Chropowatość
fot. Kevin Jarrett / CC BY 2.0

12 minut czytania

/ Media

Chropowatość

Mirosław Filiciak

Technologiczna rewolucja „zrób to sam” – od majsterkowania przy użyciu Arduino po walkę o prawo do reperacji sprzętu elektronicznego – zaliczyła za oceanem spektakularną wywrotkę

Jeszcze 3 minuty czytania

Technologiczne utopie rodzą się, przechodzą kryzysy, umierają. Ponad dziesięć lat temu Alek Tarkowski pisał o makersach tak: „Chodzi o ludzi, którzy robią rzeczy – złote rączki, majsterklepki, rzemieślników, ale w wydaniu cyfrowym”. Makers sytuowali się na przecięciu tradycji majsterkowania ze świadomym użytkowaniem coraz mniej dziś transparentnych technologii, wykorzystując obniżenie progu dla tworzenia nowych rozwiązań. Bo z jednej strony potaniał sprzęt, z drugiej – sieć daje możliwość wymiany wiedzy czy wręcz gotowych schematów, które można wykorzystać we własnych projektach. Kusząca była jednak także swoista chropowatość technologii, wychodzących z gładkich ekranów w świat atomów. Praca z technologiami opartymi na fizycznych mechanizmach to przecież okazja, żeby ubrudzić sobie ręce nie tylko w wymiarze symbolicznym. Zrozumieć i poczuć pod palcami, że za przepływami bitów stoją fizyczne mechanizmy. Ale też po prostu mieć satysfakcję ze stworzenia czegoś, czego nie da się zawrzeć w niematerialnym pliku.

Oduczanie

Publikowane od roku 2005 readery holenderskiego Institute of Network Cultures dotykały kluczowych problemów związanych z nowymi mediami, rejestrując przy okazji sieciowy Zeitgeist. Ich tematami były m.in. porno, serwisy streamingowe, mit oddolnej kreatywności, Wikipedia, wyszukiwarki, media społecznościowe czy branża fin-tech. Tematem dwunastego już tomu, książki „The Critical Makers Reader: (Un)learning Technology” pod redakcją Loes Bogers i Letizii Chiappini, stali się właśnie makersi. To pozycja nie tylko dla osób interesujących się medialabami i skupionym wokół nich ruchem. Najgorsze, co może ją spotkać, to potraktowanie jej jako kolejnej odsłony technologicznego „byliśmy głupi”.

The Critical Makers Reader: (Un)learning Technology, red. Loes Bogers & Letizia Chiappini. Institute of Network Cultures, 320 stron, publikacja dostępna od listopada 2019 (kopie elektroniczne dostępne bezpłatnie na stronie wydawcy)The Critical Makers Reader: (Un)learning Technology, red. Loes Bogers & Letizia Chiappini. Institute of Network Cultures, 320 stron, publikacja dostępna od listopada 2019 (kopie elektroniczne dostępne bezpłatnie na stronie wydawcy)Nowy tom INC jest pokłosiem działań prowadzonych od 2017 roku, ale przywoływaną we wstępie symboliczną ramę stanowi komunikat sprzed niespełna pół roku – w czerwcu 2019 roku Maker Media, wydawca magazynu „Make” i główny gracz tego ruchu, zawiesił działalność. A przecież miało być tak pięknie: magazyn posiadał 125 tys. płatnych subskrybentów, jego kanał na YouTubie subskrybowało ponad milion osób, a firmowane przez spółkę wydarzenia odbywały się w czterdziestu krajach. Technologiczna rewolucja DIY, która obejmować miała szeroki zakres działań, od majsterkowania przy użyciu platform takich jak Arduino po walkę o gwarantowane prawo do reperacji sprzętu elektronicznego, zaliczyła za oceanem spektakularną wywrotkę.

Makersi rekrutują się spośród domowych majsterkowiczów, ale też osób, które wcześniej zajmowały się komputerami i chciały wyjść poza ekran – przełożyć sprawczość kodu na świat fizyczny. W USA istotną rolę w tym ruchu odegrali rodzice, postrzegający tworzenie rozwiązań technologicznych wspólnie z dziećmi za najlepszy rodzaj edukacji medialnej. Produkty opisywane w „Make” obejmowały i małe robociki, i interaktywne zabawki dla dzieci, baterię słoneczną, tester jakości wody… Setki rozwiązań, od tych adresujących bardzo specyficzne potrzeby, przez uroczo, a nawet inspirująco nieprzydatne, po te będące kopiami urządzeń, które można kupić w sklepie. Trochę jak w wypadku książek zmarłego niedawno Adama Słodowego, tyle że w oparciu nie tylko o tradycyjne podzespoły i narzędzia, ale i drukarki 3D, wycinarki laserowe czy wspomniane Arduino. Projekty, które kiedyś dostępne były wyłącznie dla wykonujących prototypy profesjonalistów, trafiły „pod strzechy” – choć oczywiście, jak nietrudno się domyślić, najczęściej były to strzechy dość białe, męskie i średnioklasowe. Było ich jednak na tyle dużo, że makers stali się ruchem o własnej tożsamości. A przy okazji – dużym przedsięwzięciem komercyjnym, bo przecież ci wszyscy ludzie potrzebowali sprzętu, materiałów i pomysłów.

Co poszło więc nie tak? Dale Dougherty, założyciel Maker Media, przyznał, że choć ma poczucie wypełniania ważnej misji, to całe przedsięwzięcie zawiodło po prostu jako biznes – i straciło zaufanie inwestorów. Ale klapie firmy Dougherty’ego towarzyszył też smród innego rodzaju: Joi Ito, szef MIT MediaLabu, chętnie cytowany także przeze mnie guru ruchu makers, zrezygnował ze swojej funkcji, gdy wyszło na jaw, że przyjmował darowizny od Jeffreya Epsteina. Również wtedy, gdy ciążyły już na nim wyroki skazujące za zarządzanie siecią organizującą prostytucję nieletnich. Wszystko to brzmi jak doskonały materiał na gównoburzę w kolejnej technologiczno-utopijnej niszy. Lepiej oddajmy głos redaktorkom „The Critical Makers Reader”:

Co czyni powstające urządzenie lepszym – piszą we wstępie Bogers i Chiappini – gdy badamy istotę tego, jak ono powstaje i jak zostaje wplecione w tkankę społeczną, ekonomiczną, kulturową, polityczną, ekonomiczną? Gładkie obietnice i dobre intencje zazwyczaj przesłaniają brak przemyślanych rozwiązań, zapowiadają niepożądane i nieprzewidziane konsekwencje w liczbie niemieszczącej się na plakacie reklamowym. Nieważne, też możesz to zbudować – o ile stać cię na wydanie 150 euro na czujniki, płytki oraz arkusze akrylowe i masz luksus dysponowania dwoma tygodniami wolnego czasu, żeby zdobyć nowe umiejętności i odwiedzić lokalny medialab w ramach ograniczonych (lub nieistniejących) godzin otwartych. Kto jednak korzysta na tym działaniu – a kto traci? Gdy twórczość w stylu Maker Media kwitła, te podstawowe pytania były ignorowane.

Leitmotivem książki wydaje się odejście od poczucia sensu tkwiącego w technologicznych interwencjach; rodzaj pokory, zdolności nie tylko do uczenia się, ale i oduczania – istotny także w czasach, gdy uczenie się nie jest już udziałem wyłącznie ludzi. Redaktorki – oraz autorki i autorzy tekstów zebranych w tomie – przypominają, że chropowatość technologii, która miała stanowić istotę całego wyzwania DIY, obejmuje też kwestie etyczne. Pokazują, że choć medialaby, hackerspace’y i inne miejsca tego typu wniosły sporo do edukacji technologicznej, to równocześnie umocniły ekosystem gotowych, często zamkniętych rozwiązań. Miały redefiniować kontekst powstawania technologii, częściej jednak zmieniały sposób tworzenia urządzeń, niż proponowały alternatywy dla obecnych na rynku produktów. Bogers i Chiappini złośliwie piszą, że efektem była kreatywność podobna do tej, z jaką mamy do czynienia przy wycinaniu kształtów z ciasta przy użyciu gotowych foremek. Bo przecież gotowce składane krok po kroku według instrukcji, choć różnią się od produktów ze sklepu, to wcale nie muszą znacząco podnosić kompetencji wykonawców, o rzucaniu wyzwania przemysłowi nie wspominając.

Mniejsza z tym. Bardziej istotne wydaje się, że postawione przez Boggers i Chiappini pytania brzmią inaczej w Polsce niż w Holandii. Przeglądając teksty z „Medialab. Instrukcja obsługi” z 2011 roku – publikacji przygotowanej po Medialabie w Chrzelicach, inicjatywie, która miała stymulować i integrować polskich makersów – nie mam poczucia, żeby drastycznie się zestarzały. U nas czas jakby stanął w miejscu, co nie znaczy, że nic się nie zmieniło (nie mogę nie wspomnieć tu, że nie żyje Bartek Mioduszewski, bez którego nie byłoby pewnie chrzelickiego spotkania). Pomimo symbolicznego dowartościowania, jakim był Paszport „Polityki” dla wyrastającego z rodzimej kultury medialabowej Pangeneratora, nad Wisłą ten ruch nigdy nie stał się dużą komercyjną siłą. To nie jest znaczący rynek: nawet w wielkomiejskich wykształconych bańkach drukarki 3D pozostały raczej fantazją, a nowa generacja rodziców nie zaczęła masowo wycinać i lutować. Co najwyżej – wysyłać dzieci na komercyjne lekcje z robotyki, przeważnie oparte na pracy z zestawami Lego Mindstorms.

Aktywizm

„The Critical Makers Reader” wydaje mi się ciekawy sam w sobie, ale jest też interesujący jako kolejna z krytycznych korekt w dyskursie okołotechnologicznym. Może jest jakaś masa krytyczna, poziom, którego osiągnięcie uczyni z tych kwestii materiał na dyskusję wykraczającą poza branżowe nisze? Bez tego otaczające nas technologie pozostaną wciąż „czarnymi skrzynkami” – i fakt, że ktoś do tej skrzynki sam przylutuje kable, a może nawet napisze kawałek kodu sterującego, nie zmieni tu wiele. Nawet jeśli jednostkowe korzyści płynące z nabycia tych kompetencji trudno negować.

Co miałoby dostarczyć krytycznego paliwa, skoro chwilami można mieć wrażenie, że afera Cambridge Analytica nigdy się nie wydarzyła i – może poza Francją – dyskusje o planach nałożenia kagańca cyberkorpom ucichły? W poszukiwaniu nadziei – ale też wspólnych mianowników dla kolejnych krytykujących technologię debat – można zerknąć do tekstu w „Guardianie”. Natalya Nedzvetskaya i J.S. Tan omawiają w nim dane zebrane w bazie Collective Actions In Tech. To rejestr, który z makersami nie ma nic wspólnego – z krytyczną dyskusją o roli technologii jednak już jak najbardziej. Baza, obejmująca ostatnią dekadę technologicznego aktywizmu, odnosi się głównie do postępującego uzwiązkowienia tej branży i protestów pracowniczych. Trudno traktować ten zbiór jako bardzo reprezentatywny, bo koncentruje się na Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii (ale jest otwarty, nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby „nakarmić” ją informacjami na temat Polski). Pokazuje jednak, że liczba protestów wzrasta. Niestety, widać tam też napięcie, z którym dyskurs wokół technologii wciąż nie może sobie poradzić. To napięcie klasowe: pomiędzy „białymi kołnierzykami” a prekariatem. Te dwie grupy walczą o różne sprawy – pierwsi o wyższe standardy etyczne w kwestiach, które skrywa technologiczna infrastruktura. Drudzy bardziej tradycyjnie: o byt. Białe kołnierzyki poruszają problemy, które większości obywatelek i obywateli nie wydają się istotne. Ale medialnie przykrywają działania prekariatu.

Wspominam o tym dlatego, że widzę wspólny mianownik między dobrymi intencjami medialabowców a problemami, z którymi boryka się tania siła robocza branży IT. To przepaść pomiędzy teoretycznymi rozważaniami o zagrożeniu ze strony niematerialnej pracy algorytmów a troską o te i tych, których ciała są elementem tej sieci. Nie jest to oczywiście nowy problem, co nie oznacza, że odpowiedzi znajdziemy u Bakunina. Jak napisała cytowana we wstępie do readera INC Alice Yang: „Większość spośród faktycznych makers naszych elektronicznych urządzeń stanowią kolorowe kobiety pracujące w fabrykach trzeciego świata i krajów rozwijających się”. Skoro nowe wcielenie makersów ma ambicje, żeby przypomnieć o rzeczywistych wytwórczyniach i wytwórcach technologii – nie potrafię nie trzymać kciuków.

I to nawet jeśli Bogers i Chiappini trochę przesadzają. Przyjmując zaproponowaną w książce wyostrzającą konwencję, trzeba też zgodzić się na rodzaj drobnej amnezji. Bo przecież nie jest tak, że wokół makers zawsze buzował wyłącznie entuzjazm. Z fantazji o zmianie świata przez makers kpił choćby nieoceniony w takich przypadkach Yevgeny Morozov. Poświęcony im tekst z „New Yorkera” nosił zgrabny podtytuł „Weź zgrzewarkę i dołącz do rewolucji”. Nie jest też tak, że wśród makersów nie można znaleźć wyjątków od związanych ze światem technologii stereotypów – paradoksalnie jednak i one przeżywają kryzys, jak turyński hackerspace Casa Jasmina, prowadzony przez serbską aktywistkę Jasminę Tesanovic, który w styczniu zakończył działalność. W jednym ze swoich manifestowych tekstów Tesanovic pisała: „Dla kobiet, z którymi rozmawiałam, istotnym celem nie jest przeprojektowanie rzeczy, lecz przeprojektowanie życia”.

Oczekiwanie, że wszystkie problemy świata uda się rozwiązać, siedząc w garażu czy medialabie, to naiwność. Ale być może jest to także retoryka wspierająca przebijanie się dyskusji o alternatywnych modelach wytwarzania technologii do mainstreamu. Podobnie jak rozmowa o modyfikowaniu tych modeli. Nie przestawajmy jednak kochać utopii, także tych małych. Szukajmy między nimi punktów styku. Może wtedy nie będą tak szybko odchodzić.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).