O gustach się opowiada(Rzecz na dwie do trzech osób w pokoju praskim)
Osoby rzeczy:
Paweł Dunin-Wąsowicz (PD) – pytany
Joanna Halszka Sokołowska (JHS) – pytająca
Ewa (E) – Ewa
Akompaniament, zwroty akcji: gitara, piwo, laptop
(Bohater mówi nie pytany. Pytająca odpowiada, po czym wycina z tekstu odpowiedzi)
Epilog
(mailowy)
Paweł Dunin-Wąsowicz, fotografia z karty
miejskiej / archiwum prywatne„Nie jest najlepiej z odzyskanym materiałem. Nie ma dużej części nagrania. Nie ma tego, co chyba było ważne...
Po pierwsze narzekałeś, że ludzie zbyt długo robią wywiady. Zaczęłam tłumaczyć, dlaczego sama robię je długo: podejmuję decyzję o tym, co jest dla kogoś „ważne”. Ty odpowiadałeś, że znasz te decyzje. A to, co ważne, znajduje się czasem gdzie indziej. Mówiłeś o długich przygotowaniach do wywiadu ze Świetlickim i o pytaniach, jakie miałeś mu zadać i o tym, że w pewnym momencie przysiadł się jego syn. Powiedział, jak odnajduje się w wierszach ojca. I to było to. Ważne.
(Tak było?)
Po drugie pytałam Cię o to, czy zawsze narzekasz, a Ty mówiłeś, że tak, że masz w sobie taki stały pesymizm. Po to, żeby się uchronić przed rozczarowaniami. Mówiłeś o tym, jak dostałeś się na studia dziennikarskie od razu i nie musiałeś korzystać z tego ochronnego pesymizmu... Pytałam, czy zawsze jest źle i co zrobić, żeby nie było lepiej. Odpowiedziałeś, co robić, żeby było lepiej: wygrać w totka.
I o tym, co z tą kasą zrobisz. Zbierzesz zespół ludzi i...
(Tak było?)
jhs”
„Z wywiadem ze Świetlickim właśnie tak było.
Jestem urodzonym pesymistą. Nic do dodania.
Jakbym wygrał w Lotto, to bym zebrał zespół bezrobotnych humanistów i zatrudnił do rozszerzania mojej widmowej biblioteki – jakieś 10-20 tomów? Wyznaczyłbym normy i nadzorował. Taki intelektualny obóz pracy bym zorganizował.
Pozdrawiam z Zamościa, byłem dziś we Włodawie, Sobiborze, Chełmie. Teraz oglądam Opole w hotelu Renesans. Nic ciekawego się nie dzieje. PDW”
Część pierwsza: Medium
JHS: Słyszałam, że masz doskonałą pamięć, oraz że prowadzisz notatki...
PD: Notatki prowadzę? Prowadzę notatki. Na przykład, jak robiłem wywiad ze Świetlickim i dzisiaj to spisywałem, to mogłem sprawdzić w notatkach, kiedy była powódź w ‘97 i kiedy był koncert Świetlików na Małym Dziedzińcu. Kiedy po raz pierwszy była wykonana „Duzia woda” oraz „Gotuj się, kurwa gotuj czyli Odciski”.
Ale jak to? To jest na zasadzie spisywania faktów, godzin? Czyli pamiętnik?
Nie, to nie jest pamiętnik. To zeszyt, gdzie wklejam czasem bilety na coś, wycinki prasowe dotyczące mnie i aktywności autorów, których wydaję. Notatki – gdzie byłem, co widziałem. Czasem, jak idę na przykład na zebranie w okolicy, że komuś się dziecko urodziło. Ktoś umarł…
Czyli zapędy kronikarza?
Tak, ale to są takie notatki, których by się nie dało nawet opublikować, bo tam nie ma tak zwanych myśli, tylko fakty. Mogę zajrzeć do tego i pewne rzeczy sobie odtworzyć.
Paweł Dunin-Wąsowicz
Urodził się w 1967 roku w Warszawie. Publicysta, krytyk literacki, szef wydawnictwa Lampa i Iskra Boża i redaktor naczelny czasopisma „Lampa”. Wraz z Tomaszem Łubieńskim i Kingą Dunin prowadził program „Dobre książki” w TVP1. Wcześniej pracował w „Życiu Warszawy”, „Machinie” i „Przekroju”, gdzie m.in. recenzował książki i komiksy. Odkrywca i wydawca Doroty Masłowskiej. Razem z Jarosławem Lipszycem i Piotrem Mareckim założył blog Kumple. Laureat Paszportu Polityki (2005) w kategorii „kreator kultury”. Śpiewa i gra na gitarze w zespole Meble, który reklamuje jako „najgorszy zespół świata". Wydał książki: „Parnas Bis. Słownik literatury polskiej urodzonej po 1960 roku” – wspólnie z Krzysztofem Vargą (1995); „Rewelaja” (1994); „Widmowa biblioteka. Leksykon książek urojonych” (1997); „Oko smoka. Literatura tzw. pokolenia brulionu wobec rzeczywistości III RP” (2000); „Rozmowy lampowe” (2007), „Warszawa fantastyczna” (2011).
To jest ważne? Żeby to robić?
No a co ja mam? Gdybym nie wklejał, tylko wkładał te wycinki do teczki, to co by było? Rozpadłoby się wszystko.
(cisza)
No, wiesz. Uprawiam czasem działalność dziennikarską. I takie rzeczy faktograficzne są potrzebne. Zwłaszcza, że wtedy, kiedy ja zaczynałem to robić, to jeszcze nie było tak, że wszystko możesz sobie w internecie znaleźć. Do dzisiaj wielu rzeczy nie znajdziesz w internecie...
Jak byłem w liceum, to były złote myśli. 8-9 osób z otoczenia towarzyskiego miało do tego wgląd... Wklejałem tam kolaże, które wówczas robiłem – głównie z zagranicznych czasopism, które były dobrze wydrukowane i ładne. Z polskich się nie dało robić (teraz robię ze starych rycin, bo tamto przestało mnie bawić). Były też takie sytuacje, że ktoś coś swojego wpisywał, jakieś notki, trochę na zasadzie commentu do dzisiejszego bloga. Albo był smok, narysowany ręcznie przez kilkanaście stron i poszczególne osoby prosiłem, żeby pokolorowały smoka na swój sposób. Ale niestety, już na studiach, jedna koleżanka pożyczyła to i oblała wodą, kolory się w większości porozmywały, więc ze smoka nie ma wielkiego pożytku.
To nie był dzienniczek, to nie był pamiętniczek. To był rodzaj bloga.
Analogowy blog?
Tak. To wszystko oczywiście rozpadło się po maturze. Z paroma osobami jeszcze czasem to oglądałem. A później to wszystko w płynny sposób przerodziło się już w kronikę mojej działalności artystyczno-wydawniczej.
To taki zalążek tego, co trzeba robić w życiu? Co trzeba robić?
PD: No jasne, co trzeba robić!
(przerwa)
To kwestia pewnych moich zdolności. Jestem takim węzłem, w którym różne osoby się…
Nie wiem, czy ktoś nie pukał.
Nie wiem.
Wiesz co, sprawdzę.
(Wchodzi Ewa. Rozmawiają o sąsiedztwie, o mieszkaniu, które zalało)
E: Jak się masz Duniu?
No świetnie, że tak powiem. Skończyłem spisywać wywiad z Muzyką Końca Lata, zacząłem spisywać ze Świetlickim. A teraz udzielam wywiadu dla dwutygodnik.com. Więc po prostu nie wiem, który wywiad jest który. Gdzie ja pytam, a gdzie ja odpowiadam…
JHS: Możesz odpowiadać jako Świetlicki, jeśli chcesz…
(Ewa mówi o Patyczaku, który wydał książkę o grafice w latach 90., i który rzucił pracę)
E: To udzielajcie sobie wywiadów. Pa!
PD: No to proszę o kontynuację pytań...
Może o mojej książce „Warszawa fantastyczna”. Ta książka wynikła z tego, że lubię czytać książki, które są nieważne, z których można się dowiedzieć o czymś nieważnym. (Zainspirował mnie taki zbiór szkiców profesora Henryka Markiewicza: „Zabawy literackie”.) W pewnym momencie (7-8 lat temu) zaczęło uderzać mnie to, że Warszawa jest w różnych przekształceniach. Czasem taka mi się śni. Wczoraj miałem sen o trzęsieniu ziemi w Warszawie, na przykład. Dzisiaj, że jeden z bloków na moim osiedlu był przebudowany w innym stylu.
Miałam bardzo podobny sen dzisiaj. Musiałam się przeprowadzić z mieszkania do mieszkania... To było to samo mieszkanie, tylko przebudowane, w innym miejscu. Dom na Żoliborzu.
Może to ta burza po prostu... Mi się najczęściej śni okolica na trasie Powązki – Sady Żoliborskie. Tu zawsze mieszkałem i mieszkam. I śniły mi się fantastyczne rozszerzenia tej okolicy. A w Narodowym Archiwum Cyfrowym można wreszcie znaleźć zdjęcia, jak wyglądała ulica Powązkowska przy cmentarzu wojskowym przed wojną. Otóż była zabudowana parterowymi, drewnianymi domami. Ja potrafię siedzieć godzinami na portalu Warszawa 1939. Nie wiem, czy to znasz?
Tak, od mojego taty.
Można sobie klikać na poszczególne posesje. Ale akurat to nie dotyczy Marymontu czy Powązek, które mnie najbardziej interesują, bo to były dzielnice, gdzie nikt nie robił zdjęć.
Część druga: Krytyka poczucia humoru
A tamtej specyfiki mi żal (PD przegląda stare numery „Lampy”). Nie wiem czy się da, jak to Heraklit zdaje się mówił, drugi raz do tej samej rzeki wejść... Zespół Pustki o tym również śpiewał. Tamte „Lampy” to bardzo stara rzecz. Z zupełnie innej epoki. Prawda? Czy widzisz jakąś łączność pomiędzy tamtymi a obecnymi? Ja nie wiem.
Przede wszystkim – biorąc pod uwagę różne Twoje zinowe działalności – zastanawiałam się nad tamtym poczuciem humoru...
Było w tym więcej poczucia humoru. Tu na przykład wywiad ze Świetlickim, kompletnie spreparowany. Za jego zgodą zmyślony. Co więcej, wiersze Świetlickiego zostały podpisane przez innego poetę. A inny poeta podpisał swoje wiersze nazwiskiem Świetlickiego. Więc takie różne mistyfikacje, zabawne rzeczy.
Paweł Dunin-Wąsowicz w trakcie występu artystycznego /
fot. Katarzyna Malinowska
Wcześniej ludzie nie traktowali się tak potwornie poważnie jak teraz. Z jednej strony mamy cały nurt, że tak powiem postsmoleński, w którym w polityce używa się tylko słowa zdrada. Z drugiej potwornie poważny nurt „Krytyki Politycznej”, której poczucie humoru polega z na tym, żeby innych poobrażać – podkreślić, że to oni są najmądrzejsi. „Krytyka Polityczna” jest w dużej części, delikatnie mówiąc, efektem nadprodukcji inteligencji humanistycznej w Polsce. Pomiędzy tymi nurtami jest z kolei jakaś grupa ludzi, którzy są przeintelektualizowani i zajmują się pisaniem po raz pięćdziesiąty o tym, że najwybitniejszym poetą w Polsce jest Andrzej Sosnowski. To młodsi. A starsi zajmują się obchodami Roku Miłosza. W związku z tym kontynuacja tego, co robiłem – dystansowania się do wszelkich przejawów kultury – jest niemożliwa. Ludzie dziś strasznie chcą się z czymś identyfikować. A ja robiłem tę zabawę trochę na identyfikacji negatywnej.
Potem, zamiast tego, zacząłem robić coś pozytywnego – wynajdowałem. Na przykład taki mało znany pisarz – Piotr Wojciechowski. Nie jest Brzozowskim, Józefem Mackiewiczem ani Czesławem Miłoszem. A dla mnie to jest idol literacki, który wymyślał alternatywne światy Europy. Był podobno bardzo popularny w latach 70. A teraz żyjemy w świecie zupełnie innych podziałów.
Część trzecia: Banalizm
Wracając do kwestii poczucia humoru. Czy to była forma odreagowania? Charakterystyka tamtych czasów? Czy to było tylko polskie? Co jest fajnego w żenadzie?
No jest coś fajnego, jeśli żenadę robi się na serio. Początek nowej „Lampy” to też były jeszcze resztki zabawy z żenadą... Na przykład, te moje plony śmietnikowe, które w pierwszych numerach publikowałem. Ale czy to była żenada? Raczej może napawanie się kiczem, bo żenadą nie można nazwać celowego postępowania, tylko coś ocenianego z zewnątrz. Michael Fleischer, w wydanej w 1994 roku po niemiecku książce postawił tezę, że w przypadku polskiej awangardy literackiej, najnowszej, undergroundowej, działaniem awangardowym jest właśnie zaniżanie do dołu. Ten tekst Fleischera po polsku był publikowany w dwóch przynajmniej antologiach. Ja to nazwałem banalizmem. Banalizm był pewną reakcją na sytuację lat 90. Wtedy następował powolny rozkwit gospodarczy. Powolne, ale jednak dostosowywanie się do rynku. Wolność wypowiedzi, rozkwit wszelkiego rodzaju mediów, prasy. Wobec tego trudno było tworzyć literaturę... Dopóki to rozkwitało, trudno było złapać, co w tym jest złe. Poza tym: czy może powstawać dobra literatura w szczęśliwym społeczeństwie? To kolejne pytanie... To społeczeństwo może nie było całkiem szczęśliwe, ale było więcej elementów pozytywnych. Przynajmniej z naszego punktu widzenia, moich rówieśników (mieliśmy porównanie dorastania w PRL-u i życia w pierwszych latach III RP). Mało wtedy powstawało polskiej literatury realistycznej. Pisarze rzadko się ustosunkowywali na bieżąco. To wybuchło dopiero na początku XXI wieku.
Banalizm opierał się na zasadzie, że skoro nie widzimy czegoś ważnego, o czym warto byłoby pisać, to piszmy o tym, co nam się wydaję kompletnie nieważne. To był też poważny eskapizm. Na przykład książki Olgi Tokarczuk. A zupełnie tragiczny banalizm można odnaleźć w niektórych partiach „Pawia Królowej” oraz w „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej. I w opowiadaniach Shuty’ego ze zbioru „Cukier w normie”. Choć to już jest bardziej reakcja groteskowa na banalne, modelowane przez komercję życie, a nie czysty banalizm...
Czyli już ideologicznie?
Tak! Tak samo taka bardzo fajna książeczka sygnowana pseudonimem Jan Dzban, wydana przez Ha!Art. To jest rzecz, która była wcześniej w internecie publikowana. To też są rzeczy banalistyczne w formie, ale już bardziej odnoszące się do rzeczywistości. Miałem tę książeczkę, ale niestety komuś ją pożyczyłem. Dużo książek, które miałem, to popożyczałem. Tak samo z płytami. To, co się lubiło, pożyczało się komuś, żeby kogoś przekonać. Tych złych rzeczy się nie pożyczało. Te złe rzeczy, przeciętne – zostają.
A odbiegając trochę... (dźwięk smsa)
O, może jakieś pieniądze przyszły. Ja mam sygnał, jak coś mi wchodzi na konto.
Nie. To mama dzwoniła.
Część czwarta: Z Muzyką
A jak jest z muzyką?
A jaką muzyką?
Nooo. Twoją.
Jestem najgorszym gitarzystą na świecie i nie mam słuchu muzycznego. Tu zresztą leży jakaś gitara, więc jak chcesz...
Ta jest zakurzona i rozstrojona. To może być nawet dobre.
(Paweł Dunin gra nieśpiesznie)
Nawet nie jest rozstrojona.
Spoko.
Przede wszystkim nie jestem w stanie zapamiętać więcej niż 3 albo 4 akordy z rzędu. W związku z czym wszystko, co napisałem, jest dość ograniczone muzycznie. Jestem też ograniczony możliwościami słuchu, którego nie posiadam. Nie widziałaś, jak ja gram?
Właśnie widziałam, na którejś z tych Lampowych imprez. Miałeś swoje solo.
(Dunin zaczyna szybciej grać, radośniej)
Solo? Myślałem, że to było coś bardziej poważnego.
Moim zdaniem to było bardzo poważne. Niekończące się solo. Słyszałam to pierwszy raz. To było zacne i radosne.
(PD cały czas gra)
Ale co, jesteś czy nie jesteś muzykiem?
Oczywiście, że nie jestem! Co znaczy jestem muzykiem, czy nie jestem muzykiem? To zależy... Jest pewien poziom, który trzeba mieć, techniczny, żeby być uznanym za muzyka. Natomiast jeżeli ja gram te trzy akordy, to w tym momencie jestem muzykiem? No, nie jestem muzykiem. Czy jestem? Nie wiem.
Coraz mniej słucham. Czegokolwiek. Chociaż wczoraj na przykład doznałem chęci uporządkowania komiksów oraz winyli. Na dolnej półce postawiłem winyle, których raczej nie słucham, głównie rzeczy polskiej produkcji, też znalezione na śmietnikach bajki dla dzieci. Nie słucham ich i nie będę słuchał. Parę rzeczy z muzyki poważnej też tam stoi. I wyobraź sobie, że wczoraj sobie puściłem „Cztery pory roku” Vivaldiego, i jeszcze jakiegoś Beethovena... Byłem tak wyczerpany tym punk rockiem, że pod wieczór postanowiłem sobie puścić coś z poważki. Muzyki dawnej też bym chętnie posłuchał. Wiesz, flety, harfy, lutnie coś tego typu…
Prolog
(Głosy z offu)
Nie... No nie! Chyba się wszystko skasowało.
(cisza)
Ale mi głupio, strasznie Cię przepraszam. Wszędzie sprawdziłam, musiało się skasować.
(ton zrezygnowany) No to... Powtórzymy to, ale już nie dziś.
Nie dziś. Możemy spróbować odtworzyć dokładnie to samo, w końcu to dramat... Będę mówić rzeczy w stylu „w tym momencie brałeś gitarę”. I tak dalej...
(trzy godziny później; przez telefon)
Tak?
Jednak jest.
(ucieszony) Dobra, to piszę dalej Świetlickiego.