„Bez satelitów nie moglibyśmy sfotografować całego globu, oglądać tego samego programu równocześnie na różnych kontynentach, czy postrzegać Ziemi w kontekście kosmicznym” – pisała Lisa Parks w książce „Cultures in Orbit”, poświęconej satelitom i telewizji. Choć jednak satelity odegrały ogromną rolę w procesie wprowadzania globalizacji do wyobraźni społecznej, zwłaszcza w naszej części świata, ich historia dotykała przede wszystkim debat o lokalnych problemach.
4 października 1957 o 19:28 z radzieckiego kosmodromu Bajkonur wystartowała rakieta nośna ze Sputnikiem, pierwszym sztucznym satelitą Ziemi. Nieco ponad półtorej godziny później Nikita Chruszczow otrzymał wiadomość, że Sputnik dotarł na orbitę. Satelita natychmiast stał się narzędziem propagandy. Widziany z Zachodu był ucieleśnieniem zimnowojennych lęków.
Zanim spłonęła w atmosferze trzy miesiące później, ważąca niespełna 84 kilogramy kula o średnicy 585 milimetrów okrążyła glob 1400 razy. Zamknięte w jej środku urządzenia zmierzyły w tym czasie między innymi gęstości atmosfery i natężenie promieniowania kosmicznego. Jednak to nie te pomiary sprawiły, że Sputnik 1 stał się ważną częścią zbiorowej wyobraźni tamtych czasów. Radziecki satelita był odpowiedzią na borykający się z problemami amerykański program Vanguard, jednak początkowo władze USA miały być niemal zadowolone z sukcesu ZSRR. Chodziło o niejasny status przestrzeni kosmicznej – prezydent Eisenhower podobno obawiał się, że Sowieci oskarżą krążącego nad Ziemią amerykańskiego satelitę o naruszenie ich przestrzeni powietrznej. Amerykanie nie docenili jednak psychologicznego efektu radzieckiego programu kosmicznego, kierowanego przez Siergieja Korolowa.
W komunikacie radzieckiej agencji Tass można było przeczytać, że Sputnik jest dowodem potencjału nowego socjalistycznego społeczeństwa, które wciela w życie najśmielsze marzenia ludzkości. Gdy na łamach „New York Timesa” eksperci uspokajali, że „satelitów nie można użyć do zrzucenia bomby atomowej ani wodorowej”, i że w przewidywalnej przyszłości nie będą one mieć znaczenia militarnego, rozgłośnia NBC retransmitowała sygnał emitowany przez Sputnika i podawała wskazówki, jak wypatrzyć go na niebie. Mieszkańcy USA, myślący o swoim kraju jako technologicznym supermocarstwie, na fakt, że co wieczór mogli obserwować sprzed swych domów krążący kilkaset kilometrów nad Ziemią obiekt umieszczony tam przez groźne, ale – jak się dotąd wydawało – zacofane imperium, reagowali histerycznie. Wprawdzie zazwyczaj za Sputnika brano znacznie lepiej widoczny z Ziemi korpus rakiety nośnej, który również trafił na orbitę, ale nie była to żadna pociecha. Satelitę w kosmos wyniósł bowiem zmodyfikowany pocisk balistyczny R-7, zdolny do przenoszenia głowic jądrowych. Ze Związku Radzieckiego był w stanie dolecieć nie tylko w kosmos, lecz i nad terytorium USA. Przestrzeń oddzielająca Amerykę od jej rywala przestała dawać poczucie bezpieczeństwa.
Rywalizację w kosmosie trudno oddzielić od opowieści o wojnie, nie tylko zresztą zimnej. Pierwszym stworzonym przez człowieka obiektem, który trafił w przestrzeń pozaziemską, była w roku 1944 niesławna niemiecka rakieta V-2. Stała się ona zresztą podstawą rakiet, które po wojnie budowały ZSRR i USA – w tym drugim przypadku budowy doglądał ten sam co w III Rzeszy, były esesman Wernher von Braun. Pracował w NASA, agencji kosmicznej utworzonej w reakcji na kryzys wywołany przez Sputnika. Radziecki satelita dał impuls także do innych inicjatyw, które przyczyniły się do rozwoju nauki i techniki, jak choćby do utworzenia amerykańskiej agencji badań nad zaawansowanymi technologiami, późniejszej DARPA, gdzie narodził się internet. Funduszy nie brakowało, bo dla amerykańskich polityków stało się jasne, że rozwój technologii jest szansą na wyrównywanie ekonomicznych nierówności, także w rywalizacji militarnej. Świat „po Sputniku” nie był już taki sam. Ale warto sobie przypomnieć szerszy kontekst radzieckiego projektu – także to, co stało się „przed”. Obserwowany ze Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej satelita budził oczywistą grozę. W krajach satelickich odczucia były mniej jednoznaczne, bo wystrzelony z Bajkonuru Sputnik był tyleż elementem imperialnej polityki ZSRR, co konsekwencją fantazji o niwelowaniu nierówności w Europie Wschodniej.
Kosmiczna modernizacja
Marzenia o podboju kosmosu Rosjanie snuli jeszcze przed rewolucją. Łatwo o tym zapomnieć, bo dyskusja o rosyjskiej fantastyce naukowej na dobre rozgorzała dopiero w latach 60., gdy kosmiczny wyścig był już faktem. Interpretacje radzieckich tekstów fantastycznych z drugiej połowy XX wieku zdeterminowane były przez politykę: fantastyczny sztafaż mógł służyć albo propagandzie, albo maskowaniu krytyki. Ponadto niechętnie myślimy o radzieckiej ekspansji jako narzuconej, ale jednak modernizacji, która dla milionów ludzi oznaczała skok cywilizacyjny. Jej korzenie tkwią jednak w marzeniach o wyrwaniu się z pozycji peryferii. A ważną rolę w sporach o kształt modernizacji rozciągającego się między Europą i Azją imperium odegrała „naucznaja fantastika”. Kosmos był w niej narzędziem do pokonania ograniczeń położenia poza cywilizacyjnym centrum, ale też wehikułem do podróży w lepszą przyszłość. Poważnym narzędziem do budowania prototypów lepszego, bardziej sprawiedliwego świata.
Jurij Gagarin, ikonaSam termin „naucznaja fantastika” pojawił się – jak przypomina Anindita Banerjee z Cornell University w fascynującej książce „We, Modern People. Science Fiction and the Making of Russian Modernity” – już w roku 1894 na łamach czasopisma „Priroda i ljudi” (Przyroda i ludzie). Ważne jest jednak nie to, że o fantastyce naukowej pisano w Rosji przeszło trzy dekady wcześniej, zanim termin „science fiction” pojawił się na łamach magazynu Hugo Gernsbacka. Istotna jest rola, jaką fantastycznym opowieściom przypisywano w obu krajach. „Amazing Stories” miało status wydawnictwa pulpowego. W Rosji o tym, że nowe teorie naukowe i technologie pojawiają się najpierw w wyobraźni, dyskutowały elity polityczne i kulturalne. Gatunek – podobnie jak oddzielana dziś od niego rosyjska „wielka literatura” – sytuował się w centrum sporów o kształt nowoczesności na europejskich peryferiach, gdzie druga rewolucja przemysłowa, z pociągami, samolotami i kinematografem także odmieniała codzienność, ale zarazem cały ten technologiczny import trafiał w miejsce świadome swej odmienności od Zachodu i wyjątkowo silnie wstrząsane społecznymi niepokojami. Jak pisze Banerjee, „fantastycznonaukowe krajobrazy przenosiły Rosję z pozycji marginalnego zacofania w konceptualną trzecią przestrzeń, poza Wschodem i Zachodem”.
Według Banerjee, zajmującej się w swej książce okresem od ostatniej dekady XIX wieku do lat 20. XX wieku, a więc początków bolszewickiej Rosji, przedsięwzięciem, w którym wyzwania techniczne spotkały się z rozważaniami na temat własnej tożsamości, była rozpoczęta w roku 1891 budowa kolei transsyberyjskiej. Podsyciła ona trwającą przynajmniej od czasów XVIII-wiecznych reform Piotra Wielkiego dyskusję o tym, czy Rosji bliżej do materialistycznej Europy, czy jednak do uduchowionej Azji. To właśnie na styku „zachodniej” techniki i „wschodniej” religii wykluwała się unikalna wizja nowoczesności, w której – jak na obrazie Natalii Gonczarowej z roku 1914 – samoloty mogą latać razem z aniołami. Bo w rosyjskiej wersji technologia nie wzrastała na oświeceniowej glebie odrzucenia duchowości; przeciwnie – wyrafinowane maszyny odrywały się od ziemi, by zbliżyć człowieka do absolutu.
Jedną z inspiracji dla powstania takiej hybrydy były prace Nikołaja Fiodorowa – nieślubnego potomka kniazia Gagarina (zbieżność nazwisk przypadkowa), od lat 60. XIX wieku rozwijającego ekscentryczną filozofię: kosmizm. Według Fiodorowa ludzie nie powinni czekać na sąd boży, lecz aktywnie naśladować Chrystusa i przy pomocy nauki dążyć do zmartwychwstania. Aby uchronić się przed przeludnieniem Ziemi, pewnym po wskrzeszeniu wszystkich zmarłych, drugim wyzwaniem stojącym przed ludzkością miała być kolonizacja innych planet. Łukasz Ronduda, Alex Farquharson i Barbara Piwowarska, w książce towarzyszącej poświęconej kosmicznym utopiom komunizmu wystawie „Star City: The Future Under Communism”, pisali: „Bez odniesienia do kosmizmu nie można w pełni zrozumieć science fiction i sztuki awangardowej lat 1910. i 20., ani quasi-religijnego znaczenia, które podbój kosmosu miał dla Sowietów w latach 60.”. Kosmiczne idee Fiodorowa rozwijał Konstantin Ciołkowski, którego obok religii i filozofii zajmowała także technika. W roku 1903 na łamach pisma poświęconego lotnictwu opublikował pracę zawierającą teoretyczne podstawy lotów kosmicznych z wykorzystaniem rakiet. Choć wartość naukowa dzieła nie była zbyt wysoka, do inspiracji nim przyznawali się wspominani już szefowie radzieckiego i amerykańskiego programu kosmicznego – Korolow i von Braun. Szczególną rolę kosmiczne utopie miały odegrać w poszukiwaniach nowego człowieka już w Kraju Rad.
Ilja Czasznik, Kompozycja, 1920 / M.T. Abraham FoundationPo porażce rosyjskiej rewolucji 1905 roku Aleksandr Bogdanow, krytykujący zniechęconego klęską Lenina, napisał „Czerwoną gwiazdę. Powieść-utopię”. Ta opowieść o marsjańskich komunistach miała dzięki atrakcyjnej formie dotrzeć do robotników i podtrzymać nadzieję na rewolucję. W książce Bogdanowa odbywający podróż na Marsa rewolucjonista Leonid odnajduje utracony zapał, widząc osiągnięcia czerwonej cywilizacji. „Za lepszą przyszłość przelano krew. Ale żeby wiedzieć, czy było warto, musimy tę przyszłość znać” – mówi Marsjanin do bohatera powieści. Richard Stites, autor wstępu do amerykańskiego wydania książki, przywołuje ten cytat, wskazując na jego polityczne znaczenie. Szczęśliwe kosmiczne społeczeństwo miało być dowodem, że poświęcenia opłaciły się. Wydaną w roku 1908 powieść wznawiano już po rewolucji październikowej, w roku 1918 i 1922, jej adaptację wystawił też Proletkult. Język fantastyki był najlepszym narzędziem, by snuć wizje przyszłości, po kosmiczne odniesienia sięgali więc przedstawiciele różnych dziedzin sztuki. Ojciec konstruktywizmu, Władimir Tatlin pracował – co pokazuje, jak z dzisiejszej perspektywy absurdalnie rozmyte były wtedy granice między techniką a wyobraźnią – nad Letalinem, latającym pojazdem poruszanym za pomocą ludzkich mięśni. Prace Tatlina, który był malarzem i architektem, a nie konstruktorem, współfinansować miała… Armia Czerwona. Drugi czołowy przedstawiciel ówczesnej awangardy, Kazimierz Malewicz, malował geometryczne kształty układające się w obrazy satelitów okrążających Ziemię i kosmiczne miasta. Podobnie inni suprematyści, jak choćby Ilja Czasznik, który razem z Łazarzem Hidekelem od 1921 kierował Wydziałem Architektury i Techniki w słynnej witebskiej Akademii Sztuk Pięknych. 17-letni wówczas Hidekel, inspirując suprematystów do zacierania granic między malarstwem a projektowaniem, malował futurystyczne budynki, także kosmiczne. W 1924 roku na ekrany radzieckich kin trafiła „Aelita” Jakowa Protazanowa na podstawie powieści Aleksieja Tołstoja. Jej bohaterowie – inżynier Łoś i czerwonoarmista Gusiew – odbywają podróż na Marsa, gdzie przy wsparciu zakochanej w Łosiu królowej Aelity doprowadzają do komunistycznej rewolucji. Komunizm był już nie tylko projektem globalnym, ale też kosmicznym.
Tęsknota za gwiazdami
Radzieckie marzenia o kosmosie nabrały nieco innych kształtów, gdy absolutną władzę w ZSRR przejął Stalin. Historia faktycznego, a nie wyobrażonego podboju kosmosu, jest niestety w dużej mierze historią XX-wiecznych totalitaryzmów. Losy ludzi i zwierząt zaangażowanych w kosmiczny wyścig zapoczątkowany przez Sputnika były często dramatyczne. Sergiej Korolow, który eksperymenty z rakietami rozpoczynał jako pasjonat budujący modele po godzinach pracy w biurze konstrukcyjnym, na wczesnym etapie swojej kariery trafił na Kołymę. Wielu jego kolegów zostało rozstrzelanych, padając ofiarami rozgrywek na szczytach władzy, ale też pomówień o sabotaż. W trakcie II wojny światowej rakiety fetowanego w USA Wernhera von Brauna zabiły około 10 tysięcy osób, przy ich budowie zginęło kilkanaście tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych. Ponure przykłady można mnożyć.
A jednak w drugiej połowie XX wieku śladami kosmicznych utopii, niepozbawionych elementu mistycznego, podążały inne grupy, wierzące – jak wcześniej rosyjski proletariat – w możliwość poprawy swojej pozycji. Skoro pokrzepienie trudno było znaleźć w ziemskiej historii, trzeba było sięgać w pozaziemską przyszłość. Po Sputniku wizje te podsycał lot Jurija Gagarina z 12 kwietnia 1961 roku. O pozaziemskich podróżach marzyli dyskryminowani w USA Afroamerykanie, zwłaszcza w muzyce eksploatując estetykę afrofuturyzmu, symbolicznie zmieniającą ich pozycję z grupy podporządkowanej do roli kosmicznych zdobywców. Kolonizację kosmosu planowały też zrzucające kolonialne jarzmo państwa afrykańskie, jak Zambia, planująca w latach 60. wysłanie w kosmos swoich Afronautów. I choć takie programy kosmiczne od początku były nieco groteskowe, skazane na porażkę, to przecież było w nich coś, za czym tęsknimy dzisiaj, w czasach gdy naukowe i pseudonaukowe rozważania o podboju kosmosu nie są już tak powszechne jak kiedyś. W ciągu 58 lat, które upłynęły od wystrzelenia Sputnika, na orbitach zrobiło się naprawdę tłoczno – wokół Ziemi krąży ok. 3,5 tysiąca satelitów, odpowiedzialnych m.in. za obsługę telewizji, telekomunikacji i nawigacji. Krążące wokół Ziemi wytwory ludzkiej aktywności spowszedniały, a równocześnie wraz z fantazjami o kosmicznej migracji z kultury ulotniła się przekonująca wizja lepszego jutra. Znów jednak tęsknota za nią w lokalnym, wschodnioeuropejskim kontekście, wykracza poza nostalgię za czasami optymizmu i wiary w przyszłość. To także pamięć czasów, gdy w tej części świata powstał niedoskonały, ale jednak unikalny projekt. Patrzący w przyszłość, nie w przeszłość. Będący czymś więcej niż tylko kopią zachodnich rozwiązań.