Pobieramy wszyscy u Teresy tę ostatnią lekcję. A będzie ona długa, już odmienna od innych ją poprzedzających, ta lekcja niezapomnianej Teresy. Chcemy u niej podpatrzeć, jak być prawdziwym w tym, co się robi i zarazem pełnym życia, którym się żyje. Nikt się tej lekcji na studium dziennikarskim nie nauczy, ponieważ to nie należy do kunsztu rzemiosła, które można nabyć, ale wymaga wrodzonego człowieczeństwa. I jeszcze zapału do odsłonięcia prawdy, najczęściej zakrytej, bez czego słowa tworzą jedynie stertę drewna, która się nie pali, ponieważ nie ma sposobu wzniecić w niej ognia. Udzielone to zostało tej, której samo imię można dziś wymówić, a trzydziestu ośmiu milionom będzie wiadomo, o kim jest mowa. Jest mowa o Teresie. O Teresie Torańskiej.
Zjawiskowa. Ale wielu z nas próbuje dociec, na czym to zjawisko polega, na czym Ona sama polegała, co zrobiła. Nie starajcie się dowiedzieć tego dla zawodowych korzyści własnych, wielu już się starało. Nie próbujcie, gdyż – powtarzam – mieć takie métier to zbyt mało, trzeba jeszcze takim być.
„Śmierć
spóźnia się o minutę”
Pod takim tytułem w 2010 r. wydana została książka rozmów Teresy Torańskiej z Michałem Bristigerem, Adamem Rotfeldem i Michałem Głowińskim. We wstępie Torańska napisała: „To nie są rozmowy o śmierci i Zagładzie – choć jest w nich i śmierć, i wojna, i Zagłada. To są rozmowy o życiu, które trwa i na przekór zaplanowanej zbrodni i dzięki przedziwnym, zaskakującym przypadkom”.
Rozmowa z prof. Michałem Bristigerem – zatytułowana tak, jak późniejsza książka – ukazała się wcześniej w „Dużym Formacie”. Teresa Torańska myślała także o filmie dokumentalnym na ten temat.
A jaka była? Uśmiechnięta i radosna. A radość ta zawierała w sobie ufność; skupiona była na rzeczy ważnej (wiedziała, która jest ważna i jak mało dostępna innym, bo jej przecież właśnie się szuka); myślę jeszcze, że była ożywiona nadzieją (po prostu Jej sobie inaczej nie wyobrażam).
A mało kogo znam o takiej odwadze cywilnej. Nie musiała się na nią zdobywać, gdyż nie angażowała jej z zewnątrz, a całkiem zwyczajnie posiadała ją na własność, jak serce i zmysły. Wywiad jest chyba rodzajem fechtunku na słowa, a ona ten właśnie gatunek sobie wybrała: i trafiała raz po raz w rozmówcę, i zapalały się jak w fechtunku lampki, i Jej tryumf był widoczny. Że prawda wyjdzie sama na wierzch, myślała chyba zawsze, że o nią przecież chodzi. Dodawała w myślach: „m n i e o nią chodzi”, innym razem „n a m chodzi o nią”, ale tak czy tak, trofeów kosz zbierał się pełen. Krwiobiegiem jej dziennikarstwa był więc wywiad, tematem: życie ludzkie, biografia, autobiografia, figura – i, oczywiście, tło do niej. Tak musieli myśleć wypytywani, ale dla Niej często (niekiedy? czasem?) najważniejsze stawało się właśnie tło, rzecz publiczna, a nawet Pospolita – zaś figura tylko kluczem była do niego, czyli planem dalszym. Stąd ta waga Jej tekstów oraz ich historyczność, w tym właśnie sensie, że mówiły o historii, a mówiły tak, że same te teksty wraz z ich Autorką stawały się historyczne. Nie wiem, czy nasuwała się Jej ta myśl: „jestem polską Orianą”, a Oriana Fallaci być może nie wiedziała, że jest włoską Teresą. Teresa i Oriana – wobec możnych tego świata jakże heroiczne swą prawdą, jakże prawe. Zawsze jakże prawdziwe. Na zawsze.
9 stycznia 2013