Flaki polskiej literatury
rys. Maciej Sieńczyk

18 minut czytania

/ Literatura

Flaki polskiej literatury

Rozmowa z Pawłem Duninem-Wąsowiczem

Na półkach w moim mieszkaniu stoi już jakieś 130 tomów oryginalnych wydań przedwojennej polskiej fantastyki. Teraz upolowałem „Promienie FF” Bruno Winawera z okładką przedstawiającą palmę na placu Zamkowym – rozmowa z autorem „Fantastycznego atlasu Polski”

Jeszcze 5 minut czytania

Umawiam się z Pawłem w knajpie na Żoliborzu. W ręku ściskam notesik z pytaniami. Paweł zamawia piwo i flaki, ja – z pokorą przyjmując rolę, w której tu występuję – herbatę.

PAWEŁ DUNIN-WĄSOWICZ: Na flakach najtrudniej się zawieść, są najbardziej przewidywalne. Niestety, w książce nie ma rozdziału o pożywieniu, bo mało tego było, choć nie powiem, że wcale, bo przecież jest ciekawa powieść Michaliny Mossoczowej „Za tysiąc lat” z roku 1923, w której ludzie jedzą zupę radową, a jedzenie jest czynnością intymną. Jest też trochę u Gajdy w „Ludziach ery atomowej” z 1957…
(nerwowo zerkam do notesu, który okaże się bezużyteczny)
Pewnie będziesz mnie pytać o jakieś syntezy. Niestety nie mam przemyśleń natury ogólnej, będę uciekał od wyrażania jakiegokolwiek poglądu. Jestem samolotem rozpoznawczym, znajduję rzeczy i nie chcę ich interpretować, to jest robota dla bombowców.
MIREK FILICIAK: Ale jako fan i encyklopedia polskiej fantastyki na pewno masz przynajmniej do części tych książek emocjonalny stosunek. Czy wizje, które skatalogowałeś, są ci bliskie, chciałbyś w którejś z tych Polsk mieszkać? Albo chociaż pojechać na wakacje? W końcu spędziłeś tam sporo czasu.
Nie myślę o tym w ogóle w ten sposób, choć mogę powiedzieć, co bardziej lubię, a co mniej. Nie lubię przesadnego grania odniesieniami do faktów. Preferuję rzeczy gorsze literacko, ale zmyślone.

Paweł Dunin-Wąsowicz, Fantastyczny Atlas Polski. Narodowe Centrum Kultury, 360 stron, w księgarniach od października 2015Paweł Dunin-Wąsowicz, „Fantastyczny atlas Polski”. Narodowe Centrum Kultury, 360 stron, w księgarniach od października 2015Zwłaszcza że te odniesienia są chyba często dość prostackie, jak prezydent Wronisław Gomorowski…
Bardzo lubię książki Piotra Wojciechowskiego. Tam nie ma wyraźnego punktu rozejścia między faktami a fantazją, jest też fantastyczna geografia. „Czaszka w czaszce”, „Obraz napowietrzny”, „Wysokie pokoje” – to jego najbardziej znane rzeczy. Tam, obok miast autentycznych, są elementy nowego uniwersum, w którym Polska trochę jest, a trochę jej nie ma. Inna sprawa, że niestety rzeczy, które najbardziej lubię, później znajduję na taniej książce na Koszykowej. Tam chyba do dziś leży pierwsza pełnowymiarowa potransformacyjna historia alternatywna Lepianki „I w następnym dniu” z 1996. Także „Herbata z kwiatem paproci” Michała Studniarka, gdzie w Warszawie pojawiają się elfy i inne baśniowe stwory. Choć fantasy w atlasie jest mało – nieczęsto udaje się je nanieść na mapę, brak punktów orientacyjnych.

A skąd w ogóle pomysł na atlas? Od czasów „Widmowej biblioteki” eksplorujesz to, co w polskiej literaturze zmyślone. Czy formuła atlasu, która sugeruje obiektywizację, ale i naukowość, autentyzm, jest kolejnym zabiegiem, rozmywającym granice między tym, co fikcyjne i prawdziwe?
To pasuje do mojego poprzecznego spojrzenia na fikcję, do katalogowania tego, czego nie ma. I pozwala na zastosowanie klucza geograficznego. Gdyby ograniczyć się do stwierdzenia, prawdziwego przecież, że w tych tekstach dominują dwie postawy, konserwatywna i progresywna, to dość szybko stanie się nudne. Natomiast podział geograficzny wyciąga różne śmieszne rzeczy. Było z tym sporo zabawy, żeby rozszyfrować, czy coś jest odniesieniem do realnego miejsca i daje się zmapować, czy to czysta fikcja, bez możliwości oznaczenia na polskiej mapie.
Weźmy Drohiczyn, który udało mi się dopisać już w korekcie. Stefan Grabiński w swoich opowiadaniach grozy z lat 20., w których w ogóle jest ciekawe łączenie spirytyzmu z techniką, dużo uwagi poświęca kolei. Ale miałem problem, żeby zmapować te fikcyjne stacje, bo nawet jeśli pasowała nazwa – jak z Drohiczynem właśnie – to po sprawdzeniu okazywało się, że tam nie było połączenia kolejowego. Aż przeczytałem w „Świecie kolei” – to od jedenastu lat jest mój ulubiony periodyk, z wytęsknieniem czekam na każdy kolejny numer, pisma literackie nie budzą już u mnie takich emocji – tekst o linii, która szła z Brześcia dalej na wschód, przez Drohiczyn. Wtedy dopiero załapałem, że w przedwojennej Polsce były dwa Drohiczyny, nie tylko ten nad Bugiem, który nie ma połączenia kolejowego, ale też drugi, dziś białoruski. I to o ten być może chodziło Grabińskiemu.

Ten geograficzny rozkład przekłada się też na wyraźnie widoczne klasyfikacje – zwłaszcza duże miasta odgrywają specyficzne, zaskakująco powtarzalne role.
Dokładnie! Modernistyczne wizje Warszawy, historyczne Krakowa, niemieckie dziedzictwo Wrocławia, Gdańsk jako ważny punkt przedwojennej fantastyki militarnej albo echa powstania listopadowego w Świętokrzyskiem...

Mówisz o XIX-wiecznej francuskiej powieści „Kosynierzy”? Powstańcy na łyżwach, polujący na łosie, dający się też czasem złapać Ukraińcom na lasso? To jeden z najzabawniejszych momentów w atlasie, coś wyłamującego się z wizji, które w swojej masie są jednak dość jednorodne.
Historię o kosynierach-łyżwiarzach z książki Alexandre’a de Lamothe’a opowiedział mi jeszcze za życia ojciec, on mi to znalazł. Moje zainteresowania wynikają też z uwarunkowań rodzinnych. Wychowałem się w rodzinie historyków, w domu z bardzo specyficzną biblioteką i od dziecka czytałem dużo o przeszłości, wspomnieniach, szperałem w pamiętnikach. W ten sposób zdobyłem dość szczególne kwalifikacje. No i w tym jest też ten atlas, bo moja mama bardzo długo pracowała w Zakładzie Atlasu Historycznego IH PAN. Dla mnie czytanie map i atlasów od dziecka było czymś naturalnym.
A wracając do łyżwiarzy, to taka ciekawostka, ale jednak wynikająca z ignorancji autora, który ewidentnie nie zerknął nawet na mapę, bo oni pokonują na tych łyżwach setki kilometrów w ciągu jednej nocy. W ogóle te zagraniczne książki z akcją rozgrywającą się w Polsce to najczęściej straszne kretynizmy, jak amerykańska „Wojna światów” Harry’ego Turtledove’a o jaszczurach, które skaperowały Żydów i Polaków przeciwko Niemcom. To nie przypadek chyba, że wydano u nas tylko pierwszy tom tego cyklu, a kontynuacji nie.

Ale to znów jeden z nielicznych przykładów, które wyłamują się z kilku schematów rządzących w przywoływanym przez ciebie, bardzo przecież obszernym korpusie. Dominują w nim mocarstwowe fantazje, a Żydzi nieczęsto są po tej samej stronie, co Polacy.
To nie takie proste. Choć są rzeczy jednoznaczne – na przykład niedawno udało mi się w dobrej cenie nabyć wreszcie niesławny „Zamach” Mariańskiego, czyli tak naprawdę Jędrzeja Giertycha, zadzwonił do mnie właściciel antykwariatu, że to ma. Tam sprawa jest bezdyskusyjna, jednej nocy Żydzi zabijają 100 tys. chrześcijan, dostarczając do piekarni zatrute pieczywo. Ale to nie jest reguła. Weźmy na przykład „...a gdy komunizm zapanuje” Edmunda Jezierskiego z 1927 roku. Są w niej Żydzi-komuniści, ale i syjonistyczny oddział Maccabi, który z komunistami walczy. Dużo zresztą zależy od kontekstu. „Murzyn warszawski” Antoniego Słonimskiego, który jest satyrą na snobizm pewnej części Żydów, w istocie niewiele się różni od opowiadań z tomu Adolfa Nowaczyńskiego „Sen srebrny Salomei Kohn”. Ale wiemy, że Słonimiski był z pochodzenia Żydem, acz urodził się już jako dziecko katolików-konwertytów, więc nie nazwiemy go antysemitą. Inna sprawa, że we wspomnieniach Słonimskiego można przeczytać, że po wojnie nie chciał już wystawiać „Murzyna”, bo – znów – zmienił się  kontekst i to już nie było o pretensjonalnym żydowskim mieszczaństwie, bo ono w międzyczasie stało się ofiarą Zagłady. Dlatego uważam, że nie da się zrobić prostego podziału na literaturę antysemicką i przyzwoitą.

Wspomniałeś o „Zamachu”, który trochę w roli białego kruka, z przymiotnikiem „legendarny” pojawia się w otwierającym książkę komiksie Sieńczyka.
Bo Maciek Sieńczyk dzieli ze mną tę literacko-detektywistyczną pasję, ten komiks jest o nas, to akurat nie jest fikcja. On jest wspaniałym szperaczem, w dodatku ma niedaleko od siebie najobszerniejszy antykwariat w Warszawie. Ja tam znalazłem sporo rzeczy, a przecież mam pokaźną kolekcję, na półkach w moim mieszkaniu stoi już jakieś 130 tomów oryginalnych wydań przedwojennej polskiej fantastyki. Niektóre się powtarzają, teraz na przykład upolowałem „Promienie FF” Bruno Winawera z doskonale zachowaną okładką przedstawiającą palmę na placu Zamkowym. Miałem już dwa egzemplarze, ale podniszczone.

Mówiłeś o Sieńczyku.
rys. Maciej Sieńczykrys. Maciej SieńczykTo mój bardzo dobry kolega, który znalazł mi parę rzeczy, o których nie wiedziałem, że w ogóle są. Armand Cor De Val, Andrzej Clarc czy Artibo to są autorzy nieuwzględniani w historiach polskiej fantastyki, bo mają zagraniczne pseudonimy i nie weszli do „Leksykonu polskiej literatury fantastycznonaukowej” Antoniego Smuszkiewicza i Andrzeja Niewiadomskiego, pozycji dla ludzi z moim hobby podstawowej. Sieńczyk to wszystko znalazł i później łaskawie mi przekazał. I jeszcze zrobił piękną okładkę do atlasu, dziwię się zresztą, że wokół niej nie wybuchła żadna afera, bo tam jest rewizjonistyczna mapa Polski, z linią Curzona i terytorium z 1939 roku...

Ale to terytorium Polski z Kresami dobrze ilustruje fantazje mocarstwowe, których polscy autorzy fantastyki mieli i mają chyba nadmiar. Zresztą sam odmieniasz w książce przez wszystkie przypadki określenie „fantazje kompensacyjne”.
Ale są różne kompensacje. Czym innym jest Prus albo Edmund Jezierski, którzy swoje fantazje kolonialne snuli jeszcze przed I wojną światową, kiedy Polski w ogóle nie było, a czym innym wizje mocarstwowe po odzyskaniu niepodległości. Dużą częścią przedwojennej fantastyki była po prostu fantastyka militarna. Tu czołową postacią byłby Żarnowiecki vel Umiastowski, który zasłynął później niechlubnie, wywołując w Warszawie panikę we wrześniu 1939. I w tych książkach trafiają się czasem rzeczy nieoczywiste. Weźmy „Przewrót” Ludwika Szczepańskiego, nawiasem mówiąc redaktora naczelnego słynnego młodopolskiego pisma „Życie”. Tam mamy do czynienia z wojną masową, z użyciem nowych środków – Kraków bombardują pruskie zeppeliny, a kluczowym elementem fantastycznym są wojskowe aeromobile, czyli samoloty. Ale przy okazji można tam znaleźć bardzo niestandardowe myślenie o patriotyzmie. Gdy postępuje wojna Austro-Węgier z Rosją i Niemcami, okolic Krakowa broni galicyjskie pospolite ruszenie, definiujące jako ojczyznę nie Polskę, tylko właśnie Galicję. Gdy na odsiecz przybywają Węgrzy, to już jest wyraźnie powiedziane, że to nie nasze wojsko. Zresztą jeżeli chodzi o Kraków, to kapitalną rzeczą jest nieskończona książka Michała Bałuckiego, opublikowana po jego samobójczej śmierci w roku 1901 – „Kraków w roku 1950”. Wyprorokował tam mnóstwo zjawisk społecznych, choćby uzależnienie od kredytów.

A współcześnie?
Ostatnio najmocniejszy nurt mocarstwowy był podczas poprzednich rządów PiS-u, w pierwszej dekadzie XXI wieku, choć trudno to wiązać bezpośrednio, bo nie było jakiejś promocji odgórnej, to były pozycje publikowane przez prywatne wydawnictwa. Wcześniej, pod koniec lat 90., dominowała wersja neorozbiorowa, opowieści o tym, że przez Unię znów stracimy niepodległość. Był też taki moment, kiedy Ziemkiewicz i Kołodziejczak sprawy związane z Polską kamuflowali w sztafażu kosmicznym. Teraz z kolei jest czas fantastyki, którą określiłbym jako „urban fantasy” – w większości potworne bzdury. Wymyśla się miejskie legendy, czasem zresztą na publiczne zamówienie, ale też z inspiracji kryminałem miejskim retro. Jest tego bardzo dużo i trochę mnie to już, szczerze mówiąc, nudzi.

Paweł Dunin-Wąsowicz

Urodził się w 1967 roku w Warszawie. Publicysta, krytyk literacki, szef wydawnictwa Lampa i Iskra Boża i redaktor naczelny czasopisma „Lampa”. Wraz z Tomaszem Łubieńskim i Kingą Dunin prowadził program „Dobre książki” w TVP1. Wcześniej pracował w „Życiu Warszawy”, „Machinie” i „Przekroju”, gdzie m.in. recenzował książki i komiksy. Razem z Jarosławem Lipszycem i Piotrem Mareckim założył blog Kumple. Laureat Paszportu Polityki (2005) w kategorii „kreator kultury”. Śpiewa i gra na gitarze w zespole Meble, który reklamuje jako „najgorszy zespół świata”. Wydał książki: „Parnas Bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku” – wspólnie z Krzysztofem Vargą (1995); „Rewelaja” (1994); „Widmowa biblioteka. Leksykon książek urojonych” (1997); „Oko smoka. Literatura tzw. pokolenia bruLionu wobec rzeczywistości III RP” (2000); „Rozmowy lampowe” (2007), „Warszawa fantastyczna” (2011), „Fantastyczny atlas Polski” (2015).

Odwołujesz się do przykładów sprzed wojny i do rzeczy najnowszych. A PRL?
Jeśli chodzi o rzeczy, które daje się powiązać z Polską, nanieść na mapę, to PRL jest problematyczny. Jest wyrwa w latach od 60. do 80., nawet wcześniej, wtedy unikano polskich realiów. „Koszmar” Krzysztofa Borunia z 1960 r. to na przykład jedyna znana mi ulokowana w Polsce antyutopia opublikowana w PRL-u. Bo siłą rzeczy reszta była o świetlistej przyszłości.

Książek, o których piszesz, jest masa i widać, że po konwencję fantastyczną sięgali autorzy różnego kalibru. Jaki wobec tego był status fantastyki? Wiadomo, że Lem miał osobne miejsce, czy czyjeś jeszcze wizje były traktowane z podobną estymą? Bo przecież wiemy, że w naszej części Europy fantastyka naukowa bywała traktowana niezwykle poważnie, jako spekulacje o możliwym modelu modernizacji.
Jestem przekonany, że nikt tego u nas nigdy nie traktował poważnie. Choć niektóre rzeczy, jak wspominane niesamowitości Grabińskiego, miały naprawdę duże nakłady. Ale to też daje jakąś specyficzną przyjemność. Zdecydowanie więcej materiału do książki dostarczyła niepoważna fantastyka. I to nie jest złe – widzę taką prawidłowość, że w pozycjach słabszych literacko są bardziej niesamowite pomysły.

A spotkałeś się z praktykami budowania uniwersów, tworzenia światów sięgających poza ramy konkretnej książki? Bo to zabieg charakterystyczny dla fantastyki, dziś kojarzący nam się przede wszystkim z hollywoodzkimi blockbusterami, ale przecież z długą tradycją literacką, sięgającą choćby twórczości Burroughsa.
Nie, raczej czegoś takiego u nas nie było. To się dzieje dopiero teraz, ale w specyficzny sposób, bo polscy autorzy sięgają po świat z książek Dmitrija Głuchowskiego. W realiach Metro 2033 operują Robert J. Szmidt, który dopisał do tego świata Wrocław, albo Paweł Majka, pisząc o Nowej Hucie. Choć były też mniejsze crossovery, na przykład Szmidt i Andrzej Ziemiański wzajemnie opracowywali swoje pomysły na temat postapokaliptycznego Wrocławia. Było też coś podobnego między „Morfiną” Twardocha a „Fugą” Szostaka, ale nikt tego nie zauważył. To są jednak rzeczy dość nowe, wcześniejszych sytuacji tego typu nie znam.

A jakieś inspiracje zagraniczne?
rys. Maciej Sieńczykrys. Maciej SieńczykTu jest zabawna historia w drugą stronę, bo Mieczysław Smolarski był przekonany, że został splagiatowany przez Huxleya. Uważał, że „Nowy wspaniały świat” został zerżnięty z jego „Miasta światłości”, o końcu Ziemi w wyniku kataklizmów. Nie wiadomo jednak, czy Huxley w ogóle się do tego jakoś ustosunkował.

Masz na półkach i w głowie zbiór, który możesz teraz pewnie opracowywać pod różnymi kątami. Może jednak miałbyś ochotę coś zmienić, trochę uciec od tego, na przykład pisać o fikcjach z tekstów piosenek?
Bardzo mnie zajmują wątki żydowskie, mam już do tego ponad sto źródeł. A inne rzeczy? Kiedy byłem dziennikarzem „Machiny” kilkanaście lat temu, śledziłem wszystko intensywnie – częściej chodziłem do kina, czytałem zagranicznych autorów, słuchałem płyt na bieżąco. Ale wkręciłem się w książki wymyślone i powieści antysemickie, straciłem trochę kontakt z bieżączką. Na pewno dużo straciłem, ale taka jest cena specjalizacji.

„Atlas” można kupić na stronie wydawnictwa. Wkrótce będzie dostępny także e-book.

Komentarz

Mirosław Filiciak

Mirosław Filiciak

 

Fantastyczny atlas Dunina-Wąsowicza

Fantastyka to gatunek nader pojemny. Niegdyś kojarzony przede wszystkim z utopijnymi i dystopijnymi wizjami odległej przyszłości. Dziś – zgodnie ze słynnym stwierdzeniem Williama Gibsona, że przyszłość już tu jest, tylko nierówno rozdystrybuowana – koncentruje się raczej na tym, co wydarzyć może się wkrótce. W obu tych wariantach, i to bez względu na klasę autorów (ta przecież bywa różna), fantastyka wydobywa na wierzch fantazje i lęki twórców, związane nie tylko z rozwojem technologii, ale też, a współcześnie przede wszystkim, z napięciami społecznymi.

Ewolucję tak postrzeganej fantastyki doskonale prezentuje „Fantastyczny atlas Polski” Pawła Dunina-Wąsowicza. To leksykon gromadzący zmyślone historie Polski – w kluczu tematycznym (informacje o faunie, florze, itp.) i geograficznym (podział na regiony, prawdziwe i wyobrażone). Informacje o robakach, które żyją na brzegu podziemnego morza w Tatrach, ale też o wenusjańskim Królestwie Pollonów, w którym schronili się ziemscy katolicy. O katastrofach ekologicznych, po których Bałtyk zalewa Polskę aż po Poznań, ale i o krzyżówce człowieka i karalucha, która rolę Wunderwaffe odgrywała podczas bitwy pod Grunwaldem, a później w walkach w kanałach podczas Powstania Warszawskiego. Za źródła posłużyło blisko pięćset tekstów z ostatnich dwustu lat. Całość uzupełnia opowieść graficzna Macieja Sieńczyka, integralną część książki stanowią też rozdział o kresach, przygotowany przez Marcina Niemojewskiego, oraz ilustracje i mapy Marka Adamika. Dzięki mrówczej pracy Dunina-Wąsowicza atlas zaskoczy miłośników fantastyki, gromadzi bowiem odniesienia także do pozycji mało znanych, zwłaszcza jeśli chodzi o polską literaturę przedwojenną. Dla ludzi, którzy fantastyką interesują się marginalnie, będzie z kolei fascynującą wiwisekcją powracających ze zdumiewającą regularnością obsesji i lęków polskich twórców, a być może Polaków w ogóle.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.