Router to urządzenie pełniące rolę lokalnego węzła komunikacyjnego. Najczęściej łączy internet z siecią domową lub firmową, jest pośrednikiem, który – jak to z pośrednikami bywa – zazwyczaj pozostaje niewidoczny (w moim domu stoi na strychu). Co nie znaczy, że nie ma wpływu na to, jak wygląda ruch w Sieci.
Przed rokiem, w gorącej atmosferze protestów przeciwko ratyfikowaniu przez Polskę ACTA, swoją premierę miał raport „Obiegi kultury”, poświęcony ilościowej analizie nieformalnego obiegu treści w Polsce. Badanie, przygotowane przez zespół skupiony wokół Centrum Cyfrowego pokazało, jak ogromną skalę ma to, co zazwyczaj przemyka „poniżej radaru” statystyki uczestnictwa w kulturze – i co towarzyszyło jej zawsze, choć zapewne przed upowszechnieniem internetu w zupełnie innym wymiarze. Chodzi o kopiowanie, pożyczanie, pozyskiwanie od bliższych i dalszych znajomych (a w wypadku internetu przede wszystkim nieznajomych) filmów, muzyki i książek. Tekstów kultury, które do polskich domów taką „nierynkową” drogą trafiają znacznie częściej, niż ze sklepów.
W tym roku chcemy uzupełnić jeszcze jedną lukę w wiedzy o tym, jak wyglądają obiegi kultury w Polsce. Przede wszystkim właśnie te nieformalne, czy może raczej e-formalne – zazwyczaj niewidoczne dla państwa i prawa, za to objęte statystyką firm telekomunikacyjnych czy serwisów udostępniających internautom na przykład serwery do dzielenia się plikami. Tak narodził się raport „Tajni kulturalni” – poświęcony właśnie routerom, czyli węzłom komunikacyjnym, których działania nie pozostają bez wpływu na to, jak wygląda nasz internet. Ale nie jest to opracowanie poświęcone małym plastikowym skrzynkom z migającymi diodami. Bo przecież internet to nie tylko sieć łącząca urządzenia, ale także nakładająca się na nią sieć społeczna. W ramach badania rozmawialiśmy więc z ludźmi-routerami (to określenie proponuje Mateusz Halawa, którego komentarz znalazł się w raporcie) – niewidocznymi na co dzień pośrednikami, pełniącymi istotną rolę w procesie krążenia treści w sieci. W tym wypadku były to trzy grupy: oddolni archiwiści, zarządzający kontami w serwisach takich jak Chomikuj czy YouTube; twórcy napisów, tłumaczący na polski ścieżki dialogowe z zagranicznych filmów i seriali; oraz operatorzy nieoficjalnych serwerów do gier sieciowych, na bazie kodu komercyjnych usług budujący dla graczy własne „światy”. Choć to grupy silnie zróżnicowane, łączą je dwa elementy. Po pierwsze, bez ich działań znacząca grupa polskich internautów miałaby utrudniony, a być może odcięty dostęp do tego, co stanowi istotną część ich praktyk kulturowych. Po drugie, wszystkie te osoby balansują na krawędzi prawa, a najczęściej – po prostu je łamią.
Jednym z mitów, odzwierciedlanych także w modelach komunikacyjnych opisujących funkcjonowanie mediów jest to, że pośrednicy są mało istotni – lub że ich rolę pełnią „kanały przekazu”, rozumiane wyłącznie jako technologie dające się łatwo opisać. A naprawdę liczą się producenci treści oraz to, co z tymi treściami robią odbiorcy. Złudzenie rozciągającej się pomiędzy nimi pustki jest zapewne następstwem romantycznego kultu twórców, nakazującego lekceważenie pośredników, oraz strategii pośredników komercyjnych – którzy starają się nas przekonać, że przecież tylko przekazują treści i tak naprawdę na cały proces komunikacji między nadawcą i odbiorcą mają znikomy wpływ. To oczywiście nieprawda, w epoce Sieci tym bardziej, że obok pośredników takich jak profesjonalni wydawcy i nadawcy powstała cała rzesza nowych. Firm – takich jak Facebook czy Chomikuj, ale też osób – takich jak pan Stanisław, kiedyś posiadacz imponującej kolekcji kaset wideo, dziś imponującego zbioru „zachomikowanych” filmów, z których korzystają ludzie z kilkudziesięciu krajów. Albo pani Marta, wychowująca dwójkę małych dzieci, ale w wolnych chwilach tłumacząca napisy do seriali dla dziesiątek tysięcy internautów. Czy Piotrek, Krzysiek i Sylwia, prowadzący serwer z grą, na którym spotykają się tysiące osób poszukujących „klimatu”, którego brakuje w wersji odpłatnej.
W raporcie z badań stawiamy tezę, że ich praca – przetwarzanie i dystrybucja cudzych treści – jest produktywna. Ma znaczenie, buduje bowiem lokalny kontekst dla rozpowszechnianych treści. Tworzy publiczność, bo przecież część odbiorców ich pracy nie dotarłaby do konkretnych dzieł, gdyby nie ludzie-routery. Nie potrafiliby ich znaleźć, w niektórych przypadkach – nie byłoby ich stać na dostęp do nich. Dla innych to, co pozornie osiągalne, byłoby w istocie niedostępne ze względu na braki kompetencyjne – jak na przykład nieznajomość języka. Dla jeszcze innych byłoby niezrozumiałe, bo oparte na obcych kodach kulturowych. Dobrze ilustruje to przykład Tomka, licealisty z małego miasteczka, który umieszcza w internecie pokolorowane przez siebie archiwalne zdjęcia. „Inaczej to młodzież mogłaby pomyśleć, że na przykład mundur marszałka Piłsudskiego był szary” – tłumaczył w wywiadzie.
Wśród wielu określeń, które przymierzamy do bohaterów tego badania, głównym są tytułowi „Tajni kulturalni”. Sygnalizuje ono podstawowe rozdarcie, które obserwowaliśmy w terenie – napięcie pomiędzy powszechnie uznawanymi za wartościowe praktykami kulturalnymi (stanowiącymi interesujące hobby, a równocześnie ułatwiającymi dostęp do treści innym), a ich statusem prawnym, spychającym je w sferę działań, których nie należy nagłaśniać. Część osób, które wzięły udział w tym badaniu, ma za sobą albo epizody paniki związanej ze strachem przed policją, albo realne doświadczenia z organami ścigania. Tych napięć jest zresztą więcej: dotyczą przecież także, a może przede wszystkim, rozumienia kultury jako ważnej części życia i elementu bycia z innymi, i skonfliktowanego z takim podejściem myślenia o kulturze jako o produkcie. Stąd ludzkie routery, których ciężka praca sprawia, że setki tysięcy Polaków mogą oglądać na bieżąco swoje ulubione amerykańskie seriale, ale też odnaleźć w internecie swoje ulubione programy religijne, które nie mieszczą się w polskim medialnym mainstreamie, to postaci, które nie każdy oceni pozytywnie. Są dostawcami i kuratorami, ale też ludźmi, których przemysł kultury chciałby się pozbyć.
„Tajni kulturalni” to jednak nie tylko raport o indywidualnych pasjach i ich kolizji z prawem. To także zapis wpływu technologii na środowisko kulturowe. Kolekcjonujący filmy emeryt robiłby to, co robi, także bez internetu. Ale wtedy byłaby to działalność dość smutna, a z pewnością bardziej samotna. Dziś oddziałuje na skalę, jakiej pozazdrościć mogłoby mu wiele publicznych instytucji kultury. Z którymi zresztą nie tylko rywalizuje, lecz – jak zwraca uwagę w swoim komentarzu Marek Krajewski – które też wspomaga. Rozbudza potrzeby i buduje kompetencje, z których korzystać będą później dyskusyjne kluby filmowe, domy kultury i kina. A równocześnie archiwizuje to, co dziś wymyka się poza archiwizowany kanon, lecz być może w przyszłości do niego powróci. Ten powrót będzie możliwy także dzięki „piratom” z Chomikuj czy YouTube’a. Wobec „piratów” bohaterowie naszego opracowania są zresztą bardzo… krytyczni. Uważają, że nie można żerować na cudzej pracy. Równocześnie jednak są przekonani, że sami tego nie robią – nie zarabiają pieniędzy, poświęcają za to swojej pasji, napędzanej pozytywnymi reakcjami internautów, gigantyczną ilość czasu. Nie biorą, lecz dają, a tym samym, jak sądzą, zyskują prawo do dysponowania efektami cudzej pracy – bo dołączają do nich własną, często objętą zestawem środowiskowych norm i standardów (robisz napisy do filmów? znajdź sobie korektora!).
Raport nie daje jednoznacznych odpowiedzi na pytanie, czy taka perspektywa jest właściwa. Można powołać się na Roberta Mertona (robi to Alek Tarkowski), wskazując, że każda innowacja jest w swej istocie dewiacją, naruszeniem obowiązujących norm. W tym ujęciu „tajni kulturalni” mogą być postrzegani jako awangarda instytucji kultury. Ale równocześnie ich działania splecione są z działaniami innych. Nie tylko twórców, bez których nie mieliby jak funkcjonować, ale też zupełnie dla nich niewidocznych komercyjnych pośredników. Firm telekomunikacyjnych, serwisów udostępniających przestrzeń na serwerze – komercyjnych podmiotów, które też są niedostrzegalne, ale nie są bez znaczenia. Bo przecież każdy węzeł Sieci połączony jest z innymi, a ich precyzyjne rozdzielenie jest niemożliwe. Żyjemy w świecie hybryd, w którym miesza się to, co ludzkie i technologiczne, ale też to, co kulturowe i rynkowe. Granica między darem a wyzyskiem jest bardzo cienka – jak się okazuje, nie tylko w wypadku oddolnej twórczości.
Raport „Tajni kulturalni” już wkrótce będzie można pobrać ze strony Centrum Cyfrowego – obiegikultury.centrumcyfrowe.pl.
Premiera raportu – spotkanie z autorami i komentatorami oraz dyskusja przy kawie i ciastku – odbędzie się w klubokawiarni państwo/miasto w Warszawie przy ul. Andersa 29, w poniedziałek 14 stycznia o godz. 17:00. Informacje na Facebooku.
Badanie „Tajni kulturalni” zostało sfinansowane z grantu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorami opracowania są Mirosław Filiciak, Michał Danielewicz, Anna Buchner oraz Katarzyna Zaniewska. W raporcie zamieszczono komentarze Edwina Bendyka, Mateusza Halawy, Marka Krajewskiego, Tomasza Rakowskiego, Marcina Sadło, Piotra Siudy oraz Alka Tarkowskiego.
Tajni kulturalni, czyli z życia routerów
Raport „Tajni kulturalni” poświęcony jest ludziom-routerom – niewidocznym na co dzień pośrednikom. To oddolni archiwiści, twórcy napisów, operatorzy nieoficjalnych serwerów do gier sieciowych
Jeszcze 3 minuty czytania