JOANNA HALSZKA SOKOŁOWSKA: Kiedy pierwszy raz pytałam o rozmowę o radości, nie chciał Pan profesor rozmawiać o radości…
JACEK HOŁÓWKA: Tak, tak, pani proponowała to w zeszłym tygodniu i ja pani odmówiłem. Powiedziałem, że to jest bez sensu, bo nie ma nic wspólnego z filozofią. Ale dobrze, pani jest osobą nieustępliwą, a ja jestem osobą inteligentną, to ja ustępuję. I odpowiedź brzmi tak: Nie ma piękniejszego utworu muzycznego na temat radości niż „Oda do radości” [śmiech]. Mogę ją pani w każdej chwili zaśpiewać.
Żyjemy po to, żeby żyć radością. Człowiek, który nie żyje radością bez powodu, marnuje swoje życie. A w świecie nie ma dostatecznej liczby bodźców, sytuacji, okazji do tego, żebyśmy byli szczęśliwi i radośni. Zamiast tego ciągle wikłamy się w problemy. Czasem jest to nasza własna wina. Jesteśmy zbyt leniwi, zbyt ambitni, albo – to najczęstsze – pogubieni. Robimy nie to, co powinniśmy robić. I żałujemy. Ale co jakiś czas pozwalamy sobie na zapomnienie, zmazanie tego, kim byliśmy dotąd i czym możemy być w przyszłości – i na chwilę żyjemy chwilą. I jeśli wówczas stać nas na radość, to znaczy że najważniejsze rzeczy są załatwione. Nie jesteśmy w żałobie. Nie jesteśmy głodni. Nie jesteśmy chorzy. Nie jesteśmy złamani czyimś nieszczęściem, nie jesteśmy w sytuacji, w której przychodzi nam wybierać miedzy dwoma tragicznymi rozwiązaniami jakiegoś problemu. I jeśli możemy, bez poczucia winy, zmazać to, co robiliśmy dotąd, i powiedzieć sobie: „zaczynamy od nowa”, wtedy nasza radość jest czymś pięknym.
Jacek Hołówka / KPRMDlaczego? Dlatego, że od strony emocjonalnej to postawa bardzo obiektywna. Tak jak filozofia nas uczy, że nie ma takiego punktu widzenia, który by pozwalał widzieć świat bez jakichś zniekształceń czy zabarwień, tak prawda jest osiągana tylko wtedy, kiedy zapomnimy (na tyle, na ile to jest możliwe), kim jesteśmy, czego się nauczyliśmy. Wtedy stajemy się bardziej obiektywni. To dla wielu ludzi jest ważne. Tak jak obiektywizm w poznaniu daje tylko zapomnienie o sobie, podobnie radość w życiu emocjonalnym płynie tylko z zapomnienia o własnym losie, własnych ambicjach i własnych planach.
Smutki są bardzo osobiste. Dwie osoby smutne prowadzą bardzo głupią rozmowę. Każda mówi o tym, dlaczego jest źle na świecie. A w radości ludzie są blisko siebie. I dwie osoby w radości prowadzą z kolei rozmowę absolutnie błahą. Ani na temat jednej, ani na temat drugiej, tylko na temat rzeczy niezobowiązujących. A jeśli na dodatek rozmowa nie dotyczy ani słuchającego, ani mówiącego, ani najbliższego otoczenia, tylko dotyczy byle czego, to wtedy wszyscy są najszczęśliwsi.
Dobrze. Teraz pani.
Teraz ja?
Tak, bo pani mi musi zadać pytanie, a ja będę odpowiadał.
Trochę mnie Pan zbił z tropu. Mówił Pan, że nie chce mówić o radości, tylko o „filozofii mimo wszystko”, a dlaczego radość miałaby nie być zagadnieniem filozoficznym?
Oczywiście, że radość nie jest żadnym zagadnieniem filozoficznym – radość jest bardzo prywatna. Wprowadzanie się w stan beztroski, w stan wyobcowania, oddzielenia od siebie samego, to nie jest proste zagadnienie, ale nie jest też filozoficzne. To pewna metoda okłamywania samego siebie. „No, teraz twoje sprawy do końca wieczoru nie będą ważne”, albo na przykład: „przez tydzień nie będą ważne”, albo: „pojedziemy sobie gdzieś na wakacje szukać nowych miejsc na przejażdżki rowerowe”. (O rowerze jeszcze będzie, bo jazda na rowerze daje oczywiście bardzo dużo radości).
Jacek Hołówka
Ur. 1943 we Lwowie, filozof i etyk. Studiował filozofię i anglistykę na UW oraz socjologię medycyny na Uniwersytecie Stanowym w Ohio. Kierownikiem Zakładu Filozofii Analitycznej w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego oraz redaktor naczelny kwartalnika „Przegląd Filozoficzny”. Autor licznych książek i publikacji o tematyce etycznej, a także przekładów dzieł filozoficznych z j. angielskiego. Autor książek, „Relatywizm etyczny” (1981), „Problemy moralne w literaturze pięknej – podręcznik do etyki” (1994), „Wybrane problemy moralne współczesności – podręcznik do etyki” (1999), „Etyka w działaniu” (2001).
Pewne umiejętności nasze komórki nerwowe mają wrodzone i tysiące rzeczy potrafimy robić, odkąd jesteśmy niemowlęciem. Choć w praktyce zaczynamy wypełniać te czynności dopiero później. Poza tym mamy olbrzymi fragment mózgu, dzięki któremu możemy się czegoś nauczyć: mówić w obcym języku, pływać, robić na drutach, skakać w dal, skakać wzwyż. Natomiast radość wiąże się bezwzględnie z czymś niespodziewanym. Psychoneurologia mówi, że to dla naszego mózgu doświadczenie niezwykle ważne. Mózg w bardzo dziwny sposób cały się rozświetla i pobudza, jeśli zobaczy coś dziwnego – a rzeczy opatrzone, dobrze mu znane, wpędzają go w rodzaj uśpienia. Stąd taka ohydna i tania postawa rozmaitych fikcyjnych artystów i fikcyjnych dzieł sztuki, które potrafią nas wyłącznie szokować. Ci artyści nie liczą na to, że nas czymś przekonają, a już na pewno nie liczą na to, że wywołają w nas jakieś wzruszenie; odwołują się do tej najbardziej wulgarnej części naszego mózgu, która jak sroka chwyta świecidełka. Gdyby nagle na uniwersytet przyszedł ktoś przebrany za smoka albo za wielkiego ptaka, który występuje na stadionach, albo... nie wiem, no choćby za kaczkę – to wszyscy bylibyśmy tym poruszeni. Po chwili to by się stało tak puste, bezsensowne i kiczowate, że przestalibyśmy się cieszyć. Ale chwila prawdziwej radości by zaistniała. Bo radość płynie najbardziej z tej trzeciej części mózgu, która, niestety, jest dość prymitywna.
Czy to znaczy, że trzeba uciekać od rzeczy ważnych i wtedy tylko pojawia się radość?
Prawdziwie radują się ci, którzy mają w sobie lekkość. Na przykład ludzie przywiązani do kultury wysokiej, którzy zapominają o sobie, których cieszy teatr, muzyka, przyroda. I człowiek prawdziwie radosny nie czuje się dobrze w tłumie. W tłumie każda radość natychmiast się przemienia w hałas, w rozbijactwo, w jakiś rodzaj warcholstwa, we wrzask.
Nawet bardzo szczęśliwi ludzie, jeśli są to razem, stają się tłuszczą trudną do opanowania. Przepychają się, jeden od drugiego czerpie siły, żeby robić rzeczy niedopuszczalne... Taki widok jest nieco obrzydliwy. Albo jeśli ktoś strasznie się obżera i czerpie z tego wielką przyjemność, to w jakimś momencie staje się to niesmaczne. Jeśli mu cieknie po brodzie, wylewa wino na koszulę, jeżeli innym wydziera jedzenie, to uważamy go za prymitywnego. To nie jest prawdziwa radość, tylko dogadzanie sobie.
Nadal chciałby Pan strzelać do takich ludzi?
Strzelać? Nie. Niech oni sobie to robią, tylko niech się chowają. To, o czym mówię, powinno się robić albo w zakamarkach duszy, albo w zakamarkach społecznych... W Warszawie ciągle upadają jakieś knajpy – nikt nie ma pomysłu na to, jak je ożywić. Jeżeli jakaś restauracja upadnie, to właściciele myślą: „nie mieliśmy dostatecznie dobrych klientów, jak zrobimy wszystko dwa razy drożej, będzie ich więcej”. Jak były panele drewniane, to zamieniają je na czarne szkło, dodają jeszcze dużo metalu i powstaje nowe, dość dziwne miejsce. Bardzo sterylne, ale i wyuzdane; ma sugerować, że rozmaite erotyczne przyjemności też się tu będą mogły przytrafiać. I taka knajpa także pada.
Nikt nie ma pomysłu, żeby czerpać radość z rzeczy prostych i zdrowych, tylko – z podejrzanych i niezdrowych. Pod tym względem ludzi można tak właśnie podzielić: jedni radość czerpią z rzeczy dość zdrowych, takich, które można robić w świetle, na widoku; inni to ludzie nienasyceni, niezadowoleni z tego, co dotąd mieli, którzy szybko starają się nadrobić braki z przeszłości. I chwytają radości na prawo i na lewo, bardzo łapczywie. To jakiś rodzaj desperacji.
Jaka jest różnica między „radością” i „poczuciem humoru”?
Radość to stan, który przeżywamy naprawdę, a poczucie humoru to nasze wyrobienie intelektualne. I społeczne. Radość nie wiąże się z nasyceniem, z bezpośrednim konsumowaniem jakichś dóbr, ale z nastrojem lekkości, który wszystko wzmacnia. Radość jest siłą samonapędzającą. Dlatego jeśli dwie osoby są radosne, trzecia przy nich też staje się radosna.
Żeby uprawiać filozofię, trzeba być poważnym, czy właśnie odwrotnie?
Żeby uprawiać filozofię, trzeba mieć żywy umysł. Jeżeli ktoś nie ma żywości umysłowej, tylko ma problemy filozoficzne, to niech pójdzie do psychiatry. Bo problemy filozoficzne, tak jak wszystkie inne, to są przede wszystkie problemy ze sobą. Natomiast jeśli ktoś ma żywość umysłową i ma wrażenie, że sam jego styl życia wymaga od niego tego, żeby mierzył się z trudnymi zagadnieniami, które rzucają światło na resztę świata, to wtedy powinien zająć się filozofią. Albo jeśli podejrzewa, że może odkryć jakieś ogólne formuły, które wyjaśnią ludzkości sens.
Większość ludzi, niestety, nie chce wyjaśnień. Większość ludzi chce mieć olbrzymią ilość faktów. To się w ostatnich dziesięcioleciach bardzo nasiliło – pod wpływem Wikipedii czy w ogóle internetu, mediów. Łatwo mieć tysiące informacji, które jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści lat temu były trudno osiągalne, bo trzeba było kupować encyklopedie, podręczniki, rozmaite specjalistyczne publikacje, żeby się w pewnych dziedzinach orientować. Wtedy wiedza była czymś tajemnym i niedostępnym. Dziś testowanie kogoś z pamięci, z erudycji, to strata czasu...
Ale wciąż istnieje pragnienie wyjaśniania. Wyjaśnianie to jest bardzo dziwne zjawisko. Człowiek, który jest zdezorientowany, szuka jakiegoś klucza do zrozumienia, jakiegoś mechanizmu ukrytego w problemach, które go trapią i niepokoją. I nawet tysiące słów opisujących jakąś sytuację może nie dawać żadnego wyjaśnienia. To działa trochę tak, jak kamery na ulicach, które rejestrują przejeżdżające samochody, mają wyłapać złodziei, rabusiów czy wandali – opisują bieg świata, ale nie wyjaśniają tego, co się dzieje na ulicy. Wyjaśnienie musi się odwoływać do jakichś motywów, do jakiegoś celu, musi się wiązać z głębokim zrozumieniem prawidłowości, które gdzieś działają. I nauka dzisiaj nie bardzo się takimi wyjaśnieniami zajmuje. Znacznie częściej i chętniej zrzuca to na filozofię – po to, żeby wyjaśnienia filozoficzne oczywiście potem obśmiać. A naukowcy chcą tylko zebrać jak największą liczbę faktów.
A co wyjaśnia filozofia?
Filozofia czasem się myli, ale nigdy nie mówi, że ma rację. Filozofia na szczęście zawsze wyjaśnia alternatywnie. Nie przewiduje, ale daje interpretacje, wskazuje kierunki, na które warto zwrócić uwagę. Sądzę, że ci naukowcy, którzy się otarli o filozofię i nie czuli dreszczu obrzydzenia, mają dość podobny pogląd na temat tego, czym właściwie jest filozofia. Filozofia dobrze stawia pytania, natomiast nie potrafi udzielić odpowiedzi. I gdyby był możliwy taki podział ról, ze filozofowie stawiają pytanie, na które naukowcy odpowiadają, to kompetencje obu stron byłyby idealnie wykorzystane. Niestety, naukowcy dość pochopnie proponują wyjaśnienia, nie mając do tego dostatecznego materiału, ani dostatecznego dystansu, który mają filozofowie (ale im z kolei materiału brakuje).
Na koniec jeszcze chciałabym powrócić do dwóch pytań, które odnoszą się do rozmowy sprzed 10 lat z Barbarą Łopieńską. Pierwsze – podchwytliwe – kim Pan jest z zawodu?
Z zawodu jestem nauczycielem filozofii. Nic w tym podchwytliwego, wielokrotnie musiałem sobie z tym pytaniem radzić. Jak byłem młodym człowiekiem, to mieszkałem w górach u takich górali, i zaprzyjaźniłem się tam z innym młodym człowiekiem. Zapytał: „To ty chory jesteś, nie możesz normalnie pracować?!”. Ja na to: „To jest normalna praca”. I on: „Pierwszy raz słyszę, że ktoś ma zawód filozof i to jest normalna praca. Bo pierwszy raz słyszę, że ktoś ma w ogóle taki zawód” [śmiech]. I rozstaliśmy się w przyjaźni.
W tamtym wywiadzie padło też zdanie o tym, co by było dla Pana radością.
I co by było?
Dowiedzenie się od samego Kanta, czy nie tylko napisał to, co napisał, ale czy też wierzył w to, co napisał.
Jeśli kiedyś tak powiedziałem, to dlatego, że byłem niedojrzałym człowiekiem. Teraz jestem dojrzały, mam do ludzi więcej zaufania. I przestałem być podejrzliwy. Jestem pewien, że Kant myślał to, co napisał. A napisał świetnie i myślał świetnie [śmiech].