camerona, który wreszcie może skoncentrować się na tym, co tak naprawdę go kręci – na zadręczaniu marionetek: ludzi z tylnej części statku. Grawitacja gra im na nerwach, tracą grunt pod nogami, w końcu spadają w dół. Przypominają w tym momencie kulki do flippera, odbijające się od statkowego wyposażenia jak od premiowanych tarcz. Są jedynie przedmiotem zabawy.
´
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).