Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Stasiuk

Z DROGI:
816

Andrzej Stasiuk

Andrzej Stasiuk

Ilekroć słyszę biadolenie o braku polskiej powieści na miarę czasów oraz możliwości przychodzi mi do głowy droga numer 816. Licząc od południa, zaczyna się ona w Zosinie, a kończy w Terespolu. Uważam, że to jedna z piękniejszych dróg w naszym kraju. Jedzie się i kilometrami nie spotyka żadnego auta. Pola, zagajniki, można zobaczyć pasące się sarny. Czasami pojawia się zrujnowana cerkiew. Po prawej towarzyszy nam Bug. To dalej, to bliżej, ale zawsze jest gdzieś za linią drzew, w sitowiach toczy swoje zielonkawe wody. To Polska „b”, a może nawet „c”. Bez ostentacji, bez fajerwerków postnowoczesności. Wicepowiatowa. Miejscami wciąż drewniana i słomiana. Jednak i droga, i okolica są symboliczne dla ogólnoświatowej narracji, za którą tak tęsknimy w dziedzinie prozy. Jadąc od południa (i w myślach nieco przedłużając drogę 816 w tym geograficznym kierunku i trochę przedłużając na północ), mijamy po lewej kolejno Bełżec, Sobibór i Treblinkę. Po prawej  zaś mamy dawną granicę Związku Radzieckiego.

I fabryki śmierci, i komunizm bezsprzecznie były wydarzeniami na skalę planetarną. Palenie ludzkich ciał w piecach i próba hodowli nowego typu człowieka jednak ledwo co nas obeszły. Ani jeden, ani drugi eksperyment nie był nasz. Przyszedł do nas z zewnątrz. Byliśmy raczej świadkami niż uczestnikami. To oczywiście lepiej dla nas, ale niekoniecznie dla narracji. Droga 816 ze swoją malowniczością, oddaleniem i słomiano-drewnianą urodą w jakiś sposób symbolizuje mój kraj. Droga 816 jest jak szczelina między płytami tektonicznymi historii. Nie bierzemy udziału, a jedynie nasłuchujemy. Wokół dzieją się rzeczy wielkie i straszne, ale żadna z nich nie jest naszym udziałem. Bo przecież Żydzi nie byli „nasi” ani „Ruscy” ze swoim komunizmem. Wydawało nam się, że zachowamy niewinność. I pewnie jakoś zachowaliśmy – ale nie było to zależne od nas.

Szkocki pisarz Daniel Kalder po dziesięciu latach spędzonych w Rosji wyjechał do Ameryki, do Teksasu. Zapytałem go, dlaczego akurat tam. Odpowiedział: „Wiesz, jak się żyło tyle lat w Rosji, to w grę wchodzą już tylko kraje apokaliptyczne”. I ja go doskonale rozumiem, jadąc drogą 816, która moim zdaniem jest jedną z najpiękniejszych dróg w kraju. Mając po jednej stronie pola człowieczych popiołów, po drugiej wspomnienie ludzkiego eksperymentu na skalę niemal kosmiczną. Kto wie – może wielka narracja i wielka proza są dziećmi apokalipsy? Ale w takim razie nawoływanie, by oto się stała, zmaterializowała, wydaje się uczynkiem nieco ryzykownym, a może i nieodpowiedzialnym.

Jednak – tego jestem niemal pewien – nie bierze się z poczucia niewinności. Że to inni, że to nie my, że nas wrobili. Nie, Żydzi z lewej i komunizm z prawej są tak samo nasi, jak nasza niewinna na wieki polskość. To jest warunek uczestnictwa w wielkiej narracji. Innego wyjścia nie ma.

Albo wiosną, albo jesienią jechałem pierwszy raz drogą 816. Na drzewach nie było liści. Krajobraz smużył się szarobłękitnie i te sarny naprawdę pasły się obok szosy. Ledwo podniosły głowy na widok auta. I rzeczywiście, między Horodłem a Dorohuskiem nie było prawie aut. Przez jakiś bezczas jechałem. Przez zapomnienie. Przez jakąś bukoliczność z pelargoniami w oknach, z gęsiami na wygonach. A jednocześnie wiedziałem, że tam z lewej zwożono cały naród wagon za wagonem, by po prostu spalić. A w takim Bełżcu to nawet nie zapisywali nazwisk, tylko ilość. I ocalało dwóch. I jednego z nich zabili po wojnie Polacy. A po prawej ten bezkres eksperymentu, ta ziemia aż po oceany, po Chiny, prawie nieskończoność, gdzie w szczerym polu, na stepie, w jakiejś przedwieczności próbowali zbudować przyszłość z pominięciem teraźniejszości…

No więc zawrót głowy się od tego robi. Od tej jazdy polsko-prowincjonalnej, która się okazuje jazdą wskroś rzeczy i zdarzeń najważniejszych. Drogą 816 z gęsimi wygonami, drewnem i słomą, i przez apokalipsę.