Jeszcze 1 minuta czytania

Jakub Socha

SAM NIE WIEM:
Festiwal w Gdyni – „Pokłosie”

Jakub Socha

Jakub Socha

Nie umawia się kombajnu na czwartą rano – o czwartej jest jeszcze rosa, zboże nie nadaje się do koszenia. Macewy – żydowskiej steli nagrobnej – nie podniesie dwóch ludzi, a co dopiero jeden człowiek. W „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego, w ostatniej chwili włączonym do Konkursu Głównego, jest wiele tego typu błędów, ale nie ma co ich się czepiać. To bez wątpienia najmocniejszy film festiwalu. Szkoda tylko, że pojawił się na nim w tak osobliwy sposób, w aurze sensacji. Każdy z pozostałych filmowców, którzy ubiegają się w tym roku o Złote Lwy, pewnie wolałby być na miejscu Pasikowskiego – być kimś, na kogo się czeka z niecierpliwością, aż do samego końca.

Inna sprawa, że warto było czekać. „Pokłosie” opiera się na trzech fundamentach: gatunku, melancholii i obowiązku. Fabularnie film jest dalekim echem „Czarnego dnia w Black Rock” Johna Sturgesa, w którym to główny bohater, weteran wojenny, przyjeżdża do tytułowego miasteczka, by odszukać japońskiego farmera. Miejscowi witają go z nieufnością i agresją, on jednak nie odpuszcza, zaczyna drążyć, choć jeszcze nie wie nic o trupie i o szafie. U Pasikowskiego tym, który przybywa z zewnątrz, jest Franciszek – kilkadziesiąt lat temu opuścił swoją wioskę i wyjechał do Stanów. Teraz wraca, by dowiedzieć się, dlaczego żona jego młodszego brata, Józefa, odeszła od niego i zabrała się też za ocean.
W rodzinnych stronach nikt się z jego przybycia nie cieszy. Nie wiadomo zresztą, czy Franciszkiem kieruje współczucie, czy może raczej chciałby pozbyć się bratowej i nakłonić ją do powrotu. Później niby zacznie coś mówić o prawdzie, ale równocześnie będzie złorzeczył na tych, którzy ukradli mu papierosy. Ciekawa postać, świetnie zagrana przez Ireneusza Czopa.

Początkowo Józef nic nie chce mówić; prędzej już można się czegoś dowiedzieć od mieszkańców, a raczej wyczytać z ich twarzy coś jakby: „nie wtrącaj się!”. Patrzą krzywo, zaciskają szczęki. Gdy tajemnica wychodzi na jaw, gdy okazuje się, że sąsiedzi (a także żona) odwrócili się od Józefa w momencie, gdy zaczął skupować macewy, z których porobiono podkłady do dróg i wychodki, i zwozić je na swoje pole, Franciszek odpada. Łatwiej mu zrozumieć mieszkańców wsi niż brata – przyjechał w końcu do Polski z nabytą wśród Polonusów wiedzą o „Żydkach”, zdaje sobie sprawę, że można ich nie lubić. Widzowi pewnie też będzie ciężko rozgryźć zachowanie tego niespodziewanie przyzwoitego człowieka – Maciej Stuhr wkłada jednak w tę postać tyle pasji, że odpowiedź na to pytania staje się po prostu mniej ważna od samego gestu.

Gdy krzywe spojrzenia przeradzają się w pięści, starszy brat trzeźwieje; rozpoczyna śledztwo, a film osadza się na dobre w gatunku. „Pokłosie” to czarny kryminał, formalnie i estetycznie najbardziej przypomina „Glinę”, serial, który kilka lat temu Pasikowski nakręcił dla telewizji. Śledztwo jest tu ważne, ale nigdy ważniejsze od świata, w którym się ono rozgrywa i, co ważne, nie kończy się żadnym zwycięstwem. Odkrycie sprawców nie powoduje, że świat odzyskuje utracony na chwilę ład, żadnego ładu nigdy nie było, w przyszłości też go nie będzie. „Bóg tak chciał” – widnieje napis na grobie rodziców braci. To nie jest fraza, z którą specjalnie można dyskutować. Z filmem Pasikowskiego dyskutować będzie pewnie niejeden. Pasikowski podejrzewam jednak, że dyskutować już nie chce. Jego spojrzenie na świat jest spojrzeniem melancholika, który żyje w poczuciu, że jedyne, co można, to nie pogarszać sprawy.

Gdyby Pasikowski zrobił tak jak w „Glinie”, i pozostał przy kinie noir, artystycznie pewnie więcej by wygrał. Tylko że w tym przypadku nie chodziło o tego typu wygraną. Reżyser potraktował ten film jak obowiązek wobec wspólnoty, w której żyje – jego obsesje, pesymistyczne spojrzenie na świat, finalnie ustąpiły miejsca Polsce, a raczej Polakom i Żydom. To stąd wzięły się niektóre dialogi, sceny, symbole, fragmenty muzyczne. Oglądane tylko z perspektywy filmowej roboty w żaden sposób nie mogą się obronić. Jednak „Pokłosie” to coś więcej niż film. Na pewno będziemy mogli się o tym przekonać w momencie, gdy wejdzie do kin. Oj, rozpęta się burza, niektórzy Pasikowskiemu nie darują, czym jeszcze bardziej potwierdzą, że tego typu film, który w sposób tak otwarty i mocny pokazuje polskie zbrodnie na ludności żydowskiej, był i ciągle jest niezbędny. O ilu naszych filmach można to samo powiedzieć?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).