Przeklęte medja
Peter Pham CC BY 2.0

10 minut czytania

/ Media

Przeklęte medja

Mirosław Filiciak

Media coraz trudniej traktować jako podstawę racjonalnej sfery publicznej. Nasze ekrany wypełniają półprawdy, zabobony, duchy przeszłości. Patrząc na to z perspektywy historycznej, nie sposób się dziwić, bo już sama idea przekazu na odległość czerpie ze zjawisk nadprzyrodzonych

Jeszcze 3 minuty czytania

Jeden z początków współczesnych mediów miał miejsce 31 marca 1848. Wtedy to mieszkające w Hydesville w stanie Nowy Jork nastoletnie siostry Margaret i Kate Fox, udręczone trwającymi w ich domu od wielu dni hałasami i stukotami, wspólnie z matką nawiązały kontakt ze sprawcą problemów: duchem. Kate przekonała go, by powtarzał za nią klaśnięcia dłoni, co później stało się podstawą opracowanego przy współudziale sąsiadów kodu, umożliwiającego komunikację z zaświatami. Wydarzenie stało się lokalną sensacją, a za sprawą społeczności kwakrów, która zaczęła organizować spotkania z udziałem sióstr Fox, szybko stało się głośne w całym kraju. Już w 1850 siostry brylowały na płatnych seansach, a prasowe relacje o nich doprowadziły do gwałtownego wzrostu zainteresowania spirytyzmem. Wkrótce po Stanach Zjednoczonych krążyło już 10 tysięcy mediów – głównie kobiet – publicznie komunikujących się z duchami. 

Tę historię można byłoby traktować jako zabawną anegdotę, pokazującą, jak wędrujące przez czas pojęcie „medium” oderwało się od swojego wcześniejszego znaczenia, gdyby nie to, że w przejściu od komunikacji ze zmarłymi do komunikacji z żywymi ciągłości jest co najmniej równie dużo, jak zerwań. Spirytyzm nie był bowiem przeciwieństwem techniki, raczej przejawem napięć pomiędzy wizją technicznej dehumanizacji i szansą odnalezienia w nowych wynalazkach pierwiastka duchowego. Od początku budził też kontrowersje, co nie znaczy, że pod naciskiem krytyków szybko stracił wpływy – znaczenia nie miał nawet fakt, że borykające się z alkoholizmem siostry Fox w roku 1888 zaprezentowały, skuszone nagrodą, w jaki sposób oszukiwały publiczność.

Nowe technologie inspirowały spirytystów, którzy chętnie sięgali po nawiązania do odkryć naukowych – np. wspólne trzymanie się za dłonie podczas seansów nazywano „formowaniem baterii”. Trudno nie dostrzec też analogii pomiędzy „wypukiwanymi” przez duchy komunikatami a wynalezionym na użytek telegrafu alfabetem Morse’a. Z kolei najlepszym sposobem na zobaczenie często niewidocznych gołym okiem zjaw było zrobienie im zdjęcia (motyw fotografowania czy filmowania obiektów „nie z tego świata” jest zresztą do dziś popularny w filmach, grach i serialach). Przepływy pomiędzy techniką a spirytyzmem były jednak obustronne. Zapalonym spirytystą był Christopher Latham Sholes, twórca pierwszej maszyny do pisania Remington, ale też założyciel grupy spirytystycznej Excelsior Church. „W czasie, gdy maszyna do pisania stawała się kluczowym elementem komunikacji biznesowej, spirytyści również byli przekonani o jej znaczeniu dla komunikacji z duchami, wynikającym z obietnicy integracji i automatyzacji transmisji, translacji i transkrypcji” – pisał w tekście „Spiritualist Writing Machines” Anthony Enns, wskazując na pisanie na maszynie, telegrafię, ale też typtologię (czyli wystukiwanie komunikatów na stolikach i planszach Ouija) jako elementy tego samego spektrum technik komunikacji na odległość. Elementem wspólnym komunikacji z duchami i nowych wynalazków była też elektryczność, a tę zaskakującą z dzisiejszej perspektywy fuzję ilustrował choćby tytuł pisma „Spiritual Telegraph”. Podobnie jak historia apelu Horace’a Greeleya, wydawcy „New York Herald”, który oczekiwał wsparcia spirytystów w szybkim przekazywaniu informacji z Europy, przynajmniej do czasu położenia transatlantyckiego kabla telegraficznego.

Najsłynniejszym wynalazcą fascynującym się kontaktem z zaświatami był oczywiście Thomas Alva Edison, pracujący nad nekrofonem – telefonem do rozmów ze zmarłymi, wzmacniającym emitowane rzekomo przez krążące wokół nas dusze impulsy elektryczne.

I znów: biorąc pod uwagę, że dzięki wynalezieniu zapisu dźwięku często obcujemy z głosami zmarłych, wydaje się to w jakiś sposób logiczne. Zwłaszcza, jeśli będziemy pamiętać, że w XIX i na początku XX wieku granice między nagraniem i transmisją nie zawsze były oczywiste dla odbiorców. Przenikanie się komunikacji na odległość z komunikacją między wymiarami było obecne też w języku. Na przełomie XIX i XX wieku niemieckie słowo określające telewizję – Fernsehen – odnosiło się do widzenia z oddali (w biurze patentowym Paul Nipkow swoją tarczę, która jeszcze do końca II wojny światowej była podstawą funkcjonowania telewizji, wpisał w rubrykę „teleskop elektryczny”), ale równocześnie do dostrzegania wizji przyszłości, jak podczas seansów spirytystycznych.

Fascynacja seansami spirytystycznymi nie ominęła oczywiście także Polski, o czym pisze Paulina Sołowianiuk w książce „Jasnowidz w salonie”. Na jej kartach nie brak przedstawicieli świata nauki, od nieco groteskowego inżyniera Stefana Ossowieckiego, któremu dar bilokacji ułatwiał radzenie sobie z napiętym kalendarzem konferencyjnym, po Juliana Ochorowicza, będącego pierwowzorem Ochockiego z „Lalki”. Ochorowicz był wynalazcą pracującym nad zapisem i transmisją dźwięku, ale też jednym z pionierów polskiej psychologii, zapewne świadomym eksperymentów z przywoływaniem duchów, jakie na Sorbonie prowadzili francuscy psycholodzy (kontynuujący je zresztą w latach 20., już po śmierci Ochorowicza). Ochorowicz sprowadził do Warszawy słynną Eusapię Palladino, nie do końca wierząc w szansę na rozmowy ze zmarłymi, licząc za to na podpowiedzi związane z możliwościami rozwoju telepatii. Trzeba podkreślić, że chętnie biorące udział w tego typu praktykach elity polityczne i kulturalne międzywojnia też nie zawsze traktowały te spotkania całkiem serio, co jednak znów pokazuje na analogie pomiędzy mediami spirytystycznymi i technicznymi – dreszczyk emocji towarzyszący siedzeniu po ciemku z obcymi osobami oczekującymi na pojawienie się zjawy wynikał z samej sytuacji odbiorczej, którą później zdemokratyzowały seanse filmowe. Wcześniej lud miał do dyspozycji żebraków, którzy na polskiej wsi łączyli w sobie obie funkcje. Pomagali w komunikacji „pionowej”, z Bogiem lub z zaświatami, ale też wędrując między odpustami w kraju i Europie, po prostu przenosili informacje. Dostosowując się do realiów, dziad proszalny był też uczestnikiem swoistej konwergencji, bo pojawienie się radia i gramofonów spowodowało poszerzenie jego repertuaru. Wkroczył do niego nowy gatunek – pieśń nowiniarska, będąca mieszanką przeglądu ważnych wydarzeń z brukowymi sensacjami. Drukowane zbiorki pieśni, przeważnie dwukartkowe, dla wielu osób były zresztą pierwszą gazetą, z jaką miały kontakt.

Medja i jasnowidzeMedja i jasnowidze

Tego typu przykłady można mnożyć, pokazując, że cała nasza kultura podszyta jest wiarą w duchy nie tylko w sensie pamięci o zmarłych, ale też swoistego przemysłu spirytystyczno-technicznego, z którego wyrasta wiele popularnych zjawisk. W USA osoby o zdolnościach mediumicznych wynajmowały agentów i były jednymi z pierwszych celebrytów. Magiczne sztuczki, często bazujące na iluzji optycznej oraz efekcie pojawiania się i znikania, przygotowały z kolei grunt pod kino i współczesną kulturę wizualną. Choć dziś może wydawać się to lekko niedorzeczne, spirytyzm zasłużył się też sprawom obywatelskim. Zagorzali wyznawcy spirytyzmu byli zaangażowani w ruch abolicjonistyczny. Popularność seansów wzmocniła też pozycję kobiet, dając im – nawet jeśli za pośrednictwem „duchów” – możliwość dojścia do głosu (to zresztą temat na osobny tekst, w którym mogłyby się też pojawić kobiety-komputery, zajmujące się obliczeniami podczas II wojny światowej). Spirytyzm obok wynalazków takich jak aparat rentgenowski czy kinematograf był też impulsem dla refleksji nad człowiekiem i świadomością, przyczyniając się m.in. do rozwoju psychoanalizy. Kolejne środki przekazu zmieniały nasz stosunek do własnych ciał i umysłów, coraz mocniej oddzielając je od siebie.

Dziś także nie jesteśmy wolni od obaw przed tym, co irracjonalne i nadprzyrodzone. Rozwój technologii zawsze generował nowe, „paranormalne” zjawiska – bo czy ktoś widział prąd? Albo pole elektromagnetyczne? A równocześnie: czy ktoś potrafi wyjaśnić, dlaczego odmawiające posłuszeństwa urządzenia zaczynają funkcjonować poprawnie po wykonaniu jakiejś dziwacznej sekwencji działań? Stąd medialne przemiany i ich „nieziemski” wymiar, kiedyś tematyzowane przez „Frankensteina” Mary Shelley, a później choćby filmy takie jak „Wideodrom”, powracają w serialach. „Kwestionowaliście kiedyś naturę otaczającej rzeczywistości? To pytanie-podpowiedź, które otwierało serię «Westworld» stacji HBO, ale jest też kwestią ukrytą w seriach takich jak «The OA», «Stranger Things», «The Good Place i Falling Water», podobnie jak w filmach w rodzaju «Nowego początku» czy «Doctora Strange». Ostatnio w popkulturowej rozrywce science fiction fizyka teoretyczna i duchowość zmieszały się ze sobą, by zaoferować nie eskapizm, lecz czekaj-istnieje-coś-więcej-izm, zapewniający nęcącą wskazówkę, że nasze postrzeganie rzeczywistości jest zbyt wąskie – i że przy odrobinie wysiłku możemy dostrzec niezwykłe rzeczy” – pisał w styczniu w „The Atlantic” Spencer Kornhaber. Szukając odpowiedzi na pytanie o przyczyny wzrostu zainteresowania zjawiskami paranormalnymi wskazywał, że dzieje się tak zawsze w okresach destabilizacji. Wtedy – tak jak na przełomie wieków – rośnie poziom lęku i intensywność poszukiwania źródeł nadziei. Także w tym, co nieracjonalne. Bo niepokojące, niezrozumiałe, opętane media wciąż nam towarzyszą, także w dobie komputerów. Złowrogie efekty ich działania również. Włączając kolejny odcinek drugiego sezonu „Strange Things”, o którego premierze algorytm Netfliksa nie pozwala nam zapomnieć, miejmy świadomość, jak długa tradycja mieszania fizyki i duchowości za nim stoi.

Za uwagi do tekstu dziękuję Mateuszowi Halawie, a za ilustrację – Tomkowi Majewskiemu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.