Mazovia goes Medieval
Robert Hill / mazoviabaroque.pl

Mazovia goes Medieval

Łukasz Kozak

Cezary Zych określił wykonawców mianem „supergrupy”, która gra wyłącznie Machauta. Ansambl skupiony na dziełach jednego autora lub jednorodnym repertuarze to doskonały pomysł na solidne, podparte materiałem naukowym i atrakcyjne wykonanie muzyki dawnej

Jeszcze 2 minuty czytania

Warszawska publiczność nie przywykła do muzyki dawnej, do średniowiecznej tym mniej. Cykliczne występy zespołu Ars Nova, prezentującego od 30 lat niezmiennie niewygórowany poziom, nie wystarczają, by stolica dorównała takim ośrodkom, jak Kraków czy Jarosław. Festiwal Mazovia Goes Baroque! stara się wypełnić tę lukę, starannie dobierając wykonawców i oryginalny lub nowatorsko opracowany repertuar.

Tegoroczną edycję otwierały dwa koncerty z ambitnym repertuarem średniowiecznym. Cezary Zych, dyrektor artystyczny festiwalu, uznał, że najlepiej „ukazać zmieniające się tendencje wykonawcze”, prezentując utwory poety i filozofa Guillaume'a de Machaut. Eustachy Deschamps, układając lament po śmierci Machauta, nazwał go „ziemskim bogiem harmonii” – bóstwo to miało w Dzień Zaduszny objawić się przez swe dzieła w Studio Koncertowym Polskiego Radia.

 

MAZOVIA GOES BAROQUE!: muzyka Guillaume’a de Machauta. Pierre Hamon (flety, kierownictwo artystyczne), Marc Mauillon (śpiew), VivaBiancaLuna Biffi (fidel, śpiew), Angélique Mauillon (harfa gotycka), Studio Koncertowe PR im. Witolda Lutosławskiego, 2-3 listopada 2012.

Wykonawców otwierających koncertów Zych określił mianem „supergrupy”, która gra wyłącznie Machauta. Ansambl skupiony na dziełach jednego autora lub jednorodnym repertuarze to doskonały pomysł na solidne, podparte materiałem naukowym i atrakcyjne wykonanie muzyki dawnej. Grupą kieruje Pierre Hamon – specjalista od średniowiecznych instrumentów dętych, związany z zespołami Alla Francesca czy Ensemble Gilles Binchois, choć w ostatnich latach brał też udział w kuriozalnych projektach Savalla. Wraz z Hamonem zespół tworzą: VivaBiancaLuna Biffi –  która śpiewa i gra na vielli (w programie określonej niefortunną nazwą „fidel”), harfistka Angélique Mauillon i śpiewak Marc Mauillon.

Pierwszy koncert zapowiadał się wyjątkowo: muzycy wzięli na warsztat „La Remède de Fortune” – powstały przed połową XIV wieku poemat (dit) zawierający siedem utworów, z których każdy reprezentuje inną formę poetycko-muzyczną uprawianą przez Machauta. W ponad czterech tysiącach wersów kompozytor zawarł alegoryczną opowieść o dworskiej miłości – ich wartość podkreśla bogato iluminowany rękopis z BnF. By przedstawić w całości część muzyczną, zespół ograniczył poetyckie fragmenty do minimum. Nie jest to zabieg nowy, podobnie wyglądały wcześniejsze wykonania poematu, z kolei w łączeniu dit Machauta z jego muzyką brał udział Hamon w nagraniu „Le Jugement du Roi de Navarre”. Spodziewałem się więc, że koncert będzie znakomity.

Marc Mauillon / materiał festiwalu

Nie był. Jeszcze przed pojawieniem się zespołu zwróciłem uwagę na instrumenty, które z reguły odzwierciedlają stosunek do źródeł historycznych. Harfa, niczym z obrazów Memlinga, piekła Boscha lub rycin Meckenema, była rekonstrukcją instrumentu przynajmniej o sto lat późniejszego niż repertuar. Jeszcze gorzej prezentowała się viella, a w zasadzie viola da gamba o jelitowych progach i szerokim rozstawie strun, której twórca nadał z grubsza średniowieczne kształty – Biffi trzymała ją zresztą między kolanami i stosowała dziwaczną technikę, która nie przynosiła zbyt sugestywnego efektu. Zaskakujące to tym bardziej, że temat średniowiecznych instrumentów smyczkowych jest dobrze opracowany, a już przeszło 20 lat temu niektóre zespoły zaczęły stosować źródłowo uzasadnioną technikę i strój. Spory wybór instrumentów dętych sugerował z kolei, że koncert skupi się w większym stopniu na wirtuozerii Hamona niż poezji Machauta. Pierwsze wrażenie psuły też przygotowane partytury – o ile w przypadku utworów wielogłosowych mogły znaleźć uzasadnienie, to przy monodycznych lais i virelais oznaczają nie tylko słabe opanowanie wykonywanego materiału, ale i rezygnację z elementów improwizacyjnych na rzecz zaplanowanej w każdym szczególe aranżacji.

Angelique Mauillon / materiał festiwalu„Remède” otwierają dłuższe jednogłosowe utwory: lai i complainte. Bez zrozumienia i interpretacji tekstu, wysunięcia głosu na plan pierwszy i potraktowania instrumentów jako wsparcia dla wokalisty, wykonania tych form kończą się zwykle monotonnym śpiewem z licznymi instrumentalnymi przerywnikami, które mają zapobiec znudzeniu publiczności (a w programie nie było ani tekstów, ani tym bardziej przekładów). Nie można zaprzeczyć – Marc Mauillon dysponuje sporymi umiejętnościami, a jego interpretacja jest miejscami przekonująca, indywidualna i powściągliwa; można ją uznać za przeciwieństwo piskliwego efekciarstwa Jarrousky’ego. W długim „Qui n’aroit autre deport” był on jednak zdecydowanie zagubiony, a przerywniki w postaci instrumentalnych pseudoimprowizacji tylko pogłębiały to wrażenie. Lai może obronić się własnym tekstem i melodią – można to sprawdzić na pionierskim nagraniu Machauta sprzed 40 lat, autorstwa Thomasa Binkleya, albo zespołu Sequentia wykonującego półgodzinne XIII-wieczne lais siłami wyłącznie jednego śpiewaka i jednego instrumentalisty.

VBL Biff / materiał festiwaluSpodziewałem się, że „supergrupa” sprawdzi się w krótszych formach. Niestety, śpiew akompaniującej sobie na „vielli” Biffi wypadł bardzo słabo, a jej dwugłos z Mauillonem w balladzie „Dame, de qui toute ma joye vient” nie zbliżył się nawet do wzorcowego już wykonania Gothic Voices. Liczyłem także na przedostatni utwór: „Dame, a vous sans retollir” – taneczne virelai, które swoim wdziękiem mogło jeszcze poprawić koncert. W poemacie Machauta następuje oto moment przełomowy: poeta wraca do ukochanej, ta przyjmuje go z uczuciem i zaprasza do tańca, on ofiarowuje jej swoją chanson balladée. Na miniaturze widać wytworny taneczny krąg na łące i złote liście w tle, tymczasem podczas koncertu Pierre Hamon zaczyna donośnie tupać, dołącza do tego klaskanie – to Biffi uderza się po udach – oraz rytmiczne pukanie w korpus harfy. Mauillon po chwili zaczyna śpiewać, ale trudno tym śpiewem się zachwycić – byłem raczej zażenowany dźwiękami w tle i sposobami ich wydobywania. Wspominałem bezpretensjonalne nagranie Studio der frühen Musik z 1971 roku, dziewczęce głosy na tle tamburynu i Andeę von Ramm, śpiewającą może ze specyficzną dykcją, ale urzekająco.

Pierre Hamon / fot. Sergi CasademuntNastępnego dnia muzycy przedstawili łatwiejszy repertuar: ronda, ballady i virelais Machauta. O ile pierwszy koncert był jednoznacznie zły, to tym razem były także momenty satysfakcjonujące – zwłaszcza gdy na pierwszy plan wysuwało się rodzeństwo Mauillon. Rola Hamona ograniczała się do wirtuozowskich, ale niepotrzebnych wtrąceń i przeparadowania przez widownię z wariacjami na temat „Quand je sui mis” na fletni, która w XIV wieku była najwyżej zabawką pirenejskich pastuszków. Sposób użycia instrumentów wciąż irytował, ale nie zakłócało to śpiewu Mauillona. Krótkie i mniej wymagające formy przyniosły lepszy efekt, ale Hamon i Biffi – muzycy specjalizujący się w repertuarze średniowiecznym – wypadli dużo gorzej niż Angélique i Marc Mauillon, dla których Machaut to raczej chałtura niezwiązana z ich emploi (lepiej wypadli na koncercie z XVII-wieczną muzyką włoską).

Drugi koncert został także dużo lepiej przyjęty przez publiczność, zespół zdecydował się na bis. Wówczas Hamon zaczął tupać, a Mauillon śpiewać „Dame, a vous sans retollir”. Na szczęście Biffi zrezygnowała tym razem z klaskania po udach.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.